W ciągu reszty dnia wypiłam kawę z ciocią
Shizune, która po kilku godzinach oczekiwania w kolejce, w końcu
dostała się do basenu i zażyła kąpieli. Opowiedziała mi, że było
to dla niej niesamowite przeżycie, że jak to ona popłakała
się. Później byłyśmy na kolejnej procesji eucharystycznej, podczas której
towarzyszyły nam takie same emocje, jak dnia poprzedniego.
Przed kolacją ambitnie udało mi się
rozbić butelkę z winem, którą mama kazała mi przynieść z pokoju
na jadalnię, abyśmy mogli wypić po lampce do posiłku. Odkryłam,
że bieganie po schodach, w ciut przydługiej spódnicy, z kluczem,
telefonem i szklaną butelką w jednej ręce, to nie jest zbyt
dobry pomysł. Pan Michel i jedna z młodych kelnerek wyglądali
na bardzo zdenerwowanych. Druga dziewczyna, która zbierała szkło
uśmiechała się do mnie ze współczuciem, a najprawdopodobniej
szefowa pierwszym, czym się zainteresowała, był stan moich dłoni. Sprawdzała,
czy nic mi się nie stało. W roztrzęsieniu nie potrafiłam sobie
przypomnieć, jak po francusku jest "przepraszam", dlatego
spanikowana non stop powtarzałam to po angielsku. Na szczęście
poza rozlanym winem nic więcej się nie stało – nie pobrudziłam ścian, ani nic
w tym stylu. Tylko było mi potwornie głupio, że niewinne osoby
musiały sprzątać przez moje ślamazarstwo.
Na kolacji zostałam skutecznie
wyśmiana przez mamę, cioteczki i panią Kurenai. Nawet pan Satoru
podczas ogłoszeń napomknął o moim wątpliwym wyczynie. Miałam ochotę ich
wszystkich rozszarpać. Na szczęście posiłek szybko się skończył. Od razu
pobiegłam do pokoju, aby się przebrać, bo spódnicę niefortunnie
poplamiłam rozlanym trunkiem. Gdy tylko zeszłam z powrotem na parter,
zauważyłam kilka osób czekających na mnie – znów szliśmy na różaniec.
Wśród osób zebranych stali: pani Kurenai, ciocie Shizune i Tsunade, mama,
pan Akinori i Sasuke, który widząc mnie, od razu odłączył się
od reszty grupki i lekko zostając ze mną z tyłu, rozpoczął
rozmowę od tematu, o którym chciałam, jak najszybciej zapomnieć.
— Co to za dziwna
sytuacja, o której mówił Satoru? — spojrzałam na niego z czystą
furią w oczach. Musiał się wtrącać? Nie było go tam, to miał o tym
nie wiedzieć! Akurat przed nim nie chciałam się kompromitować!
— Rozwaliłam butelkę z winem —
odburknęłam, wkładając dłonie do kieszeni jeansów. Zaczął wiać zimny wiatr,
a ja miałam na sobie bluzkę na krótki rękaw. Kompletnie nie
przewidziałam pogorszenia się pogody i nie zabrałam z pokoju żadnego
okrycia.
— Jaka buła! — nabijał się ze mnie,
a ja nic na to nie mogłam poradzić, bo on po prostu miał
rację.
— Oj no! Wypadki chodzą
po ludziach! — mruknęłam, dając mu znać, że nie podoba mi się
rozmawianie akurat o tym.
— Jakimi ty hasłami rzucasz! Na studiach
cię tego uczą? — chyba zrozumiał, bo zmienił temat. W drodze do sanktuarium
rozmawialiśmy o moich studiach, o jego samochodzie i o gatunkach
muzycznych, jakich słuchamy. Dowiedziałam się, że gdy nie bywał w trasie,
lubił wychodzić na różne imprezy. Korzystał z faktu bycia kawalerem.
— Sasuke! O nic nie musisz się
martwić! Ja już ci tu teściową urabiam! — pan Akinori także kilka razy wtrącił
się do naszej rozmowy, co za każdym razem wywoływało taką samą falę
śmiechu. Było nam tak niesamowicie wesoło!
Po kilku minutach dotarliśmy
na coś w rodzaju tarasu widokowego. Każdy ustawił się przy murku,
aby mieć jak najlepszy widok na to, co działo się pod nami.
Podczas kolacji nasz przewodnik wyznaczył kilka osób, jako reprezentantów
Japonii, które miały zaśpiewać fragment pieśni Maryjnej w naszym ojczystym
języku i odmówić dziesiątkę różańca. Dzięki mojemu obiektywowi udało mi się
ich wychwycić pod wejściem do świątyni, gdzie stał całkiem spory tłum
ludzi, nie tylko z naszego kraju. Modlitwy były odmawiane w wielu
językach świata. Na nieszczęście wiatr się wzmógł, zrobiło się bardzo
zimno i zaczęło kropić.
— Sasuke? Idziemy? — z zamyślenia
wyrwał mnie głos pana Akinori, który zaczął iść w drogę powrotną. Sasuke
postąpił tak samo, uprzednio lekko dźgając mnie w bok i rzucając
krótkie "no to cześć!".
Nie stali z nami nawet piętnastu minut. Albo musieli jeszcze coś załatwić
w związku z jutrzejszym wyjazdem w dalszą drogę, albo po prostu
się im nudziło i zdecydowali się sobie odpuścić. Szczerze wątpiłam,
że przyczyną ich ucieczki była brzydka pogoda. Na tchórzy mi nie
wyglądali.
— Sakura! — za plecami usłyszałam
pana Kazumę, który po chwili zaczął mnie ciągnąć w górę tarasu —
Chcemy żebyś zrobiła naszym kilka zdjęć, a po drugiej stronie całkiem
nieźle ich widać — bez stawiania oporu, dałam mu się poprowadzić. I rzeczywiście
miał racje. Całą naszą reprezentacyjną grupę było widać z tamtego miejsca,
jak na dłoni. Wystarczyło niewielkie zbliżenie, abym mogła cyknąć kilka
świetnych zdjęć. Czując jednak, że coraz bardziej zaczyna padać,
pożegnałam się oraz wróciłam do mamy i reszty. Jak się okazało,
ciocia Shizune gdzieś znów zniknęła. Dowiedziałam się, że poszła po parasole
i bluzę. W mojej głowie od razu zapaliło się czerwone światełko.
Uruchomił się mój zmysł detektywa. Najpierw odszedł od nas Sasuke (z panem
Akinori, ale on akurat się tutaj nie liczył). Potem do hotelu wróciła
Shizune. Cioci podobał się Sasuke. Jaki z tego był wniosek? A otóż
musiałam, jak najszybciej pędzić do hotelu, żeby przypadkiem do czegoś
między nimi nie doszło. Oświadczyłam o swoim zamiarze mamie. Nie
zdradzając jej jednak, mojego prawdziwego celu działania, powiedziałam tylko,
że idę po sweter, bo mi zimno i odniosę aparat, bo na niego
pada. Po tej maksymalnie szybkiej i zwięzłej wiadomości, pognałam ile
tchu do hoteliku, który wcale aż tak blisko nie był. Nie dotarłam jednak
nawet do połowy trasy, gdy wpadłam na ciocię Shizune. Zaproponowała,
żebym aparat dała jej i wróciła z nią do sanktuarium. Nie wiem,
co mnie podkusiło, dlaczego porzuciłam moje plany i założenia, ale
posłusznie włożyłam Nikona do jej torebki i nie myśląc o wszechogarniającym
chłodzie, wróciłam razem z nią do mamy i pozostałych dwóch
kobiet. Zmarzłam wtedy niesamowicie, a do tego prawdopodobnie
straciłam coś według mnie na tamtą chwilę cennego – Sasuke.
Już następnego dnia zauważyłam, że jego
nastawienie do mojej osoby diametralnie się zmieniło. Nie wiem, czy między
nim, a Shizune do czegoś doszło w hotelu, gdy ona poszła
po parasole i bluzę, ale Sasuke zaczął poświęcać jej niemal całą
swoją uwagę. Podczas śniadania już nie zerkał w moją stronę. Trzymał się
jak najdalej ode mnie. Na postojach stał blisko cioci, a mnie
jakby za wszelką cenę unikał. Ja mu przecież nic nie zrobiłam, więc wina
musiała leżeć po stronie czegoś lub w tym wypadku raczej kogoś
innego. I tym kimś z pewnością była właśnie ona – ciocia Shizune!
Czułam się, jak naiwna idiotka! W drodze
do Santiago de Compostela, gdy stopniowo uświadamiałam sobie,
że Sasuke woli cioteczkę, zazdrość wzrastała we me coraz bardziej. Nie
było to nic miłego szczególnie, że zrobił mi niesamowitą nadzieję.
Może puszczanie oczek dziewczynie, uśmiechanie się do niej i ciągłe
zerkanie na nią wcale nie świadczyło o zainteresowaniu faceta? Plułam
sobie w brodę za własną głupotę! Dałam mu się omamić. Wszystko
przez to, że moje doświadczenie w sprawach damsko-męskich było
równe zeru! Jaka ja byłam naiwna! Na całe szczęście etap naszej znajomości
nie był jakoś maksymalnie rozbudowany, także przełknięcie porażki nie zajęło mi
specjalnie jakoś dużo czasu. Już wieczorem miałam go gdzieś… No dobra!
Choćbym nieważne, jak się starała i tak non stop na niego
zerkałam, sprawdzając, czy może przypadkiem on jednak się na mnie nie
patrzy.
Nie patrzył…
Do diabła! Zaczęło mi na nim
zależeć! I to tak mocno. Co ja bym dała, żeby on jednak olał ciocię
i wrócił do zainteresowania mną! Pragnęłam tego! Potrzebowałam, jak
powietrza! Jeszcze żaden facet – a kilku takich było (niestety
w każdym przypadku bez wzajemności), nie zawrócił mi w głowie aż tak
szybko! Ewidentnie byłam na maksymalnie straconej pozycji.
Do Santiago dotarliśmy późnym
wieczorem. Wprawdzie o ile po przybyciu do ośrodka,
w którym mieliśmy nocować, było jeszcze jasno, o tyle po kolacji
zaczęło się ściemniać. Przed posiłkiem, jak każdy umyłam się, przebrałam
i wyszłam na zewnątrz. Na podjeździe stał nasz autobus, wokół
którego kręcili się kierowcy. Mimochodem spojrzałam na Sasuke
i zaniemówiłam. W życiu nie widziałam tak seksownego wydania faceta!
Teraz już na poważnie… On sam w tej chwili nie mógł się równać
ze swoimi poprzednimi wersjami, jakie prezentował od wyjazdu
z lotniska w Pradze. Miał na sobie beżowe bermudy lekko
podwinięte w dole nogawek, biały t-shirt z dekoltem w serek
i jasne trampki. Gdybym zobaczyła go po raz pierwszy,
to powiedziałabym, że jakiś model uciekł komuś z wybiegu. Włosy
rozwichrzone przez wiatr, które non stop przeczesywał i zarzucał
do tyłu dłonią, opadały mu na czarne, błyszczące oczy. Był ideałem.
Moim ideałem, którym nie chciałam się z nikim dzielić. Szkoda tylko,
że mimo wszystko nie należał do mnie. Przełknęłam ślinę
i zbierając w sobie całą silną wolę, popędziłam w stronę
stołówki.
Drugi raz od wyjazdu z Czech
miałam dostęp do Internetu. Nie mogłam tego zmarnować. Od razu
weszłam na Facebooka i zaczęłam pisać z kilkoma znajomymi.
Po chwili dołączyła do mnie pani Kurenai, a także wiele innych
osób, które stopniowo zaczynały się gromadzić. Starsza kobieta od wewnątrz
otworzyła drzwi do budynku i wpuściła nas na stołówkę.
Kulturalnie zajęliśmy wybrane przez siebie miejsca i zaczęliśmy
spożywać przygotowany dla nas posiłek, który mimo okropnego wyglądu
smakował całkiem nieźle.
— Widzimy się wieczorem? — panującą
ciszę przerwała oczywiście cioteczka Shizune — Mamy jeszcze czteropak piwa…
— My mamy butelkę wina — mama nie mogła
być gorsza i zaproponowała coś od siebie — Znajdą się też orzeszki
i krakersy.
— Świetnie! To może spotkajmy się
o dwudziestej przy kanapach w naszym budynku? Pasuje? — wszyscy
zgodnie, oprócz mnie skinęli głowami. Byłam zbyt zirytowana, a moje myśli
wciąż latały przy zniewalającym Sasuke. Nie potrafiłam wyrzucić z głowy
obrazu sprzed kilku chwil. Podniosłam wzrok i zdałam sobie sprawę,
że obaj kierowcy patrzą w naszą stronę… moją i cioci Shizune.
Na pewno uważnie obserwowali właśnie ją… Szybko spuściłam wzrok.
Z niechęcią zerknęłam na zupę, po czym odsunęłam ją
i wstałam od stołu, zwracając tym samym na siebie uwagę osób siedzących
najbliżej mnie.
— Przepraszam — szepnęłam, jakby
do siebie i czym prędzej opuściłam stołówkę. Miałam łzy
w oczach, a bynajmniej wcale nie zamierzałam rozkleić się przy całym
towarzystwie. I przy NIM oraz cioci. Gdy tylko wbiegłam za róg
budynku, oparłam się o ścianę, po której zjechałam w dół.
Wzięłam głęboki wdech, próbując się uspokoić. Nie mogłam się rozpłakać,
bo od razu zrobiłabym się cała czerwona i, i tak wszyscy
dowiedzieliby się, czemu tak szybko stamtąd uciekłam. Miałam tylko nadzieję, że nikt
nie poszedł za mną. Głośno wypuściłam powietrze i podniosłam się
na równe nogi. Potrzebowałam spaceru, dlatego niewiele myśląc i nie
zważając na zapadający zmrok ruszyłam prosto przed siebie.
W mojej głowie kołatały setki porozrzucanych, nieskładnych myśli, które
musiałam uporządkować. Zaczęłam odliczać do dziesięciu.
Raz…
Sasuke kompletnie nie był w moim typie.
Dwa…
Sasuke miał w sobie to COŚ.
Trzy…
Sasuke zawrócił mi w głowie.
Cztery…
Sasuke zrobił mi złudną nadzieję.
Pięć…
Sasuke wolał ciocię Shizune.
Sześć…
Ciocia Shizune była lepsza ode mnie – nie mogłam się z nią równać.
Siedem…
Nie powinnam w żaden sposób prowokować Sasuke, ani reagować na jego
zaczepki i gesty kierowane jeszcze niedawno w moją stronę.
Osiem…
Nie mogłam pokazać Sasuke, że mi się podoba, że zależy mi
na jego towarzystwie.
Dziewięć…
Nie mogłam zbliżać się do Sasuke – musiałam go unikać.
Dziesięć…
Miałam cholernego pecha do facetów!
Z moich ust wydarł się głośny krzyk
bezradności i wściekłości. Zacisnęłam dłonie w pięści, wykonałam
obrót na pięcie o 180 stopni i ruszyłam w drogę powrotną
do ośrodka. Spacer nie trwał długo, ale zdecydowanie pomógł mi się chociaż
trochę uspokoić i był idealną okazją, żeby pomyśleć.
Po wejściu do mini salonu,
w którym mieliśmy się spotkać, zauważyłam już grupkę osób. Przy ciociach,
pani Kurenai i mamie siedziało także państwo Noda oraz pan Jiraiya.
Nikogo więcej nie było. Tylko oni. Pochylali się nad kubeczkami z piwem
lub winem i śmiejąc się, głośno rozmawiali. Stojąc w progu
i przyglądając się im, coś sobie przypomniałam. Na początku podróży
przyrzekłam sobie, że co by się nie działo, będę się świetnie bawić.
Sasuke zamotał mi w głowie, przez co całkowicie o tym
zapomniałam. Nie mogłam się NIM przejmować. Na moich ustach pojawił się
uśmiech – szczery i szeroki. Pierwszy niewymuszony od wczorajszego
wieczora, kiedy to szłam z NIM ramię w ramię na procesję.
Musiałam wziąć się w garść.
Zrobiłam najpierw jeden krok, potem
drugi i trzeci. Siedząc na niewygodnej kanapie w tym niewielkim,
ale jakże wesołym towarzystwie do późnej nocy, bardzo dobrze się bawiłam.
*
Rano wstałam chyba, jako pierwsza osoba
z całej naszej grupy podróżniczej. Nie budząc mamy zebrałam wszystkie
potrzebne rzeczy i weszłam do łazienki. Wykonałam wszystkie poranne
czynności, pomalowałam się, ubrałam jasne jeansy, biały t-shirt
oraz koszulę jeansową i wróciłam do pokoju. Mama nadal spała,
dlatego obudziłam ją, aby nie zaspała, zabrałam z łóżka telefon
i wyszłam. Spokojnym krokiem przeszłam pod budynek stołówki
i usiadłam na betonowych schodkach.
Ponownie postanowiłam wykorzystać dostęp
do Internetu, nie bardzo wiedząc, kiedy ponownie będę mieć taką szansę.
Dodatkowo Hinatka była tymczasowo niedostępna, więc w związku
z kwestiami organizacyjnymi nie mogłam na niej polegać. Weszłam
na stronę mojego uniwersytetu i zaczęłam szukać jakichś informacji
odnośnie rozpoczęcia roku akademickiego. Zanim jednak odkryłam to, czego
potrzebowałam, otwarto stołówkę, zeszli się ludzie i było trzeba iść
na śniadanie. Tym razem udało mi się usiąść trochę dalej od cioci
Shizune. Zjadłam posiłek w pośpiechu i ponownie wyszłam
na zewnątrz. Widząc pana Akinori, który otwierał luki bagażowe, ile tchu
pobiegłam do pokoju po walizkę. Chciałam ją oddać właśnie jemu
i nie trafić na Sasuke. Niestety nie udało mi się to. Zanim
wróciłam z powrotem do autokaru, Uchiha stał już i ładował
do bagażnika walizki innych pasażerów, a starszy kierowca gdzieś
zniknął.
Niepewnie podeszłam do niego,
postawiłam mój bagaż przed nim i mrucząc pod nosem ciche "proszę", jak najszybciej się
odsunęłam. Moim punktem oparcia i obserwacji stało się drzewo rosnące
nieopodal pojazdu. Wyjęłam telefon i ponownie pogrążyłam się
w sprawach uczelnianych.
— Co tam tak czytasz? — czy on
za każdym razem musiał się odzywać, gdy najmniej tego oczekiwałam
i przede wszystkim, potrzebowałam? Spojrzałam na niego.
— Informacje o przyszłym roku
akademickim. Niedługo ma się pojawić plan zajęć, więc sprawdzam
to na bieżąco — miałam go unikać, ale nie wypadało nie odpowiedzieć.
Z czystej grzeczności. Znów wróciłam do tekstu wyświetlonego
na komórce.
— Unikasz mnie? — gdybym coś piła,
pewnie bym się tym zakrztusiła. Zaskoczył mnie tym bezpośrednim pytaniem
i tym, jak szybko rozgryzł moje intencje. Zamknęłam aplikację
i zablokowałam ekran telefonu.
— Nie… Dlaczego miałabym cię unikać? —
zdecydowanie ostatnio za dużo kłamałam. I przychodziło mi
to coraz łatwiej. Nie podobało mi się to. Brzydziłam się kłamstwem.
— Po prostu nie zbliżałaś się
do mnie, nie uśmiechałaś się — ku mojemu zaskoczeniu urwał
na chwilę, maksymalnie nachylił się nade mną i dodał już ciszej
— Lubię twój uśmiech… — moje policzki zapłonęły żywym ogniem. W takiej
sytuacji zastała nas ciocia Shizune. Sasuke odsunął się odbierając od niej
bagaż i wsadził go do luku bagażowego. Byłam skołowana. Już sama nie
wiedziałam, co mam o tym myśleć. Pokręciłam głową, jednak nie
uciekłam, jak to zamierzałam zrobić w pierwszej chwili. Stałam
i czekałam, aż ciocia odejdzie. Na szczęście (albo i nie)
Sasuke oparł się po chwili z drugiej strony tego samego drzewa, na którym
podpierałam się ja. Shizune skrzywiła się, westchnęła i poszła
na drugą stronę autokaru.
— Gdzie teraz jedziemy? — cisza, jaka
zapanowała, niesamowicie mi ciążyła.
— Do centrum Santiago. Kilka godzin
będziecie go zwiedzać, a potem jedziemy już prosto do Castelo Branco…
— Byłeś już tam? — wydawało mi się,
że wspominał o tej miejscowości podczas naszej rozmowy
w Lourdes, ale nie byłam pewna — Na długo tam zostaniemy?
— Nie byłem… — westchnął odwracając się
w stronę autokaru, zza którego wyszedł pan Akinori. Kiwnął
na Sasuke ręką, że ma się zbierać. To był znak, że ruszamy
w dalszą drogę. Powoli skierowaliśmy się w stronę wejścia
do naszego środka transportu — W samym mieście będziemy niedługo.
Dziś wieczorem, jutro i pojutrze, ale będziemy wyjeżdżać rano
do innych miejsc i wracać późnym popołudniem. I czwartego dnia
już wyjeżdżamy w drogę powrotną z kilkoma kolejnymi przystankami —
zakończył akurat w momencie, kiedy dotarliśmy do drzwi autobusu.
Wszyscy już byli na swoich miejscach, także i ja bez słowa
weszłam do środka. Drzwi zasunęły się za mną. Ruszyliśmy
do centrum Santiago de Compostela.
Oczywiście nasz bardzo ogarnięty
przewodnik dał nam maksymalnie dużo czasu wolnego, którego było o dużo
za dużo. W efekcie pozwiedzałyśmy całe centrum miasta, obeszłyśmy
chyba wszystkie możliwe sklepiki i resztę wolnego przesiedziałyśmy
na murku przed klasztorem. Na koniec szybciutko skorzystałyśmy
z toalet i na miejsce zbiórki przybyłyśmy idealnie punktualnie.
Pan Satoru o dziwo także się nie spóźnił, więc tylko dla pewności nas
przeliczył i już po chwili wróciliśmy do autobusu, zajęliśmy
swoje miejsca i ruszyliśmy w dalszą drogę. Kolejnym punktem było
Castelo Branco.
*
Do celu dotarliśmy późnym
wieczorem. Oświetlone Castelo Branco po ciemku prezentowało się zjawiskowo.
Hotel, w jakim się zatrzymaliśmy wyglądał maksymalnie ekskluzywnie! Tak
jak i w Lourdes rozpoczęliśmy od kolacji, poprzez przydzielenie
pokoi, aż po odebranie bagaży i zaaklimatyzowanie się
w pokojach. Znów wylądowałam na czwartym piętrze! Na szczęście
tutaj windy działały!
Ponownie z powodu zmiany strefy
czasowej musieliśmy przestawić zegarki. Pierwsza taka ingerencja nastąpiła
od razu po przylocie do Czech. Musieliśmy się dostosować
do czasu obowiązującego na danych terenach. Na początku było
ciężko, ale teraz zmiana godziny nie stanowiła już żadnego problemu.
Po szybkim prysznicu
i przebraniu się, porwałam telefon i uprzedzając mamę o moich
zamiarach, zbiegłam na parter. Przy recepcji stały cztery długie
sofy, a kawałek dalej, za niewysokim murkiem było coś w rodzaju
barku, w którego pobliżu ustawiono kilka okrągłych stolików
z czterema fotelami przy każdym. Zajęłam miejsce przy jednym
z nich i przejeżdżając palcem po ekranie dotykowym mojej
komórki, wybrałam numer do Tenten. Poprzedniego dnia, jeszcze
w Santiago pisałam z nią, powiedziałam jej trochę na temat
mojego problemu z Sasuke i pytałam, czy mogłybyśmy porozmawiać
przez telefon. Umówiłyśmy się na porę odpowiednią dla niej, ponieważ
musiałam pamiętać, że gdy u nas był wieczór, w Japonii był poranek
następnego dnia.
— Cześć kocie — ona nigdy nie przepadała
za tymi kudłatymi stworzeniami, w odróżnieniu do mnie —
To jest takie okropne! W ogóle nie umiem go rozgryźć! — zdecydowałam,
że nie będę owijać w bawełnę. Potrzebowałam jej rady i musiałam
jej, jak najdokładniej przedstawić sprawę.
—
Ale co dokładnie się dzieje? — jakbym ja
to jeszcze wiedziała, to byłoby fajne. Główny problem tkwił
w tym, że nie miałam bladego pojęcia, na czym stoję.
— No właśnie nie wiem! On mi… —
urwałam. Myślałam, że mini bar na parterze będzie odpowiednim
miejscem, żeby o tej dosyć późnej porze porozmawiać z przyjaciółką.
Niestety nie przewidziałam, że obiekt naszej rozmowy postanowi wyjść
z windy, akurat w momencie, kiedy ja będę chciała w końcu
przejść do sedna. Widząc mnie, uśmiechnął się i usiadł przy innym
stoliku, dokładnie naprzeciwko mnie. Przełknęłam ślinę.
—
Saku? Jesteś tam jeszcze? — widocznie musiałam milczeć
zdecydowanie zbyt długo, bo przyjaciółka zdecydowała się przywołać mnie
do porządku.
— Jestem, jestem… Ummm… Problem polega
na tym, że Hinata nie może mi udzielać informacji, bo gdzieś
wyjechała, a niedługo początek roku, ja tak daleko od domu i jak
zwykle nic nie wiem! — szybko wymyśliłam inny temat do rozmowy. Nie mogłam
przecież gadać o Sasuke, kiedy on siedział niemal tuż obok mnie
i jeszcze non stop się na mnie patrzył.
—
O czym ty gadasz, Sakura? I co do tego twojego ma Hinata?
Gadaj po ludzku! — zdenerwowałam ją
i to wcale nie był koniec.
— Wiesz co? Będę już kończyć,
zresztą i tak już za długo rozmawiamy. Jakbyś czegoś się dowiedziała,
to daj mi znać, dobra? Cześć! — rozłączyłam się, zanim ona zdążyła się
odezwać i zrobić mi wykład na temat mojego złego zachowania.
Połączenie nie trwało nawet pięciu minut, a wszystko to było
wyłącznie jego winą! Znowu!
— Jak się masz? — podniosłam wzrok
i zobaczyłam go przed sobą. Kiedy on zdążył wstać i podejść?
Zachowywał się, jak ninja! Cichy i niezauważalny! Zajął fotel obok
i odwrócił się przodem do mnie — Czemu tak szybko skończyłaś rozmawiać?
— Kończy mi się kasa na koncie.
Poza tym, co za dużo to niezdrowo… — mruknęłam, odkładając
telefon na stolik — Czekasz na kogoś? — pytanie zadałam o kilka
sekund za szybko, ponieważ zanim Sasuke zdążył się odezwać,
za plecami usłyszałam głos cioci.
— Sakura? Co ty tu robisz? —
odwróciłam się do tyłu i zobaczyłam Shizune w towarzystwie pani
Kurenai. Obie uważnie mi się przyglądały.
— Dzwoniłam — na potwierdzenie
swoich słów złapałam w dłoń telefon i pomachałam nim cioci
przed oczami.
— Nie mogłaś tego zrobić w pokoju?
— oho! Zaczynało się… Miałam przeczucie, że od tego momentu
miała zacząć się prawdziwa rywalizacja o względy Uchihy. Ja jednak
wyznawałam zasadę, że głupszemu zawsze należy ustąpić. Oczywiście nie,
żebym uznawała ciocię za głupią, czy coś w tym stylu, jednak
to powiedzenie idealnie mi w tej chwili pasowało.
— Tutaj jest lepszy zasięg i było
spokojniej — warknęłam, kładąc nacisk na przedostatnie słowo — Ale
w sumie będę już znikać…
— Czemu? Zostań z nami! — już
wstałam i zamierzałam odejść z podniesioną głową, gdy zatrzymał mnie
Sasuke.
— Nie chcę przeszkadzać… — mruknęłam,
odwracając się ponownie do niego i uśmiechając się. Kątem oka
zauważyłam, że pani Kurenai zajęła już miejsce przy najbardziej oddalonym
stoliku, w samym rogu pomieszczenia.
— O czym ty mówisz? Nie będziesz
nikomu przeszkadzać! Zostaniesz… — nie pierwszy raz zauważyłam, że lubił
stawiać na swoim. Zrobiłam krok do tyłu, chcąc się ewakuować. Nie
miałam ochoty siedzieć w jednym miejscu z cioteczką, która próbowała
zamordować mnie wzrokiem.
— To nie jest dobry pomysł… —
calutki czas próbowałam stawiać opór, ale jak na złość on też się nie
poddawał. Ja robiłam krok do tyłu, a on robił to samo
w przód.
— Sasuke odmówisz, Sakura? Jak tak
w ogóle możesz… — Shizune najwyraźniej się zdenerwowała, bo po tych
maksymalnie przepełnionych ironią słowach po prostu ruszyła
do stolika.
— Właśnie! Mi chyba nie odmówisz,
prawda? — przełknęłam ślinę. Uchiha postawił mnie pod murem – prawie
dosłownie. Albo doskonale wiedział, że już mnie zdobył, albo był
aż tak bardzo pewny siebie. Wybór między tymi dwoma wariantami był prawie
tak samo skomplikowany, jak kwestia "zostać,
czy uciekać".
Decyzję podjęłam zbyt pochopnie.
Na pytanie Sasuke, po zdecydowanie za krótkiej chwili namysłu,
skinęłam głową i ruszyłam do stolika zajętego przez dwie
pozostałe kobiety. Punkty siódmy i ósmy mojego ostatniego porządkowania
myśli zawierały bardzo jasny przekaz: miałam nie dawać mu żadnych powodów
do sądzenia, jakoby mi na nim zależało. Właśnie oba złamałam – wyraźnie
mu pokazałam, że jemu nie odmówię. Byłam idiotką! Kompletną!
Po chwili dołączył do nas jeszcze pan Akinori –
organizator tego spotkania, który bardzo serdecznie się ze mną przywitał.
Tylko on – i ewentualnie Sasuke – reagował na mój widok z takim
entuzjazmem. Pierwszy raz jego pozytywne nastawienie do mojej osoby nie
wywołało we mnie przerażenia. Wręcz przeciwnie – byłam skłonna przyznać,
że cieszyłam się, że się zjawił.
Okazało się, że kierowcy zaprosili cioteczkę i panią
Kurenai na oryginalne portugalskie wino, które przyniósł starszy z nich.
Ja ku mojemu nieszczęściu nawinęłam się przypadkiem.
— Fajnie, że ciebie też powiadomili, że będziemy
pić! Jesteś młoda! Co masz siedzieć z dziadkami?! Powinnaś się bawić!
— pan Akinori, otwierając butelkę, ciągle do mnie mówił, a ja mu
tylko przytakiwałam. Przez myśl przemknęła mi mama, która nie miała
pojęcia o moich nieplanowanych planach na wieczór. Nie przejmowałam
się tym jednak specjalnie długo, ponieważ ponownie cała moja uwaga skupiła się
na unikaniu wzroku cioci i na Sasuke, który przyniósł pięć
kieliszków zza lady barku, postawił je na stole i usiadł
obok mnie, opierając swój łokieć o oparcie mojego fotela. Nachylił się
w moją stronę i już otwierał usta, żeby coś mi powiedzieć, gdy
odezwała się pani Kurenai.
— Sasuke… Dlaczego tak w ogóle nie chcesz się żenić?
Nie lubisz kobiet? — to było bardzo dobre pytanie, którego ja chyba nigdy
nie miałabym odwagi mu zadać.
— Lubię kobiety, ale nie chcę się żenić z prostego
powodu… Jestem kierowcą, wracam z jednej podróży i jadę w kolejną.
Jakikolwiek związek z moim udziałem nie miałby sensu. Ona cały czas
siedziałaby sama, a ja byłbym gdzieś daleko — nie rozumiałam, dlaczego
mówiąc to, ciągle się na mnie patrzył. Nie bardzo wiedząc, co mam
zrobić, po prostu delikatnie się uśmiechałam, eksponując moje dołeczki
w policzkach, którymi wszyscy się zawsze zachwycali.
— A nie myślisz, że gdybyś się związał, to miałbyś
dla kogo zostawać w domu? — na moment odwrócił wzrok, aby
dosłownie przelotnie zerknąć na ciocię, która zadała mu kolejne pytanie.
Potem znów spojrzał mi prosto w oczy, jeszcze bardziej nachylając się
w moim kierunku.
— Związek raczej nic by nie zmienił. Jest mi dobrze tak,
jak jest. Chociaż jestem pewny, że gdybym miał dziewczynę, to na pewno
bym jej nie zdradzał. Ale jak mówię, ten tryb życia mi odpowiada, więc żenić
się nie zamierzam — westchnęłam z ulgą, gdy znów odwrócił ode mnie
wzrok, aby napić się wina. To już stawało się krępujące.
— Drogie nasze gwiazdy, spróbujcie. Oto słynne portugalskie
Porto. Ma dziewiętnaście procent alkoholu i jest bardzo słodkie — krótką
rozmowę na temat związków przerwał pan Akinori, który zdążył już
porozlewać trunek do kieliszków. Złapałam swoją lampkę w dłoń i upiłam
pierwszego łyka. Rzeczywiście musiałam przyznać, że było to najsłodsze
wino, jakie kiedykolwiek w życiu piłam.
— W Lourdes słyszałem, jak mówiłaś, że jeździsz
konno… To prawda? — moją uwagę ponownie zwrócił Sasuke. Pan Akinori
rozpoczął rozmowę z ciocią i panią Kurenai, żywo przy tym
gestykulując.
— Tak… Ale było to bardzo dawno temu i musiałabym
sobie przypomnieć, jak się to robiło. Chciałam w te wakacje wziąć
kilka lekcji gdzieś w stadninach, ale non stop nie było czasu.
— Ja też kiedyś jeździłem, bo wychowałem się na wsi.
A potem przeniosłem się do miasta i się zapomniało. Ale wiesz co? Czasami
poluję… — pochwalił się, wyszczerzając zęby w uśmiechu. Tak dobrze mi się
z nim rozmawiało. Mieliśmy wspólne tematy, na które mogłam z nim
gadać godzinami.
Tym razem jednak nie było zbyt dogodnej sytuacji, żeby
cieszyć się swobodą, bo z każdej strony byłam uważnie obserwowana
i słuchana. W ogóle tego wieczora byłam pod ostrzałem spojrzeń
i podtekstów. Nie dosyć, że siedziałam między Sasuke, a panem
Akinori, który, jak to on wysuwał najróżniejsze i często zboczone
aluzje skierowane właśnie do mnie, to do tego ciocia wywiercała
spojrzeniem we mnie dziury i niemal ciskała piorunami. To było takie
niesprawiedliwe! Miała przecież męża, który bardzo ją kochał. Miała wspaniałą
córkę i psa. A mimo to kręciła się koło Sasuke. Była moją
ukochaną cioteczką, a właśnie przez to swoje zachowanie zyskała
w moich oczach ogromnego minusa! Było mi z tego powodu okropnie
przykro. Sasuke jednak zdawał się tego albo nie zauważać, albo po prostu
ta zazdrość cioci mu schlebiała. W mojej głowie znowu zapaliła się
czerwona lampka. Co, jeśli Uchiha wykorzystywał mnie? Jeśli udawał,
że sie mną interesuje, a tak naprawdę tylko czekał, na jakiś
wybuch emocji, a może nawet i namiętności ze strony cioci? Czy
to było możliwe?
Około północy, po opróżnieniu jednej butelki Porto
i puszki piwa, zaczęliśmy się rozchodzić. Ja z racji tego, że panicznie
bałam się jeździć windą, z której korzystałam jedynie, gdy wymagała tego
sytuacja (i na przykład ciężka walizka), wybrałam schody. Byłam
maksymalnie zdziwiona, gdy w ślad za mną poszedł Sasuke. Ciocia, pani
Kurenai i pan Akinori czekali na windę.
Byliśmy w drodze na drugie piętro, gdy Sasuke
odważył się na dosyć śmiały w moim mniemaniu krok – zbliżył się
do mnie maksymalnie i objął mnie. Zaśmiałam się.
— Co ty robisz? — nie przestawałam iść przed siebie,
mimo, że on coraz bardziej się we mnie wtulał. Musiało to wyglądać
bardzo komicznie, bo on był wysoki, a ja niziutka.
— Gdzie masz pokój? — wiedziałam, że on tymczasowo
mieszkał właśnie gdzieś na drugim piętrze, a jednak wciąż szedł ze mną.
— Zgadnij — mruknęłam, obejmując go w pasie.
— Trzecie piętro? — pokręciłam przecząco głową i zaśmiałam
się, gdy dłonią odgarnął mi włosy za ucho — Czwarte? Odprowadzę cię… —
cmoknął mnie przelotnie w policzek, co całkowicie mnie zaskoczyło.
— Nie prześpię się z tobą… — wypaliłam bez
zastanowienia — I zdecydowanie nie powinieneś pić. Chyba też masz słabą
głowę, prawda? — pierwsze moje stwierdzenie oczywiście spotkało się z żarliwym
zaprzeczeniem, bo on wcale nie zamierzał mnie zaciągnąć do łóżka.
No i był przecież zupełnie trzeźwy i miał się dobrze. A to, co robił
w stosunku do mnie było najzupełniej normalne i bez żadnych
podtekstów.
— Jesteś idealna… — na to stwierdzenie nie mogłam
nie parsknąć śmiechem. Cóż on widział we mnie doskonałego, nie mam pojęcia!
Byłam niska i raczej niekoniecznie chuda. Miałam raczej pulchne uda
i łydki, wystający brzuch, małe cycki i duży tyłek (chyba,
że miałam fajnie dopasowane spodnie, jak na przykład
te w Monako, to nawet aż tak bardzo mi nie przeszkadzał).
Do tego dochodziła jeszcze okrągła twarz i szopa na głowie. Nie
było we mnie kompletnie nic, co można byłoby określić, jako idealne.
To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że Sasuke się upił.
Na trzeźwo nie gadałby takich głupot.
Po drodze z parteru na czwarte piętro otrzymałam
tyle buziaków w policzek, ile jeszcze chyba nigdy w całym moim
doczesnym życiu. Sasuke zdecydowanie zebrało się na czułości, za którymi
w przesadnych ilościach – jak w tym wypadku, niespecjalnie
przepadałam. Prawił mi tak urocze komplementy, że pewnie, gdybym nie
wyszła z założenia, że on jest pijany, czerwieniłabym się, jak
dorodny pomidor.
Gdy w końcu po dosyć długiej zabawie w zgadywanie,
jaki mam numer pokoju, dotarliśmy pod te właściwe drzwi, zostałam
jeszcze raz mocno przytulona i otrzymałam jeszcze jednego, bardzo długiego
i soczystego buziaka. Miałam całkowitą pewność, że Sasuke chciał mnie
pocałować w usta, ale w ostatniej chwili odwróciłam twarz tak,
że trafił ponownie na policzek. Czy byłam zadowolona z takiego
posunięcia? Raczej niekoniecznie, bo prawdopodobnie przez to ponownie
dużo straciłam.
Drzwi otworzyła mi maksymalnie wściekła mama, która, widząc,
z kim byłam i domyślając się, co robiłam, najwyraźniej poczuła
się oszukana i pominięta. Mnie jednak poruszyło coś zupełnie innego, niż foch
mamy. Akurat w momencie, kiedy Sasuke żegnał się ze mną na ten
pijacki, ale czuły sposób – buziakiem w policzek, pojawiła się przy swoim
pokoju ciocia Shizune z panią Kurenai. Ostatnie, co usłyszałam,
przed wejściem do pokoju, były słowa cioteczki, skierowane właśnie
do Sasuke:
— My też chcemy po takim buziaku! — potem drzwi się
za mną zatrzasnęły i już niczego więcej się nie dowiedziałam.
Nie wiem, czy dostały to, czego chciały, ale
następnego dnia znów wszystko wróciło do stanu sprzed poprzedniego wieczora.
Sasuke niby był miły, ale jednak miałam wrażenie, że mnie unikał. Znów
całą swoją uwagę poświęcił cioteczce. A ja od samiutkiego rana, gdy
tylko się obudziłam, miałam nadzieję, że może jednak wszystko się zmieni.
Z pewnością byłam zbyt naiwna!
Był to akurat dzień
wyjazdu do stolicy Portugalii – Lizbony! Tak, jak w Santiago
tłumaczył mi to Sasuke, od razu po śniadaniu ruszyliśmy
w drogę. Podróż nie trwała długo, ponieważ już po niecałych trzech
godzinach dotarliśmy do celu. Pierwszym punktem postojowym, było lotnisko
zlokalizowane w samym centrum miasta. Czekała tam także na nas
kobieta, która miała tego dnia być naszym przewodnikiem. Na samym początku
krótko przedstawiła nam plan dnia, a potem chętną część grupy zaprowadziła
do toalet. Ja i kilkanaście innych osób zostaliśmy przy autokarze.
Chciałam, żeby mama załatwiła mi butelkę wody, jednak ona dała mi jedynie
pieniądze i poszła do WC.
Zrezygnowana ruszyłam
do kierowców, którzy mieli zapasy i rozprowadzali je za niewielkie
opłaty wśród pasażerów. Przedarłam się przez niewielki tłum i przeszłam
do przednich drzwi autokaru. Na moje nieszczęście był przy nich
akurat Sasuke. Stał do mnie tyłem.
— Mogę butelkę z wodą? — mruknęłam
tak cicho, że przez myśl przemknęło mi, że będę musiała to powtórzyć.
Jednak on to usłyszał i odwrócił się do mnie. Odruchowo objęłam
się ramionami i cofnęłam do tyłu. Bałam się, że znów wykonam
jakiś gest, który spowoduje, że po raz kolejny zwróci na mnie
swoją uwagę. Jego gry mnie raniły.
— Sakura? — miał minę, jakby zobaczył ducha.
Spuściłam głowę. Policzki wręcz mnie paliły – musiałam być czerwona, jak burak.
Sasuke odwrócił się znów ode mnie, ze schowka w autokarze wyjął
schłodzoną butelkę i wyciągnął ją w moją stronę — Trzymaj! — jedną
rękę sięgnęłam po wodę, a drugą chciałam podać mu pieniądze — Nie
trzeba. Dla ciebie na koszt firmy… — zaskoczona podniosłam wzrok
i spojrzałam w jego oczy. A przecież miałam tego już więcej nie
robić!
— Nie mogę. Weź…
— Nie mam, jak ci wydać — rozłożył ręce
udając bezradność, a ja wykorzystując ten moment, wcisnęłam mu drobne
w dłoń. Spojrzał na mnie zaskoczony.
— Wyliczone — warknęłam i odeszłam
od niego. Nie potrzebowałam specjalnych względów. A już zdecydowanie
nie chciałam ich od niego.
W ciągu pobytu w Lizbonie
kilka razy przeszłam obok niego, ale ani razu się do niego nie odezwałam,
ani nie odpowiedziałam na zadane pytania. Nie chciałam mieć z nim nic
wspólnego, a jednak pragnęłam być jak najbliżej niego i wciąż go
obserwowałam. Moje zachowanie kompletnie niezgodne z myślami krążącymi
w głowie, nie miało nic z normalności. Stałam się chodzącym
paradoksem.
Zdecydowanie zbyt dużo czasu zajęło mi
uświadomienie sobie, że pierwsze wrażenie, jakie odniosłam, gdy tylko go
zobaczyłam w Pradze, było dobre. Nigdy nie powinnam się do niego
zbliżać. Miałam go unikać i nie robić sobie złudnej nadziei. Zachowywałam
się, jak kretynka, starając się czasami niemal na siłę kręcić się koło
niego. A on mimo kilku sytuacji, miał mnie najzwyczajniej gdzieś! Gdy
w końcu, w tej nieszczęsnej Lizbonie zdałam sobie sprawę
z faktu, że dałam się mu podejść, byłam wściekła, jak osa!
Moja złość osiągnęła epicentrum, gdy
dotarliśmy na Cabo da Roca. Był to przylądek uznawany
za najdalej wysunięty na zachód punkt Europy. I ja tam dotarłam!
Kiedy zobaczyłam ten krajobraz, ten ocean, te skały, od razu porwałam
Nikona i popędziłam prosto przed siebie. Czułam się, jak
w bajce. Jedynym, czego mi w tamtej chwili brakowało, był książę, jak
z bajki. Niestety książę zadowolił się inną.
Stojąc przy niewysokim płotku,
chroniącym przed upadkiem i robiąc zdjęcia, zauważyłam ciocię, idącą
ramię w ramię z Sasuke. Rozmawiali i śmiali się. Widząc
tą radość i dumę na twarzy Shizune miałam ochotę do niej
podejść i zepchnąć ją z najwyższego klifu. A jednak nie ruszyłam
się z miejsca, tylko dalej opierałam się o płotek. I wtedy kątem
oka zauważyłam, że podeszli bliżej i stanęli niedaleko mnie. Chwilę
później dołączyła także ciocia Tsunade z mamą i panią Kurenai.
Ta ostatnia na prośbę Shizune wzięła aparat i zrobiła jej kilka
zdjęć z Sasuke. Potem zamieniły się miejscami. Starałam się temu nie
przyglądać i nie dawać po sobie poznać, że okropnie działało mi
to na nerwy. Byłam w najromantyczniejszym miejscu, jakie
kiedykolwiek widziałam i czułam się tak koszmarnie samotna.
— Saku, a ty chcesz zdjęcie
z naszym kierowcą? — niechętnie odwróciłam się w stronę mamy, która
zadała to pytanie. Zerknęłam na Sasuke, który przyglądał mi się,
czekając na moją odpowiedź. Chciałam odmówić. Powiedzieć stanowcze NIE, żeby wjechać na jego cholerną
ambicję. Pokazać mu, że mam go gdzieś! Zetrzeć tym samym ten okropny
uśmiech tryumfu z twarzy cioci.
— Jasne, czemu nie? — zamiast tego,
co chciałam odpowiedzieć, po prostu podeszłam do niego,
pozwoliłam się objąć i zrobić nam kilka zdjęć. A jednak byłam
wściekła na siebie za to, że miałam aż tak słabą wolę!
— Jeszcze chodźcie tutaj! — nie wiem,
co natchnęło ciocię na złożenie takiej propozycji, ale posłusznie
podeszliśmy do czegoś w rodzaju tablicy pamiątkowej, przy której ona
już stała. Ustawiliśmy się tak, że Sasuke znajdował się pomiędzy mną,
a Shizune i mama zrobiła nam zdjęcie. Ach! Moim marzeniem było,
żeby być na jednej fotografii z obiektem westchnień i główną
rywalką. Taaa… Na pewno tak właśnie było…
To był ostatni moment, kiedy tam
miałam jakikolwiek kontakt z Uchihą. Gdy tylko odebrałam aparat
od mamy, oni sobie poszli. Przez cały czas, gdy ja włóczyłam się
po przylądku Roca sama, oni chodzili sobie, jak taka cholerna zakochana
para, robili sobie wspólne zdjęcia i śmiali się.
Gdy zajęłam swoje miejsce w autokarze,
myślałam, że się rozpłaczę. Na szczęście, jakimś cudem udało mi się
tymczasowo zapanować nad emocjami. A jednak z każdą kolejną
minutą, z każdym przebytym kilometrem, mój nastrój się pogarszał.
Wściekłość mieszała się ze smutkiem. Żal z rozczarowaniem. Nie
potrafiłam się pogodzić z porażką. A najgorsze w tym wszystkim
było to, że był to dopiero początek tego koszmaru.
Po powrocie do Castelo Branco,
mama z cioteczkami zdecydowała, że pójdziemy pochodzić po mieście.
Wprawdzie po kolacji miało już być ciemno, jednak przydrożne sklepiki
z pamiątkami wciąż były otwarte. Na początku nie chciałam iść.
Wykręcałam się złym humorem i bólem głowy. Mama jednak bardzo długo mnie
namawiała, podając najróżniejsze argumenty za tym, że nie powinnam
zostawać sama i się izolować. Cel osiągnęła dopiero, gdy wspomniała mi,
że Sasuke też będzie nam towarzyszył. Gdzieś tam w mojej głowie
pojawiło się światełko nadziei. Ubzdurałam sobie, że może jednak znów
przerzuci się na mnie, jak poprzedniego wieczora. Z takim
nastawieniem w końcu skapitulowałam, zebrałam się i poszłam.
Szybko jednak tego pożałowałam.
Promyczek nadziei zgasł, ledwo się zapalił. Dostałam figę z makiem! Sasuke
chodził za cioteczką Shizune, jak jej wierny piesek. Od sklepu
do sklepu. Tutaj, bo obiecał, że kupi coś koleżance… Tam, bo ciocia
znalazła jakąś fajną figurkę, którą on koniecznie musiał zobaczyć… Miałam
ochotę wrzeszczeć z wściekłości!
Miasto słynęło głównie z ogrodów
biskupich. Wprawdzie nie chcieliśmy wchodzić tam po zmroku, ale stojąc tak
sama, niezainteresowana szukaniem pamiątek i patrząc na zaloty
cioteczki, podjęłam szybką decyzję o ucieczce. Powiedziałam mamie,
że idę się przejść i nim zdążyła mnie powstrzymać, po prostu
szybkim krokiem odeszłam do nich.
Skierowałam się od razu
w stronę bramy wejściowej właśnie do ogrodów. Całość oświetlało dosyć
liche światło, jednak na tyle dobre i nastrojowe, żebym mogła poczuć
się, jak w raju i się odprężyć. Weszłam w głąb. Przed sobą
zobaczyłam labirynt z żywopłotu, a idąc dalej trafiałam
na kolejne zapierające dech w piersiach obiekty: potężne fontanny,
obrazy z ceramicznych płytek, liczne posągi. Niesamowicie żałowałam,
że nie zabrałam ze sobą aparatu.
Nie wiem, ile czasu spędziłam w tym
ogrodzie, spacerując po labiryncie, czy przesiadując na ławeczkach
połączonych z żywopłotem lub marmurowych schodach. Było mi tam
po prostu zbyt dobrze, żeby wracać do hotelu, gdzie znów miałam się
zamartwiać i denerwować kwestiami związanymi z Sasuke
i cioteczką. Nie miałam niestety ani telefonu, ani aparatu, aby sprawdzać
godzinę, dlatego gdy stwierdziłam, że siedziałam już tak samotnie zbyt
długo, postanowiłam się zbierać.
W drodze powrotnej do hotelu
trafiłam na mamę i ciocię Tsunade, które zmierzały w tym samym
kierunku, co ja. Nigdzie jednak nie zauważyłam ani Shizune, ani pani
Kurenai, ani tym bardziej Sasuke. Dowiedziałam się, że po prostu
w pewnym momencie zniknęli. Byłam przekonana, że poszli gdzieś pić.
Po powrocie do pokoju, umyciu
się i położeniu do łóżek, mama oświadczyła mi, że zauważyła,
że Shizune bardzo podoba się Sasuke. Nie zdradziła mi tym samym nic nowego
– akurat to już wiedziałam! Powiedziała mi także, że ciocia
w jednym ze sklepików wyznała niby poufnie pani Kurenai,
że najwyżej weźmie z wujkiem rozwód. To mnie zaskoczyło, ale gdy
później nad tym pomyślałam, to doszłam do wniosku, że mama
mogła to tylko wymyślić. Nie podobało jej się
to, że z każdym dniem rosło moje zainteresowanie Uchihą.
Ta wersja dużo bardziej mi się podobała.
*
Następnego dnia tryskałam energią
na kilometr. Informacja, którą poprzedniego wieczora przekazała mi mama,
o rzekomych planach rozwodowych cioci, wywołała u mnie reakcję
zupełnie odwrotną do przewidywanej. Zamiast naturalnej w takich
sytuacjach złości, przywróciła mi dobry humor i wprawiła wręcz w dziwne
podekscytowanie. Wprawdzie zarówno Sasuke, jak i Shizune zamierzałam
unikać, to już rano zauważyłam, coś, co bardzo mnie zdziwiło.
Cioteczka ewidentnie trzymała się od niego z daleka. Czym
to było spowodowane, dowiedziałam się niemal zaraz po śniadaniu.
— Jeśli jeszcze raz zachowasz się tak,
jak wczoraj, to przysięgam ci, że Asuma o wszystkim się dowie… —
takie słowa usłyszałam z ust Tsunade, wychodząc ze stołówki. Akurat
przechodziłam nieopodal i wyłapałam właśnie to jedno zdanie. Wystarczył
moment, żebym wszystko ułożyła sobie w myślach w jedną, logiczną
całość. Tsunade mierzyła Shizune nieprzychylnym spojrzeniem i ganiła ją,
za jej nieodpowiednie zachowanie. Jaka ja byłam szczęśliwa, że ktoś
wreszcie postanowił przemówić jej do rozumu!
Po śniadaniu, nie wracając już
do swoich pokoi, razem z naszym przewodnikiem ruszyliśmy
na długi spacer po mieście, które wcale nie było takie małe, jak
na pierwszy rzut oka mi się wydawało. Szliśmy i szliśmy, a końca
wycieczki nie było widać. Był jednak jeden istotny dla mnie plus: udało mi się
wyłapać bardzo widoczny dystans Shizune do naszego kierowcy. Sasuke
z panem Akinori kroczyli mniej więcej gdzieś pośrodku grupy, jaką
tworzyliśmy. Pani Kurenai i cioteczka w towarzystwie Tsunade
i mojej mamy szły zaraz za nimi. Ja cały ten pochód, jaki tworzyła
nasza grupa, zamykałam. Obserwując uważnie Shizune, odniosłam wrażenie,
że nie zbliżając się do Sasuke, chciała udowodnić wszystkim,
że już jest dobrze, że zrozumiała swój błąd i więcej go nie
popełni.
Po tym kilku godzinnym spacerze,
wróciliśmy do hotelu. Przewodnik dał nam kilkanaście minut na szybkie
ogarnięcie się i pozbieranie najpotrzebniejszych rzeczy – mieliśmy jechać
do miejscowości nad oceanem, co było równoznaczne
z plażowaniem. Czasu nie było dużo, ale zdążyłam umyć i względnie
wysuszyć włosy, spakować się i przebrać. Miałam to szczęście,
że poprzedniego wieczora wyprasowałam sobie biały top i moją ulubioną
długą, żółtą spódnicę. Plamy z wina, jakie rozbiłam w Lourdes sprałam
niemal od razu, więc nie musiałam się martwić, że będę chodzić
brudna.
Na parter zeszłam punktualnie.
Brakowało jeszcze kilku osób, jednak pojawiły się do kilku minut
i mogliśmy ruszać. Jakie było moje zdziwienie, gdy niemal od razu
po wyruszeniu spod hotelu, zatrzymaliśmy się. Okazało się, że pierwszym
punktem planu na ten dzień było zwiedzanie ogrodów biskupich,
w których miałam już możliwość być. Ucieszyło mnie to tym bardziej,
że miałam ze sobą aparat oraz było jasno.
Jeden z mężczyzn, na którego
wszyscy wołali generał, zaproponował, żebyśmy zrobili sobie zdjęcie grupowe.
Jako ochotnik pozbierałam aparaty kilu osób i zaczęłam robić zdjęcia.
Ludzie jednak non stop się przemieszczali, uciekali ze zdjęć
i ogólnie cały czas coś im nie pasowało. Do tego ja nie znalazłam się
na ani jednej fotografii. Mocno już zirytowana, zarządziłam, żeby wszyscy
bez sprzeciwów stanęli na schodach, pooddawałam właścicielom ich sprzęty,
a moją lustrzankę wręczyłam obcej turystce, prosząc, aby zrobiła nam zdjęcie.
O dziwo wszyscy mnie posłuchali i już po chwili czterdzieści
dziewięć osób zostało uwiecznionych na kilku fotografiach. Byłam dumna
z mojego daru przekonywania i zdolności przywódczych. Odebrałam mój
aparat, grzecznie podziękowałam i poszłam za grupą, która ruszyła już
w drogę powrotną do autokaru.
Kolejnym punktem na naszej trasie
była Batalha. Nie spędziliśmy tam jednak zbyt dużo czasu. Przewodnik chciał nam
tylko pokazać piękno gotyckiej architektury. Chcieliśmy zobaczyć cały klasztor
od środka, jednak okazało się, że przy wejściu siedział mężczyzna,
który pobierał dosyć wysokie opłaty za wstęp. Zgodnie zrezygnowaliśmy
z tego, zerkając jedynie do wnętrza przez uchylone wrota.
Budowla była piękna i niezwykle zjawiskowa, jednak
to, co pierwsze rzucało się w oczy, to okropne zaniedbanie
tego klasztoru. Aż przykro się robiło, patrząc na takie cudo,
w tak brudnym wydaniu.
W końcu jednak ruszyliśmy tam,
gdzie najbardziej ciągnęło wszystkie kobiety, a w tym i mnie –
do Nazaré. Tam zdecydowanie było najpiękniej. Była to bardzo
malownicza miejscowość nad oceanem Atlantyckim. Początkowo kierowcy
wysadzili nas na szczycie klifu. Znajdował się tam taras widokowy, z którego
widać było cały ocean i wybrzeże. Nigdy w życiu nie sądziłam,
że dane mi będzie zobaczyć coś jeszcze piękniejszego niż
to, co widziałam na przylądku Cabo da Roca. Tamto
z tym nawet nie mogło się równać.
Po kilkunastu minutach znów
wsiedliśmy do autokaru i zjechaliśmy na najniższą część miasta.
To właśnie tam znajdowała się plaża. Piasek był przyjemnie ciepły, słońce
grzało, a woda idealnie nadawała się do moczenia stóp. Kazano nam
uważać i nie wchodzić za bardzo do oceanu, ponieważ potrafił on
być zdradliwy i w jednej chwili porwać człowieka w głąb. Warunki
były więc idealne do plażowania, mimo że był już drugi dzień
kalendarzowej jesieni.
Kobiety od razu po przybyciu
na plażę, poubierały stroje kąpielowe, wykorzystując sprawdzone metody
na przebieranie się w miejscach publicznych, a następnie
pokładły się na rozłożonych ręcznikach i poświęciły cały wolny czas
na łapanie ostatnich promieni słońca. Ja także ubrałam bikini, jednak
postanowiłam zostać w spódnicy. Bardzo nie lubiłam moich nóg, dlatego
wolałam nie wystawiać ich na widok publiczny. Chwilę potem złapałam aparat
i pognałam w stronę brzegu oceanu, chcąc zrobić kilka zdjęć.
Na nieszczęście stałam całkiem blisko wody, gdy przyszła fala
i zmoczyła mi spódnicę aż po kolana. Teraz już nawet jeśli bym
chciała, to nie mogłam jej zdjąć… Musiałam ją wysuszyć, a moim
zdaniem najlepszym sposobem na to, było pozostawienie jej na ciele.
— Saku, Kurenai! Chodźmy się przejść! —
ni z tego, ni z owego, ciocia wyskoczyła z takim
pomysłem, na który obie z chęcią przystałyśmy. Szybko odniosłam
aparat do mamy i pobiegłam za nimi. Idąc spokojnym krokiem,
rozmawiałyśmy o wspaniałości tego miejsca i zbierałyśmy liczne
muszelki, wyrzucone przez fale na brzeg. Tego dnia moje nastawienie
do cioci było bardzo dobre. I nie było to spowodowane wyłącznie
dystansem, jaki Shizune obrała wobec Sasuke, ale także dziwnym uczuciem
podekscytowania, które towarzyszyło mi od samego rana.
Pierwszy spacer zakończył się bardzo
szybko. Przeszłyśmy zaledwie kilkanaście metrów, gdy pani Kurenai postanowiła
wracać. Chciała zadzwonić do męża i porozmawiać z nim
przez chwilę. Poszłam w jej ślady, jednak nawet nie zdążyłam usiąść
na moim ręczniku, gdy ciocia ponownie porwała mnie na spacer. Wizja
sam na sam z ciocią niekoniecznie mi się podobała, ale nie śmiałam
protestować.
— Jak to się stało,
że przedwczoraj znalazłaś się na dole? — spojrzałam na nią
zaskoczona tym pytaniem. W ogóle nie spodziewałam się, że będę zmuszona
rozmawiać z nią o takich rzeczach — Chodzi mi o to, czy jakoś
dogadałaś się wtedy z Sasuke…
— Nie… Po prostu rozmawiałam
z przyjaciółką, gdy on zszedł na dół i się przysiadł — nie
zamierzałam kłamać. Ostatnio i tak robiłam to zbyt często —
To był czysty przypadek, że się nawinęłam… Nie chciałam przeszkadzać,
ani nic…
— Ale to fajnie,
że z nami zostałaś. W sumie chciałam ciebie i Mayumi też
zaprosić, ale właściwie to Akinori zaproponował to spotkanie, więc
nie wiedziałam, czy mogę… — gdyby w tej chwili ktoś mnie zapytał, czy jej
uwierzyłam, to z pewnością nie doczekałby się odpowiedzi twierdzącej.
Ciocia ewidentnie wciskała mi niezłą ściemę.
— Mnie w sumie w ogóle nie
powinno wtedy tam być. Dostałam potem nieźle po uszach od mamy —
westchnęłam na wspomnienie tego, jak bardzo się po mnie wydarła
tamtego wieczora. Zarzuciła mi, że ja się bawię, a ona jak stara baba
musi siedzieć sama w pokoju. Tak, jakby to była tylko moja wina!
— To dlatego wczoraj chodziłaś taka
jakaś przybita? — to też musiała zauważyć? Czy w ogóle była jakaś
rzecz dotycząca mnie, która umknęła jej uwadze? Szczerze wątpiłam.
— Po części też, ale raczej
bardziej spowodował to ból głowy. Myślałam, że mi ją rozsadzi! —
i znowu skłamałam. Poprzedniego dnia głowa rzeczywiście mnie bolała, ale
znowu nie aż do takiego stopnia, żeby chodzić i się denerwować.
Jednak przecież nie chciałam cioci powiedzieć prawdy. Nie mogłam jej zdradzić,
że chodziłam wściekła, bo byłam wręcz chorobliwie zazdrosna
o Uchihę, którego ona perfidnie zwinęła mi sprzed nosa!
— Było trzeba do mnie przyjść… Mam
silne tabletki przeciwbólowe — westchnęła, jakby z rezygnacją,
po czym dodała już ciszej — Myślałam, że pokłóciłaś się z Sasuke
i stąd był ten zły humor…
— Co? Nie! — żarliwie zaprzeczyłam,
jakobym miała się z nim pokłócić. W pewnym sensie to była
prawda. Do żadnej sprzeczki między mną, a nim nie doszło.
A jednak on też przyczynił się do mojego złego nastroju.
— Myślałam, że coś jest między wami
nie tak, bo nie rozmawiacie ze sobą, a myślałam, że coś tam
między wami jest… — jak ona się o mnie martwiła! I ja niby miałam jej
uwierzyć, że miała dobre intencje? Przecież sama robiła wszystko, aby trzymać
go jak najdalej ode mnie!
— Na pewno nic między nami nie ma…
Po prostu kilka razy z nim rozmawiałam i to tyle —
to była prawda, chociaż marzyłam, żeby jednak stało się to kłamstwem.
Ja chciałam i potrzebowałam Sasuke!
— To nawet dobrze… — ciocia
zatrzymała się raptownie, odwróciła i zaczęła iść w drugą stronę —
Nie ma sensu wiązać się z facetem o tyle lat starszym…
— Różnica wieku to znowu
aż tak ogromna nie jest — mruknęłam chcąc bronić relacji między mną,
a nim, której w ogóle nie było.
— Niech będzie… Ale uwierz mi,
że jeśli chciałabyś z nim być, to biorąc pod uwagę
to, co ostatnio nam powiedział, to jako kierowca miałby
dla ciebie bardzo mało czasu i non stop byłabyś sama —
kompletnie się pogubiłam. Albo ciocia chciała mnie zniechęcić do niego,
albo po prostu wiedziała o czymś, o czym nie zamierzała mnie
poinformować, jednocześnie przestrzegając mnie przed pochopnymi decyzjami.
Nie miałam pojęcia, co o tej rozmowie myśleć.
Na szczęście po tej dosyć
nieprzyjemnej wymianie zdań, ja wróciłam na mój ręcznik, do mamy,
cioteczki Tsunade i pani Kurenai, a ciocia Shizune została
przy brzegu razem z jedną kobietą z naszej grupy. Położyłam się
na brzuchu i zajadając wafel ryżowy, obserwowałam otoczenie. Myślałam
przez chwilę, czy może by jednak nie zdjąć spódnicy i nie opalić
trochę nóg. Wtedy jednak na horyzoncie zauważyłam dwie znane mi doskonale
postacie. Panowie kierowcy zmierzali w naszym kierunku. Pan Akinori
przysiadł się do pana Jiraiyi, który leżał kawałek dalej od nas
z kilkoma innymi mężczyznami, a Sasuke od razu ruszył
do Shizune i drugiej kobiety. Jaki on był naiwny! Kilka minut od jego
przyjścia, ciocia po prostu dała nogę. Przyszła do nas
i zaproponowała, żebyśmy poszły na kawę. Prawdę mówiąc, było mi
trochę szkoda Uchihy. Wyglądał na zagubionego. Najwidoczniej cioteczka nie
poinformowała go, dlaczego go unika. Może wtedy mogliby się spotykać potajemnie…
Po chwili od powrotu Shizune,
pozbierałyśmy się i ruszyłyśmy na miasto w poszukiwaniu jakiejś
restauracyjki, w której serwowaliby kawy. Dopiero za trzecim
podejściem takową znalazłyśmy. Latte, które zamówiłyśmy było rewelacyjne. Nie
spędziłyśmy jednak w tym lokalu nawet pół godziny, ponieważ zdałyśmy sobie
sprawę, że pora iść na zbiórkę, bo zbliżała się wyznaczona
przez przewodnika pora. Autokar mógł stać w danym miejscu jedynie
określoną ilość czasu, dlatego musieliśmy się sprężyć. Po drodze wpadłyśmy
na przewodnika. Oświadczył nam, że w drodze powrotnej wstąpimy
jeszcze do sklepu, abyśmy mogli zrobić sobie zapasy żywnościowe
na powrót do Japonii oraz zakupić kilka tradycyjnych,
portugalskich butelek wina.
*
Sklep, w jakim się znaleźliśmy
nosił dosyć dziwną nazwę – Lidl. Nie
widziałam w tym słowie żadnego przekazu, ale może właśnie tak miało być.
Zauważyłam jednak, że musiała to być dosyć popularna w Europie
sieć supermarketów, bo widziałam już i we Francji
i w Hiszpanii kilka sklepów opatrzonych tą nazwą. Nie
to jednak było najważniejsze. Priorytet stanowiły zakupy!
Mama wzięła wózek, a ja szłam
za nią rozglądają się i biorąc to, co mi poleciła,
od bułek począwszy. Oczywiście nie obyło się bez dokładnego obserwowania
poczynań Sasuke. Początkowo znów przykleił się do Shizune, jednak ciocia
Tsunade mierzyła go tak wrogim spojrzeniem, że po chwili się wycofał
i od tamtej chwili krążył po sklepie już sam.
Po zdobyciu pieczywa, paczki
krakersów i wafli ryżowych, ruszyłam z mamą do stoiska
z winami, gdzie zaczął się nasz pierwszy problem. Butelek na półkach
było od zatrzęsienia. Usilnie próbowałam znaleźć to, które tamtego
wieczora przyniósł pan Akinori, jednak to wcale nie było takie proste
zadanie. I właśnie wtedy wyłapałam w tłumie ludzi spojrzenie czarny
oczu. To zdecydowanie miał być punkt zwrotny w naszej krótkiej, ale
jakże burzliwej znajomości.
Korzystając z tej dogodnej
sytuacji, na migi dałam mu znać, że chcę, żeby do mnie podszedł.
Początkowo chyba nie zrozumiał mojego prostego przekazu, jednak za drugim
razem załapał i ruszył w naszą stronę. Grzecznie dałam mu
do zrozumienia, że oczekuję pomocy w znalezieniu wina.
Oczywiście, kim ja bym nie była, gdybym nie wyszła na kompletnego osła
i w tym wypadku na analfabetkę. Butelki z oryginalnym Porto
stały tuż przede mną. A mimo to ja ich nie zauważyłam!
Sasuke zaczął się ze mnie śmiać. Nie dosyć, że już miał u mnie
przerąbane, to teraz jeszcze bardziej sobie zaszkodził. I wtedy
nadarzyła się idealna okazja do zemsty. Wiele starszych pań, które akurat
zebrały się przy półkach z alkoholem, miało ten sam problem, co my.
Próbowały znaleźć odpowiednie wino, ale nie miały zielonego pojęcia, które
będzie dobre.
— Pan kierowca ma doświadczenie!
Na pewno pomoże paniom wybrać! — powiedziałam to na tyle głośno,
żeby wszystkie babcie to usłyszały, a następnie, posyłając
w kierunku zaskoczonego Sasuke szeroki uśmiech, złapałam w dłoń dwie
butelki Porto i się ewakuowałam. Ilość pytań, jakie zadawały mu kobiety
była zastraszająca. Byłam z siebie dumna! Zemsta była słodka, jak
to wino!
Kolejny problem pojawił się, gdy mama
wysłała mnie na poszukiwanie mleczka do ciała. Alejkę
z kosmetykami znalazłam dosyć szybko, ale samego balsamu nigdzie nie było.
I wtedy ponownie pojawił się przy mnie Sasuke, który jakimś cudem uwolnił
się od natłoku pytań o alkohol.
— Pomóc ci? Czego szukasz? — zaskoczył
mnie dobrowolną chęcią pomocy. Szybko jednak doszłam do wniosku,
że przez sytuację z winem po prostu sobie o mnie
przypomniał. Cóż to był za zaszczyt… Cała złość na niego
w jednym momencie gdzieś wyparowała. Nie mogłam zmarnować szansy zdobycia
całej jego uwagi.
— Szukam balsamu do ciała, ale
nigdzie go nie ma — mruknęłam idąc wzdłuż regału i czytając pod nosem
wszystkie nazwy kosmetyków. Poszukiwania utrudniał fakt, że wyrazy były
po portugalsku.
— Ja ci mogę potem ciało tym balsamem
dokładnie wysmarować — parsknęłam śmiechem. Jaki on był uczynny.
— Najpierw musisz pomóc mi ten balsam
znaleźć, a potem ewentualnie pogadamy — przytaknął mi i obiecał,
że zaraz mi go da. On jednak balsamu nie odnalazł, za to zrobiła
to cioteczka Shizune, która niewiadomo skąd pojawiła się przy nas.
Poczułam się, jak skończona idiotka, widząc, że nie skojarzyłam oczywistej
nazwy widniejącej na pudełku, która znana była nawet w Japonii.
Ciotka ją wyłapała i zgrywając wielką gwiazdę, musiała mnie wyśmiać.
Przypuszczałam, że znajdując nas samych z dala od innych osób
znów wezbrała w niej zazdrość. Pewnie po prostu nie spodobał się jej
kolejny zwrot w zainteresowaniach Sasuke.
Od mojego problemu z winem,
a potem z balsamem, Sasuke nie odstępował mnie na krok, co nie
za bardzo podobało się mamie. Gdy zmierzałyśmy do kasy, on szedł
ramię w ramię ze mną. Gdy mama płaciła za zakupy, on stał przy
mnie i pomagał mi pakować produkty do reklamówek. Potem we troje
wyszliśmy ze sklepu i razem podeszliśmy pod autokar. Nie narzekałam
na jego obecność. Mimo jego niezdecydowania, bardzo mi się podobało,
że znów zainteresował się mną i zamierzałam jak najefektywniej
to wykorzystać.
Czekając na resztę grupy, stałam
z nim, mamą oraz panią Tomoko i rozmawialiśmy. Pani Noda jadła loda
na patyku, który przy panującej temperaturze, bardzo szybko się topił. Gdy
skończyła, owinęła patyczek folią i schowała go do kieszeni, ponieważ
nigdzie w pobliżu nie było kosza na śmieci.
— A teraz to chce mi się piwa —
na to stwierdzenie pani Tomoko wszyscy się zaśmialiśmy, traktując to, jako
żart. Ona jednak mówiła poważnie — Sasuke, podrzuć tu trzy Asahi. Uchiha
odszedł od nas na moment, a gdy wrócił, trzymał w dłoniach
trzy puszki.
— Saku… To chyba zły pomysł, żebyś
piła — mama musiała się wtrącić i przypomnieć mi, że po piwie
najzwyklej w świecie mi odbijało. Dostawałam takiego słowotoku
i zyskiwałam tak ogromną odwagę, że byłam skłonna zrobić
i powiedzieć wszystko, do czego w normalnych warunkach nigdy nie
byłabym zdolna. Żaden inny alkohol tak na mnie nie dział. Zanim jednak ja
zdążyłam się odezwać, pani Tomoko machnęła lekceważąco ręką i wcisnęła mi
w dłoń piwo. Za bardzo nie miałam już możliwości, aby zaprotestować,
więc po prostu otworzyłam puszkę i powoli zaczęłam sączyć ten złoty
napój.
*
Po powrocie do Castelo Branco,
do naszego hotelu mieliśmy tylko kilka minut na ogarnięcie się
przed kolacją. Szybko wzięłam prysznic połączony z myciem włosów,
których niestety nie zdążyłam wysuszyć. Zmyłam makijaż i zrobiłam nowy oraz przebrałam
białą koszulkę na czarny top. Byłam zadziwiająco spokojna,
co w moim przypadku, po wypiciu całej puszki piwa było dosyć
podejrzane.
Na kolację szłam z nowym
planem usidlenia Sasuke – tym razem już na stałe! Chciałam też jeszcze
bardziej zirytować cioteczkę Shizune. Ona mogła wkurzać mnie, a ja nie
mogłam tego robić w stosunku do niej? Niedoczekanie!
Nie byłam głodna, jednak zeszłam
na kolację. Zjadłam trochę zupy, danie główne i wypiłam dwie lub trzy
lampki wina, jakie każdego wieczora dostawaliśmy do posiłku. Dopiero
po czasie, gdy zaczęło mi być coraz cieplej, zorientowałam się,
że nie powinnam była mieszać ledwo, co wypitego piwa z winem.
Byłam bardzo lekkomyślna!
Na deser nie miałam ochoty, toteż
grzecznie podziękowałam za posiłek, wstałam od stołu i poszłam
sobie usiąść na kanapie przy recepcji. Z kieszeni spódnicy wyjęłam
komórkę, weszłam na Facebooka i zaczęłam pisać z Tenten, która
była dostępna. Pisała mi akurat o tym, że niedługo idzie na randkę
ze swoim facetem, gdy wpadłam na iście genialny plan! Postanowiłam
wyciągnąć Sasuke na spacer. Jeszcze za bardzo nie wiedziałam, jak
to zrobić, ale w mojej głowie tworzyły się już najróżniejsze
scenariusze przebiegu tego wieczora.
— Sakura, chcesz mango? — podskoczyłam
wystraszona, gdy za mną odezwała się mama. Siedziałam tyłem do drzwi
wejściowych na jadalnię, więc oczywistym było, że nie zauważyłam jej
pojawienia się. Odwróciłam się do niej przodem, jednocześnie zerkając
w stronę stolika, przy którym nadal siedział Uchiha.
— Nie, dzięki. Nie mam ochoty… — mama
wzruszyła ramionami i bez słowa wróciła do stolika. Uwielbiałam mango
i miałam na niego niesamowitą chrapkę, ale jeszcze bardziej
od zwykłego owocu, chciałam Sasuke. Nie mogłam stracić możliwe,
że jedynej szansy na zrealizowanie mojego szatańskiego planu!
Byłam pewna, że się przy mnie
pojawi i wcale się nie pomyliłam. Nie musiałam długo czekać, żeby
do mnie przyszedł. Skończył swój posiłek, jako pierwszy; wyszedł
z jadalni i już po chwili siedział obok mnie. Tuż, tuż! Ramię,
przy ramieniu. Udałam zaskoczoną jego pojawieniem się, ale w głębi
duszy wręcz piałam z radości. Mój plan mogłam zacząć wcielać w życie!
— Znowu koleżanki? Nie możesz chyba bez
nich żyć, co? — zerknął mi przez ramię na wyświetlacz, który
szybko wygasiłam. Akurat ostatnia widomość do Tenten dotyczyła jego.
— Wcale, że nie… Po prostu
przyjaciółka ma jakiś dziwny problem ze swoim facetem i próbowałam
jej pomóc… Chociaż w sumie nie mam za bardzo doświadczenia
w sprawach damsko-męskich…
— Sakura! Idę do pokoju,
bo ciocia zdecydowała, że będziemy próbować wina, jakie kupiłyśmy.
Chcesz coś? — mama znowu mnie wystraszyła. Pokręciłam przecząco głową
i odwróciłam się z powrotem przodem do Uchihy.
— Ale masz rumieńce! — spojrzałam
na niego zaskoczona i dotknęłam policzka wierzchem dłoni. Głośno
wypuściłam powietrze z ust.
— Ja wiedziałam, że to piwo,
a potem wino to nie był dobry pomysł — westchnęłam, udając
zrezygnowanie.
— Słaba główka? — o tak!
Na taki obrót spraw czekałam. Teraz tylko wystarczyło na szybko coś
wymyślić i tak pokierować rozmowę, żeby sam zechciał gdzieś ze mną
wyjść.
— Ty nic mi o słabej głowie nie
mów. Chyba nie muszę ci przypominać, jak się zachowywałeś przedwczoraj —
zaśmiałam się, szturchając go łokciem w bok — Ale nie w tym rzecz…
Teraz jest mi tak koszmarnie ciepło! I pewnie, gdyby nie to, że jest
późno i ciemno, kompletnie nie znam okolicy, moja orientacja
w terenie jest równa zeru, a do tego jestem młodą dziewczyną,
to już byłabym na jakimś spacerze…
— Teren dookoła naszego hotelu wcale nie
jest taki skomplikowany — uśmiechnął się, puszczając mi oczko.
— Czy chcesz mi dać do zrozumienia,
że jesteś gotowy robić mi za przewodnika podczas spaceru? —
podpuściłam go i osiągnęłam mój cel. Zgodził się pójść ze mną! —
To świetnie! Idę po sweter i możemy ruszać! — zerwałam się
na równe nogi z kanapy i podeszłam do mamy, aby dała mi
klucz. Siedziała już razem z cioteczką Tsunade i głośno zastanawiały
się, skąd wziąć korkociąg, aby pootwierać butelki.
Po wejściu do pokoju
od razu ruszyłam do łazienki. Umyłam zęby, poprawiłam makijaż,
poczesałam się i spryskałam perfumami, po czym łapiąc w biegu
sweter, zeszłam na parter. Tam on czekał już na mnie, gotowy
do wyjścia.
Przed opuszczeniem hotelu
poinformowałam jeszcze mamę, że wychodzę z Sasuke i że nie
wiem, kiedy wrócę. Jakoś specjalnie się tym nie przejęła, albo nie dała tego
po sobie poznać. W każdym razie odwrotu już nie było.
Co postanowiłam, to musiałam wykonać.
Sasuke zaraz po wyjściu
na zewnątrz poinformował mnie, że musi im jeszcze zanieść korkociąg,
bo prosił go o to pan Akinori. Otworzył autokar, znalazł
potrzebny przedmiot i wrócił do hotelu. Nie wiem, dlaczego
w mojej głowie pojawiła się myśl, że może źle robię, idąc z nim
nocą sama. Czy była szansa, żeby ten spacer źle się dla mnie skończył?
Uszczypnęłam się w ramię, aby ukarać się za tak niedorzeczne wizje.
Sasuke mimo swojego niezdecydowania, wydawał mi się porządnym facetem, który
nie zrobi nic bez zgody kobiety. A ja swoje zasady miałam
i zamierzałam ich przestrzegać, cokolwiek by się nie działo! Poza tym
byłam niemal całkowicie przekonana, że gdy ja byłam w pokoju
po sweter, lub stałam samotnie przed hotelem, to ktoś jasno
dał mu do zrozumienia, że jeśli coś mi zrobi, to gorzko tego
pożałuje. Miałam nadzieję, że coś takiego miało miejsce…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz