Weep not for roads
untraveled
Weep not for paths left
alone
'Cause beyond every
bend
Is a long blinding end
It's the worst kind of
pain I've known
Give up your heart left
broken
And let that mistake
pass on
'Cause the love that
you lost
Wasn't worth what it
cost
And in time you'll be
glad it's gone
Weep not for roads
untraveled
Weep not for sights
unseen
May your love never end
And if you need a
friend
There's a seat here
along side me
~
Linkin Park
Stałam na wielkim placu, opierając
się kolanami o czerwoną walizkę. Przez moje ramię przerzucony był
niemal słodki plecak w groszki, napakowany do granic możliwości
"najpotrzebniejszymi" rzeczami. W lewej dłoni trzymałam bordową
torbę z aparatem, dodatkowym obiektywem i resztą niezbędnego sprzętu,
a w prawej znajdowała się mała poduszeczka. Przez moją szyję
przewieszone były białe słuchawki, podłączone do niewielkiego odtwarzacza
MP3, skrzętnie ukrytego w kieszeni za dużego swetra. Różowe, średniej
długości włosy drażniąco ocierały się o szyję. Marzyłam o tym, aby
się podrapać, ale nie miałam za bardzo jak. Obok mama dyskutowała
z moimi dwiema ciotkami na jakieś mniej lub bardziej istotne
tematy. Nie słuchałam ich.
Od miesięcy żyłam tylko tym
wyjazdem! Nim i egzaminami na studiach, na jakie dostałam się
rok temu. Zaliczenie pierwszych dwóch semestrów było koniecznością,
jeśli chciałam jechać. Nie zamierzałam rezygnować z marzeń z tak
błahego powodu, jak niezdana sesja! Postawiłam na swoim i teraz
stałam tu, zamiast siedzieć w sali i pocić się nad kartką
papieru wraz z innymi pechowcami, którym nie udało się zaliczyć.
Zawsze marzyłam o tym, aby zobaczyć
na własne oczy Europę. I gdy w końcu pojawiła się szansa, nie
mogłam od tak, pozwolić jej przejść mi koło nosa. Nie przewidziałam tylko
jednego. W grupie, jaką mieliśmy podróżować, nie miałam żadnego
rówieśnika. W sumie średnia wieku turystów chyliła się bardziej
ku sześćdziesiątce niż dwudziestce, jaką miałam już na karku.
Najmłodsza po mnie była ciocia Shizune, która miała dopiero, lub już
trzydzieści osiem lat. Potem natomiast była moja czterdziestodwuletnia matka —
Mayumi. Ostatnią z osób, które znałam i które kręciły się
po placu, była moja starsza ciotka Tsunade. Byłam cała w skowronkach,
gdy dowiedziałam się, że jedzie razem z nami. Kochałam ją, jak matkę.
Albo i bardziej! Byłam z nią maksymalnie zżyta.
Z Japonii do Europy
przylecieliśmy samolotem, a teraz gromadziliśmy się na placu
przed lotniskiem w Pradze, czekając na autobus. Nie rozumiałam,
dlaczego nie lecieliśmy od razu do Francji, Hiszpanii lub Portugalii,
gdzie mieliśmy przebywać przez dwa tygodnie, ale nie kwestionowałam tego.
Widocznie tak właśnie miało być i musiałam się po prostu dostosować.
Jak wszyscy.
— Sakura! Patrz! Nasz autobus — ciocia Shizune
wyglądała na maksymalnie podekscytowaną. Nie dziwiłam się jej. Wprawdzie
ona już raz była w Europie, chociaż nie w tych miejscach, które
mieliśmy zobaczyć teraz. Ale i tak widziała już więcej niż ja.
Zazdrościłam jej tego! Odwróciłam głowę w stronę, którą wskazywała
wyciągnięta dłoń cioci, tym samym wysuwając włosy, które utknęły pod
słuchawkami i drażniły moją skórę. Westchnęłam z zadowolenia.
Ludzi na placu ogarnęło poruszenie.
Każdy zaczął rozglądać się w poszukiwaniu naszego dalszego środka transportu.
Zebrani zaczęli żywo dyskutować, nie raz śmiesznie przy tym gestykulując.
Niektórzy przyglądali mi się w zaciekawieniu, jakby ciągle się
zastanawiali, czy ten dzieciak ma zamiar jechać razem z nimi. A tak!
Zamierzał! I zamierzał świetnie się bawić i pokazać im, że wcale
nie jest już taki dzieciak! Byłam dorosła! Ot co!
Na plac jednocześnie podjechał
autobus i duże białe auto. Kierowcy obu pojazdów zaparkowali
na odpowiednich stanowiskach i zgasili silniki. Autobus był czerwono
– pomarańczowy. Z zewnątrz wyglądał ciekawie, jednak nie wiedziałam, jakie
"luksusy" czekają na nas wewnątrz. Wysiadł z niego
mężczyzna z wąsem mniej więcej w średnim wieku. Był ubrany elegancko,
ale i niesamowicie modnie. I był nawet całkiem przystojny. Tylko
zdecydowanie mógłby być moim ojcem, albo nawet i dziadkiem.
Podskoczyłam przestraszona, gdy ciocia
dała mi kuksańca w bok, wskazując jednocześnie głową w kierunku
drugiego samochodu, z którego wyszło kilku pozostałych turystów. Koło
drzwi od strony pasażera stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Wyglądał
młodo, nawet bardzo. I był niezwykle przystojny. Chociaż w sumie
na pierwszy rzut oka miał wszystkie cechy, jakie mi się w facetach
nie podobały! Coś w jego postawie przyprawiało mnie o zimne dreszcze,
które rozchodziły się wzdłuż mojego kręgosłupa. Facet miał niesamowicie czarne,
wręcz przerażające oczy. Obserwowałam go przez dłuższą chwilę. Zauważyłam,
jak przeciąga się, jedną dłonią przeczesując czarne włosy, a uśmiech
na jego twarzy delikatnie się powiększył. Gdy się wyprostował, skojarzył
mi się z kimś w rodzaju potomka samego diabła. Zaczął się rozglądać
i jego spojrzenie zatrzymało się na mnie. Szybko odwróciłam wzrok. Znów
wstrząsnął mną dreszcz. Dosłownie w jednej chwili postanowiłam,
że będę za wszelką cenę go unikać. Byłam pewna, że jakikolwiek
kontakt z nim może się dla mnie źle skończyć.
Wreszcie pozwolono nam wsiadać
do autokaru. Oddałam mamie moją walizkę, wzięłam jej bagaż podręczny
i razem z Shizune, która dokonała takiej samej wymiany z ciocią
Tsunade, ruszyłyśmy do wejścia, przy którym już tłoczyli się niektórzy
ludzie. Przepchnęłyśmy się przez tłum i po schodkach
wkroczyłyśmy do wnętrza autobusu, w celu znalezienia kilku wolnych
siedzeń nieopodal siebie. Udało nam się to niemal na samym tyle
pojazdu. Najważniejsze jednak było osiągnięcie celu. Na czterech fotelach
zostawiłyśmy swoje bagaże podręczne i ponownie wyszłyśmy na zewnątrz.
Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu mamy i cioteczki Tsunade,
jednak zamiast na nie, natrafiłam wzrokiem na tajemniczego bruneta.
Czym prędzej odwróciłam się w stronę cioci Shizune, jednak jej też już nie
było koło mnie. Stała kawałek dalej w towarzystwie dwojga nieznanych mi
osób – starszego, całkowicie siwego mężczyzny i kobiety mniej więcej
w wieku cioci. Nie chcąc stać sama, nie widząc nigdzie mamy i cioci
Tsunade, a jednocześnie czując się obserwowaną, podeszłam właśnie
do nich i z lekkim skłonem, grzecznie się przywitałam.
— Witaj dziecinko! — starszy pan,
uśmiechnął się do mnie serdecznie, po czym zrobił coś,
za co miałam jeszcze większą ochotę go zamordować – rozczochrał mi
włosy.
— Saki. To moi sąsiedzi, Jiraiya
i Kurenai — ciocia przedstawiła mi ich, obejmując mnie ramieniem — A
to jest Sakurka, córka Mayumi — ponownie lekko się skłoniłam, jednocześnie
wyswobadzając się z jej objęć.
— Dlaczego jeszcze nie ruszamy? —
w końcu zadałam nurtujące mnie pytanie. Nie rozumiałam, czemu, skoro
jesteśmy już wszyscy, nadal nie jedziemy?
— Czekamy na przewodnika. Powinien
zaraz się zjawić — koło nas znikąd zmaterializował się kierowca autokaru —
Witam szanowne państwo. Jestem Akinori. Do usług… — wyszczerzył się,
odsłaniając rząd idealnie białych, wręcz oślepiających zębów. Zawsze szczyciłam
się moim prostym i zadbanym zgryzem, ale z nim nie mogłam konkurować.
Uśmiechnęłam się lekko, a w moich policzkach utworzyły się delikatne,
prawie niezauważalne dołeczki.
— Jaka urocza dziecinka. Jak się
nazywasz, słoneczko? — byłam przekonana, że kolejna osoba, która nazwie
mnie dziecinką lub w jakikolwiek inny sposób niezwiązany z moim
imieniem, zginie śmiercią męczeńską.
— Sakura. Bardzo miło jest mi pana
poznać — gładko skłamałam. Z bliska facet wyglądał mi na pedofila.
A raczej z racji, że uznawałam, że jestem dorosła, chyba
powinnam przyjąć, że to kolejny niezaspokojony seksualnie samiec. Tacy
byli najgorsi! I wymagali abyś się dla nich poświęcała, nawet jeśli
tego nie chciałaś! A ja w życiu jeszcze z nikim się nawet nie
całowałam! Z nikim! W ciągu dwudziestu lat życia! Właśnie sobie
uświadomiłam, że chyba coś jest ze mną nie tak. O zgrozo! Byłam
taka stara i aż tak do tyłu… W jednej chwili zapragnęłam
usiąść na ziemi, pośród tych ludzi i gorzko zapłakać. Moje życie
miłosne było do kitu!
— O! A oto i nasz przewodnik —
kierowca odłączył się od nas, idąc w stronę czarnego mercedesa, który
właśnie podjechał — Czołem braciszku! — ten facet zdecydowanie był starym,
niezrównoważonym psychicznie, niepoważnym i niewyżytym seksualnie
obiektem, na który musiałam uważać jeszcze bardziej niż
na przystojnego, ale przerażającego bruneta.
Wyrzucając z głowy niechciane
i chyba całkiem porąbane myśli, zerknęłam w stronę naszego
przewodnika. Przełknęłam głośno ślinę. Był to mężczyzna niezwykle podobny
do kierowcy. Zastanawiałam się, czy nie mogli być przypadkiem bliźniakami?
Facet wyglądał na zdecydowanie poważniejszego niż jego brat. Nazwałabym go
nawet czymś w rodzaju ojca duchowego, czy coś w tym stylu. Ciekawa
byłam, czy może nie chciał kiedyś zostać księdzem, bo na pierwszy
rzut oka taka funkcja bardzo mi do niego pasowała. Nigdy nie byłam jakoś
specjalnie wierząca. Wprawdzie praktykowałam, ale było to raczej
podyktowane regułami, jakie panowały w domu, odkąd byłam mała,
a nawet i dłużej. Urodziłam się w niewielkiej miejscowości,
a raczej wsi, w której dominująca była wiara katolicka. Widząc tego
gościa w roli naszego przewodnika, dwa tygodnie rewelacyjnej zabawy,
stanęły pod znakiem zapytania. Jedyną pocieszającą wizją, jaka mi została, była
możliwość zobaczenia zakątków Europy, co mogło się okazać niesamowitym
przeżyciem.
Wszyscy turyści zebrali się w jednym
miejscu. Po chwili dołączyli do nas także bracia z brunetem,
na którego ze wszystkich sił starałam się nie zerkać.
— Witajcie moi drodzy! — poczułam się,
jak na kazaniu. Ksiądz niedzielne przemowy na mszy zaczynał
od podobnych zwrotów — Wybaczcie spóźnienie, ale Praga jest o tej
porze dnia niesamowicie zakorkowana. Myślę jednak, że jeśli nasi kierowcy
nie mają nic przeciwko, to możemy już ruszać, aby nie tracić więcej czasu
— dwaj mężczyźni stojący po bokach przewodnika, zgodnie skinęli głowami.
Więc tajemniczy brunet był naszym drugim kierowcą. Ciekawe… — Ja jestem Satoru
i przez kolejne dwa tygodnie będę waszym opiekunem — rozejrzał się
dookoła, a na mój widok uśmiechnął się szeroko. Pewnie pomyślał sobie
coś w stylu: "Jaka dziecinka!" — Więc komu w drogę, temu
czas, także zapraszam do autokaru! — po tych słowach każdy bez
zawahania wykonał jego polecenie. I ja zdecydowałam się zniknąć
w tłumie. Wypadałoby znaleźć w końcu gdzieś mamę, która zgubiła się
teraz już nie tylko z ciocią Tsunade, ale i Shizune oraz panem
Jiraiyą i panią Kurenai. Zostałam sama, ale jakoś specjalnie nie
przejmowałam się tym. Drogę do wybranego siedzenia znałam i już
po chwili tam dotarłam. Usiadłam pod oknem i czekałam, kiedy mama
mnie namierzy. Pojawiła się w wejściu kilka sekund później razem
z resztą zagubionych towarzyszy, których już znałam z widzenia
i imienia. Wszyscy w sześcioro siedzieliśmy parami za sobą.
Najpierw nowopoznane państwo, których fotele znajdowały się zaraz przy
środkowych drzwiach wejściowych do autokaru, za nimi siedziały obie
moje ciocie, a kolejne miejsca zajęłam razem z mamą.
Już po samym wyjeździe miałam
ochotę założyć słuchawki i pogrążyć się w dudniącej muzyce, która
mogłaby płynąć z moich słuchawek. Niestety nie wypadało tego zrobić
w obliczu zaistniałej sytuacji. Przewodnik znalazł sobie
do towarzystwa jakąś babkę, która ponoć była emerytowaną nauczycielką.
Miała maksymalnie monotonny głos i czytała nam (z kartki!) informacje
na temat Pragi, w której wciąż przebywaliśmy. To trwało
i trwało i trwało. Mimo moich oporów dostosowywałam się do ogółu
i starałam się tego słuchać. Miało być fajne i tak właśnie
zamierzałam wszystko, z czym miałam mieć styczność odbierać. Nawet, jeśli
chodziło o nudną towarzyszkę przewodnika. To był mój cel na całą
podróż!
*
Pierwszym punktem naszego wyjazdu miało
być niewielkie księstwo Monako. Do opuszczenia zakorkowanych Czech
i przekroczenia granicy Austrii, zostało nam z pewnością jeszcze
wiele kilometrów. Nie było zbyt dużej szansy, aby w bliskim czasie pojazdy
na autostradzie zaczęły się płynnie poruszać. Postanowiłam jednak
to wykorzystać i bez skrępowania gapiłam się na innych
kierowców. Ci najciekawsi o dziwo zawsze kierowali tirami.
— No ładnie, ładnie Saki! Żeby tak
podglądać facetów i nic mi nie powiedzieć — zza poprzedniego fotela
wychyliła się Shizune — Masz tam coś ciekawego?
— I to jeszcze ile — zaśmiałam się
z jej podekscytowanej miny. Ciocia miała męża i fantastyczną córkę
kilka lat młodszą ode mnie, a jednak czasami zachowywała się jak typowa,
powiedziałabym nawet, że lekko rozhisteryzowana nastolatka. Ale i tak
ją uwielbiałam! Zawsze mogłam na nią liczyć. Była dla mnie jak starsza
siostra, której niestety nigdy nie miałam.
— Patrz na tego! — ciocia wskazała
mi przystojnego blondyna, który prowadził mijającego nas właśnie tira. Wyglądał
mi na… — Ale to francuz — tak właśnie… Wyglądał mi na francuza. Oni
podobno zawsze dbają o perfekcyjny wygląd. Ten był doskonały
aż do bólu.
— A co myślicie o tym? —
cioteczka Tsunade z szerokim uśmiechem wskazała na starszego dziadka,
który pomachał nam ze swojej kabiny w tirze. Aż się wzdrygnęłam.
— Ciocia! Aż znowu tak zdeterminowana
do poznania kogokolwiek nie jestem…
— Nadal nie masz faceta?! — cioteczka
Shizune najwidoczniej wydawała się być bardzo zaskoczona tym faktem. Zrezygnowana
jednak przytaknęłam. Nic innego mi nie pozostało — To ja ci go znajdę
na tym wyjeździe! Obiecuję! Hiszpanie podobno są świetnymi kochankami! —
innymi słowy wpadłam, jak śliwka w kompot. Ciocia jeszcze coś do mnie
mówiła, ale już nie słuchałam. Wyjęłam z plecaka książkę, którą dostałam
od mojej przyjaciółki Ino na urodziny i opierając głowę
o szybę, pogrążyłam się w lekturze.
*
Do Monako dotarliśmy koło czwartej nad
ranem. Było jeszcze ciemno, gdy przekroczyliśmy granice księstwa.
Przez kilkanaście minut jechaliśmy krętymi, wąskimi uliczkami, mając
możliwość podziwiania bajkowo oświetlonego wybrzeża. I wszystko byłoby
fajnie, gdyby nie jedna drobna niedogodność. Mianowicie pan Akinori zabłądził
i musieliśmy się wracać. Kilka razy jego bliźniak pytał o drogę
przypadkowo spotkanych ludzi, którzy albo cierpieli na bezsenność –
bo kto normalny spaceruje w środku nocy po mieście – albo
zwyczajnie wracali z jakichś imprez. W końcu jednak znaleźliśmy się
w potrzasku. Trzy wąskie uliczki jednokierunkowe, pośrodku mini rondo,
a do tego całość otoczona płotkami i budynkami. I bądź
tu teraz człowieku mądry i zawróć potężnym autokarem. A jednak
panowie kierowcy wraz z naszym przewodnikiem, poprzestawiali kilka znaków
drogowych i dzięki temu dali sobie świetnie radę – ja z pewnością nie
poradziłabym sobie w takiej sytuacji nawet osobówką, a co dopiero
takim olbrzymem!
Po wielu trudach i bojach
wreszcie odnaleźliśmy dostosowany do autobusów parking. Wszyscy
pasażerowie, jak na zawołanie wybyli z pojazdu i udali się
do łazienek. Osobiście nie widziałam powodu, żeby się spieszyć – chyba,
żeby wziąć pod uwagę pełny pęcherz. Patrząc jednak na kolejkę, jaka
powstała przy wejściu do damskiej toalety, po prostu mi się
odechciało.
Chwilowo zostałam niemal sama
w całym autokarze. Spod siedzeń wyjęłam mój słodki plecak w kropki
i powoli zaczęłam przegrzebywać go w poszukiwaniu kosmetyczki,
dezodorantu, szczoteczki i pasty do zębów, szczotki do włosów
i koszulki do przebrania. Wszystkie stopniowo odnajdywane rzeczy
wyrzucałam na siedzenie, aby następnie z powrotem je upchnąć. Dzięki
temu znalazły się przynajmniej na wierzchu. Plecak przerzuciłam
przez jedno ramię, z bagażu podręcznego mamy wyjęłam kabanosa
i przygryzając go, powoli opuściłam pojazd.
Rozglądając się dookoła, zauważyłam
naszego przewodnika i obu kierowców, którzy ewidentnie przyglądali się
moim akrobacjom rozciągającym. Na powitanie, z końcówką kabanosa
w ustach skinęłam im jedynie głową i opuściwszy wreszcie ręce wzdłuż
ciała, ruszyłam w kierunku łazienki. Przy trzech umywalkach tłoczył się
co najmniej tuzin kobiet. Kilka nadal stało w kolejce do toalet,
a reszta stopniowo opuszczała łazienkę. Po następnych pięciu minutach
wreszcie i mi udało się dostać do jednej z kabin. Plecak
przewiesiłam przez klamkę, raz dwa załatwiłam potrzebę, przebrałam
koszulkę i zwolniłam toaletę kolejnej osobie. O dziwo bardzo szybko
dostałam się do wolnej umywalki z lustrem na dodatek! Ubrałam
soczewki, umyłam zęby i zrobiłam szybki makijaż.
Trochę za bardzo się pospieszyłam,
bo kompletnie zapomniałam, żeby przed odejściem od lustra,
poczesać włosy. Niestety nie mogłam się wrócić, bo przy umywalce stała już
kolejna osoba. Zrezygnowana wróciłam do autobusu, plecak znów wrzuciłam
pod siedzenie, wcześniej zabierając z niego szczotkę. Żeby nie śmiecić
moimi wypadającymi kudłami w przejściu, wyszłam przed autobus.
Zgięłam się wpół, moje niezbyt długie włosy przerzuciłam do przodu
i skrzętnie zaczęłam je rozczesywać. Nie przewidziałam tylko jednego!
Po wyprostowaniu się, na mojej głowie powstało coś na wzór
szopa, który napuszył się i nie zamierzał dostosować do moich
wymogów! Niespodziewanie z prawej strony usłyszałam śmiech. Wściekła
odwróciłam głowę i już miałam fuknąć, gdy zdałam sobie sprawę, że tym
kimś, kto raczył się ze mnie nabijać, była pani Kurenai z ciocią
Shizune. Obie prezentowały się fantastycznie. Szczupłe, długonogie, świetnie
ubrane i pomalowane. A do tego zwykła kitka na głowie cioci
wyglądała wręcz zjawiskowo! Życie było takie niesprawiedliwe. Ile ja się
musiałam namęczyć, żeby być chociaż w niewielkim stopniu tak idealna, jak
one? Mając dwadzieścia lat nadal poszukiwałam własnego stylu
i w sumie wielu innych rzeczy.
— Dobrze ci idzie — Shizune nie
zamierzała mi pomóc, tylko dalej chichotała. Westchnęłam po raz kolejny zirytowana
faktem posiadania szopa na głowie i wznowiłam usilne próby, chociaż
minimalnego przygładzenia włosów. Nie mogłam ich spiąć, ponieważ od razu
moja twarz przybrałaby kształt kuli, a to nie wchodziło
w grę. Jeszcze raz zarzuciłam je do przodu, przeczesałam palcami,
wyprostowałam się i przejrzałam w lusterku, które wyjęłam
z tylnej kieszeni granatowych rurek. O dziwo było lepiej niż
poprzednio! Byłam z siebie taka dumna!
— Zbierzcie się wszyscy! Musimy ustalić,
co robimy — nie byłam do końca pewna, ale wydawało mi się,
że nasz przewodnik nie miał zielonego pojęcia o dowodzeniu dużą,
zorganizowaną grupą ludzi. Zapowiadało się coraz ciekawiej — Mamy
do wyboru kilka miejsc, musimy zebrać pieniądze na wstępy
i chyba zaczniemy od jakiegoś czasu wolnego, ale wszystko zależy
od was — ludzie chyba wyczuli, że za bardzo nie mogą na nim
polegać w kwestiach organizacyjnych, także od razu wszyscy bez
gadania przystali na tą propozycję. Przy pomocy cioci Shizune i pani
Kurenai udało się stworzyć listę i pozbierać niezbędne fundusze. Przez
to obie zostały określone, jako gwiazdy. Po prostu zazdrosnym
babciom nie podobały się specjalne względy, jakie one dwie zyskały
u przewodnika.
Najpierw przeszliśmy do ogrodu św.
Marcina. Tam umówiliśmy się na konkretną godzinę i w ten sposób
dostaliśmy całkiem sporą ilość wolnego czasu. Razem z mamą, obiema
ciociami i panią Kurenai ruszyłyśmy na zwiedzanie najbliższej okolicy
oraz wspomnianego ogrodu, z którego roztaczał się piękny widok
na wybrzeże i port z jachtami. Od razu w ruch poszedł
mój niezastąpiony na wszelkich wyjazdach Nikon, którego rodzice
sprezentowali mi na dziewiętnaste urodziny. Cykałam wręcz zastraszającą
liczbę zdjęć – chciałam uwiecznić każdy widok, każdą figurę, wszystko! Przecież
nigdy nie można mieć pewności, że dane będzie zobaczyć te miejsca jeszcze
raz.
Po dokładnym obejrzeniu chyba każdego
zakamarka potężnego ogrodu przeszłyśmy się na plac przed pałacem
książęcym. W jednej z bocznych uliczek udało mi się zdobyć kilka
pocztówek. Odkąd pamiętam, na każdej wycieczce do nowego miejsca,
kupowałam pocztówki. Na jednej z półek w moim pokoju stoi
pudełko, w którym stosownie opatrzone w datę znajdują się kartki
z bardzo wielu miejsc. Wydaje mi się, że to są najpraktyczniejsze
pamiątki. Nie dosyć, że przedstawiają daną miejscowość, to także – co
najważniejsze – nie zajmują wiele miejsca. I zdecydowanie są tańsze niż
inne pamiątki, sprzedawane na przydrożnych stoiskach.
Po tym powolnym obejściu okolicy
wróciłyśmy na miejsce spotkania. Dosłownie do kilkunastu minut zebrała
się cała grupa wraz z przewodnikiem, który wydawał się być trochę bardziej
ogarnięty niż rano. I chwała mu za to! Rozdał nam bilety
na kolejkę, którą mieliśmy objechać całe miasto. Prawdę mówiąc po tej
około półgodzinnej przejażdżce czułam pewien niedosyt. Ja, jako fanka
motoryzacji, a już zdecydowanie szybkich, sportowych i lśniących
samochodów marzyłam, żeby w Monako pooglądać i uwiecznić
na zdjęciach wszelkie napotkane cudeńka. Niestety nasz tymczasowy
transport jechał zbyt szybko, aby cokolwiek wyłapać i w efekcie byłam
nienasycona i zirytowana. Ta podróż niestety nie zaczęła się dla mnie zbyt
zadowalająco.
Przed południem zwiedzaliśmy pałac
książęcy. I tam po raz kolejny spotkałam się z rozczarowaniem.
Zabroniono nam robienia zdjęć. Musiałam schować aparat do torby
i nikt nawet nie chciał słyszeć o próbie wyciągnięcia go. Ochrona
uważnie śledziła każdy ruch turystów, a umieszczone w każdym kącie
kamery powodowały, że czułam się niemal osaczona. Pewnie, gdybym była w Japonii,
to miałabym śmiałość, żeby wyznaczone zasady złamać. Niestety byłam
gościem w obcym kraju i nie zamierzałam narazić się
na deportację, czy co tam jeszcze mogło mnie spotkać.
Oczywiście chwilowe wręcz ogarnięcie
pana Satoru zniknęło gdzieś bezpowrotnie, bowiem po raz kolejny dał nam
prawie trzy godziny wolnego czasu i kazał robić, co nam
się żywnie podoba. Pani Kurenai razem z Shizune gdzieś zniknęły, a ja
nie mając innego wyjścia zostałam z cioteczką Tsunade i mamą.
Poszłyśmy z powrotem do ogrodu, usiadłyśmy na ławce i tak
odpoczywając spędziłyśmy prawie cały dany nam czas. Dopiero pół godziny
przed planowaną zbiórką przy autokarze, pozbierałyśmy wszystkie nasze
rzeczy i ruszyłyśmy na parking. Na miejscu byłyśmy
po zaledwie pięciu minutach. Zebrało się już tam całkiem sporo osób
z naszej grupy. Odnalazła się także ciocia z panią Kurenai. Okazało
się, że poszły sobie na wybrzeże, a potem po prostu wróciły
tutaj, gdzie spotkały JEGO.
— Poznałyśmy naszego kierowcę —
oświadczyła na wstępie ciocia. Siedział sobie między nimi i wraz z naszym
pojawieniem się, przerwał zapewne ambitną rozmowę z kobietami — Nazywa się
Sasuke Uchiha i jest kawalerem. Także Saki możesz się za niego brać!
— ciocia moim zdaniem powinna dowiedzieć się, czym jest dyskretna aluzja
i jak ją stosować. Zerknęłam na niego i głośno się zaśmiałam.
Chciałam przez to wyrazić nie tylko kpinę, dla tego durnego pomysłu,
jakobym miała związać się z nie wiadomo ile starszym ode mnie
facetem, ale także i ukryć zakłopotanie, w jakie nieumyślnie wprawiła
mnie ciocia. Koleś widząc i słysząc moją reakcję, po prostu się
do mnie uśmiechnął. Wzdłuż mojego kręgosłupa przeszły ciarki – odruchowo
cofnęłam się o krok. Zdecydowanie mnie przerażał, więc aby uwolnić się
od jego spojrzenia, którym wręcz wwiercał się we mnie, odwróciłam się na pięcie,
wyjęłam z torby aparat i oparłam się o murek, podziwiając
widoki. Nie było to jednak zbyt łatwe, biorąc pod uwagę, że murek był
dosyć wysoki, moje marne 157 centymetrów wzrostu nie bardzo dawało sobie
z tym radę, a szpilek niestety nie zabrałam. Wspięłam się więc
na palce, maksymalnie się wychyliłam i zaczęłam robić zdjęcia. Tylko
wtedy pojawił się kolejny problem, bowiem zdałam sobie sprawę, że tak się
opierając, wypinam moją krągłą, ale jakże zajebistą pupę, okrytą z wierzchu
cienkimi i dosyć ciasnymi rurkami, wprost przed wzrok szanownego pana
kierowcy, który nie wątpię, zdążył się na nią napatrzeć. Z szerokim
uśmiechem odwróciłam się z powrotem do coraz większej grupki osób
i z wciąż takim samym bananem na ustach patrzyłam się
na bruneta siedzącego na niziutkim – w tym wypadku murku.
Na jego miejscu pewnie bym się była przeraziła, ale cóż… Nie zawsze trafia
się na normalnych ludzi, a on, jako kierowca pewnie miał tego
świadomość. I na pewno doszedł do wniosku, że chyba mam
nierówno pod sufitem, bo po kilku zerknięciach
w moją stronę, gdy moja mimika twarzy ani drgnęła, już się nie uśmiechał.
Zdecydowanie wziął mnie za wariatkę.
Po przybyciu naszego przewodnika,
który spóźnił się całe siedem minut, darowałam cierpienia i zakłopotania
biednemu Sasuke i razem z ciociami, panią Kurenai i mamą,
ruszyłam do autokaru. On także po chwili poszedł w ślad
za nami. Dosłownie w jednej chwili doszłam do wniosku,
że nie tylko będę unikać go jak ognia, ale też na domiar złego
postanowiłam, że za wszelką cenę uprzykrzę mu życie. Niby biedny facet
w niczym nie zawinił, ale cóż… Zbliżał mi się okres – moim zdaniem
to rozumie się samo przez się, wyjazd nie zaczął się zbyt
fascynująco, a do tego, on (najprawdopodobniej) miał czelność gapić
się na moją pupę, a potem uznać mnie za wariatkę. To mu nie
mgło ujść na sucho. Och! Jaka ja byłam wredna!
*
Monako opuściliśmy o zaplanowanej
przez przewodnika porze. Kolejnym naszym punktem na trasie był mały
hotelik, w którym mieliśmy spędzić pierwszą noc – nie licząc tej
w autokarze. Warunki były, można by rzec niemal zadowalające. Dlaczego
niemal? A to dlatego, że łazienki – osobno prysznice, osobno
toalety – mieściły się na korytarzu, a w pokojach nie dosyć,
że było mało miejsca, to do tego łóżko piętrowe było mega nisko,
w związku z czym co najmniej cztery razy
przywaliłam w niego głową, podczas prostowania się! A jak już
wiadomo, wzrostem bynajmniej wcale nie grzeszyłam!
Od razu po wejściu
do pokoju, zebrałam z walizki najpotrzebniejsze rzeczy
i ruszyłam do łazienki. Dostaliśmy godzinę na ogarnięcie się,
a następnie mieliśmy jechać do miasta słynącego
z Międzynarodowego Festiwalu Filmowego – do Cannes. Po szybkim
prysznicu połączonym z umyciem napuszonych włosów, zarzuciłam biały top
i szarą długą spódnicę. Takiego odświeżenia po niemal całodobowej
podróży było mi trzeba.
W hoteliku obiadu nie dostaliśmy.
W zasadzie nasz pierwszy prawdziwy posiłek na tym wyjeździe miał być
dopiero jutro – śniadanie! Do tego czasu musieliśmy żywić się naszymi
zapasami, na które w moim przypadku składały się wafle ryżowe
i kabanosy. Żyć, nie umierać!
*
Do Cannes dotarliśmy późnym popołudniem.
Przewodnik najpierw zaprowadził nas do alei gwiazd. Oczywiście dostaliśmy
chwilkę czasu, aby zrobić sobie zdjęcie przy łapce ulubionej postaci. Podobno
mówi się, że jeśli twoja dłoń pasuje do odcisku dłoni jakiejś sławy,
to sam masz szansę zostać w przyszłości gwiazdą. Na szczęście
torba z aparatu była na tyle ciężka, żeby nie chciało mi się schylać.
Jeszcze by wyszło, że kiedyś będę sławna. Niedoczekanie!
Później przeszliśmy pod schody
pokryte czerwonym dywanem. Jedna ze starszych pań stwierdziła,
że spodziewała się, że to będzie bardziej
zjawiskowe. Wtedy wyszło na jaw, że prawdziwe miejsce, gdzie,
co roku znajduje się czerwony dywan jest w remoncie,
a dla celów turystycznych po prostu tymczasowo go
zrekonstruowano.
Na sam koniec bardzo szybkiego
zwiedzania Cannes poszliśmy na wzgórze widokowe. Słońce zdążyło już zajść,
toteż przed nami rozpościerał się zjawiskowy obraz na nocne,
oświetlone tysiącami światełek miasto. Niestety nie zdążyłam kupić pocztówki.
Zanim dotarliśmy z powrotem do centrum, wszystkie stoiska
z pamiątkami były pozamykane. Z ogromnym żalem i bólem serca
wróciłam do autokaru. Wszyscy – a już z pewnością wszyscy
w wieku plus sześćdziesiąt, marzyli o ciepłym łóżku i śnie.
Sprawnie zajęliśmy swoje miejsca w autobusie, upewniliśmy się,
że nikogo nie brakuje i ruszyliśmy w drogę powrotną
do hoteliku.
Leżąc w łóżku, oczami wyobraźni
widziałam czarne, jak smoła oczy Sasuke i jego uśmiech. Z przerażeniem
uświadomiłam sobie, że mimo, że zdecydowałam, że będę go unikać,
już czułam, że to wcale nie będzie takie proste. Dotarło
do mnie, że w Cannes marzyłam o tym, żeby zwrócił
na mnie swoją uwagę. Chciałam się koło niego kręcić, być jak najbliżej.
Pragnęłam mu się pokazać i zaimponować. Chciałam, żeby mnie zauważył
i zainteresował się mną! Moje marne postanowienie chyba na starcie
miało polec. Zdałam sobie z tego faktu sprawę na podstawie wydarzeń
z jednego popołudnia. I wystarczyło zaledwie kilka minut, żeby
ta myśl mnie dobiła.
*
To
wcale nie było tak, żebym zaczęła przywiązywać olbrzymią uwagę do mojego
wyglądu już następnego dnia. Gdzieżby tam znowu! W ogóle nie chciałam
wyglądać rewelacyjnie. Nie zamierzałam pokazywać Sasuke, co może mieć.
Wcale… No dobra! Bądźmy ze sobą szczerzy! Tylko tak próbowałam
to sobie tłumaczyć. Udowodnić samej sobie, że w ogóle nie
interesuje mnie nasz kierowca… Tylko nieważne, jakie wymówki bym sobie znalazła
i tak doskonale wiedziałam, że sama siebie oszukuję. I przez
to byłam tak cholernie wściekła.
Tego
dnia jechaliśmy w góry. Nawet nie miałam pojęcia, jaka to będzie
miejscowość. Zapamiętałam tylko, że było to w Alpach
Francuskich. Przewodnik uświadomił nas, że pojedziemy bardzo stromymi,
raczej niezabezpieczonymi przez barierki zboczami górskimi. Opowiedział
nam, że w ostatniej grupie, z którą tutaj był, zdarzały się
przypadki, że ludzie płakali ze strachu, zakrywali oczy, czym się
dało, a nawet podobno jedna kobieta zemdlała. Mama była taką wizją
przerażona, a ja miałam ochotę skakać z zachwytu. To nic,
że miałam lęk wysokości. Od zawsze kochałam góry i tylko tam
czułam się niesamowicie bezpiecznie. Nie straszne mi były żadne rozpadliny, czy najbardziej
strome zbocza. Widząc takie krajobrazy czułam, że mogłabym latać.
Rzeczywiście
zbocza prezentowany się przerażająco, ale i pięknie. Tylko niestety
siedziałam nie z tej strony autobusu, z której widoki były bardziej
zjawiskowe. Takie już było moje szczęście. Po kilkugodzinnej podróży
dotarliśmy w końcu do celu. Było już po południu i na wysokości,
na jakiej się znajdowaliśmy – około 1800 metrów nad poziomem morza
było chłodno i kropiło. Oczywiście zapomniałam zabrać z autokaru
kurtki, dlatego w dosyć cienkiej bluzie było mi niesamowicie zimno.
Na szczycie
znajdował się potężny budynek – schronisko, w którym mógł zatrzymać się
każdy. My mieliśmy jednak zjeść tam tylko ciepły posiłek i ruszyć w dalszą
drogę. Na wstępie dostaliśmy dużo czasu wolnego. Zdecydowanie zbyt dużo,
jak na miejsce, w którym raczej nie było za wiele rzeczy do roboty.
Od razu postanowiłam zaciągnąć mamę na górkę, znajdującą się za schroniskiem.
Już dojeżdżając do tego miejsca upatrzyłam ją sobie. Droga na jej
szczyt była bardzo stroma i nierówna, toteż dojście tam zajęło nam dosyć
sporo czasu. W końcu jednak się udało. Na wierzchołku stał potężny
krzyż, pod nim była drewniana ławka, a przed nami rozpościerał
się przepiękny widok na małe miejscowości gdzieś tam hen na dole,
resztę gór oraz schronisko. Szukając odpowiedniego kadru do zrobienia
kolejnego zdjęcia, zauważyłam małą kapliczkę na niewielkim pagórku
po drugiej stronie schroniska.
Na tym
wzgórzu zbierało się coraz więcej ludzi z naszej wycieczki, więc
postanowiłam przejść właśnie w to drugie miejsce. Schodzenie poszło
nam zdecydowanie lepiej niż droga w górę, a wejście na pagórek
było o wiele łagodniejsze i zdecydowanie przyjemniejsze niż
poprzednio. Tam spotkałyśmy moje obie ciocie i panią Kurenai. One
zrezygnowały z góry z krzyżem. Stwierdziły, że są za stare
na takie wspinaczki. Ach to lenistwo… Zrobiłyśmy sobie liczne
pamiątkowe zdjęcia i czując, że robi się coraz chłodniej, weszłyśmy
do schroniska. Wewnątrz było bardzo przytulnie i przede wszystkim
ciepło. Przed stołówką, w jakiej mieliśmy zjeść obiad, stało kilka
stolików z krzesłami. Zajęłyśmy jeden z nich, nieopodal miejsca,
w którym siedzieli kierowcy i nasz przewodnik. Z niesamowitą
radością odkryłam, że w całym budynku jest Wi-Fi. Od razu
połączyłam się i weszłam na moje konto na Facebook'u. Na czacie
były akurat trzy moje przyjaciółki: Ino, Hinata i Tenten. Z dwoma
z nich zaczęłam pisać na grupie o bajecznej nazwie "Tajna misja",
a z Ino dogadałam się i po chwili zadzwoniła do mnie
na Skype. Aby mieć ciszę i spokój – a jednocześnie zwrócić
na siebie uwagę Sasuke, odeszłam od stolika i usiadłam na schodkach
przed stołówką. Jakość połączenia była słaba, bo nie dosyć, że ekran
w moim smartfonie był zdecydowanie mniejszy niż w tabletach, czy
normalnych laptopach, a do tego non stop coś zacinało, bo prędkość
Internetu raczej nie mogła być zbyt wysoka w miejscu publicznym. A mimo
to porozmawiałam sobie z Ino i osiągnęłam cel – Sasuke kilka
razy odwrócił się w moją stronę.
Tak
sobie plotkując z Blondynką – bo tak od dawien dawna na nią
wołałam – w końcu doczekałam się informacji, że możemy iść jeść.
Od naszego przewodnika dostaliśmy specjalne karteczki, które uprawniały
nas do otrzymania konkretnego zestawu jedzenia. W piątkę zajęłyśmy
stolik pod ścianą i komentując ostatnie dni, zajadałyśmy się zaserwowanymi
nam przysmakami. Dosłownie kilka metrów za mną siedział pan Akinori
i razem z pozostałą dwójką mężczyzn omawiali trasę. Udało mi się
wyłapać w ich potoku słów, że dziś przejedziemy jeszcze raz do hoteliku
z tej samej sieci, co poprzednio, a jutro z samego rana
ruszymy do miejscowości o nazwie Lourdes. Wiedziałam, że będziemy
w kilku miejscach związanych z religią katolicką, a konkretnie
z postacią Matki Boskiej, ale nie sądziłam, że trafimy akurat
do tego Sanktuarium.
Na niziny
mieliśmy wracać tą samą drogą, którą wjeżdżaliśmy na szczyt. Była
to zresztą prawdopodobnie jedyna trasa, jaką można się było tu dostać.
Od razu pomyślałam, że będę mogła w końcu i z mojej
strony podziwiać widoki. Jednak, jakie było moje rozczarowanie, gdy zerknęłam
przez okno i zdałam sobie sprawę z tego, że na zewnątrz
zdążył już zapaść zmrok. Miałam ochotę czymś w kogoś rzucić. Pierwszą
osobą, jaka wtedy przyszła mi na myśl, okazał się Sasuke. I wtedy też
wpadłam na genialny pomysł! Przecież z samego przodu były dwa
siedzenia dodatkowe. Jeden z nich zajmował kierowca, który akurat miał
przerwę, a drugi zawsze był wolny. Mogłam spróbować się wkręcić na
to niemal zaszczytne miejsce i siedząc z przodu widzieć wszystko
za panoramiczną przednią szybą. Tylko pech chciał, że nigdy nie
należałam do ludzi zbyt komunikatywnych, otwartych i śmiałych. Wręcz
można by powiedzieć, że wolałam siedzieć cicho i unikać jakichkolwiek
konfrontacji z ludźmi, a już zdecydowanie preferowałam nie zbliżać
się do facetów bez takowej konieczności. Do tego zgodnie z poprzednimi
postanowieniami zamierzałam unikać Sasuke i nieważne, jak bardzo
chciałabym podziwiać górskie krajobrazy, zdecydowałam, że będę się tego
trzymać. Tak przynajmniej było łatwiej!
Zanim
dotarliśmy do naszego kolejnego lokum, zdążyłam dwa razy przysnąć. A jednak
za każdym razem bardzo szybko się wybudzałam. Było to spowodowane
niczym innym, jak chrapaniem! Ale bynajmniej to nie ja wydawałam te koszmarne
odgłosy. Na pierwszy ogień wybijał się starszy pan siedzący zaraz obok –
po drugiej stronie przejścia. Przede mną słychać było cioteczkę
Tsunade, której do wtóru towarzyszyła ciocia Shizune, natomiast po mojej
prawej stronie chrapała mama. Nic jednak nie mogło pokonać chórku, jaki powstał
z samego tyłu autobusu, czyli w sumie zaraz za nami. Myślałam,
że ich wszystkich powystrzelam. Jak kaczki! Byłam niesamowicie zmęczona,
chciałam zwinąć się na swoim siedzeniu w kulkę i pogrążyć się
w głębokim śnie. Niestety nie mogłam tego zrobić, bo było za głośno.
A do tego non stop towarzyszyła mi jedna myśl: gdzie byśmy nie
jechali autokarem, jeśli będzie szansa spania, nie będzie mi to dane, bo chrapanie
miało mi towarzyszyć przy każdej dłuższej podróży w nowe miejsce.
No i oczywiście pokój zawsze miałam dzielić z mamą, także tam
o spokojnym śnie też nie mogłam mówić. Życie było takie niesprawiedliwe!
Jeśli chciałam jeszcze kiedykolwiek choć zmrużyć oczy, musiałam przypilnować,
żeby moja MP3 nigdy się nie rozładowała. To było jedyne wyjście, żeby
osiągnąć sukces!
*
W stronę Lourdes wyjechaliśmy około
godziny dziesiątej rano. Podróż ciągnęła się w nieskończoność. Pogodna nie
zapowiadała się zbyt dobrze. Już na pierwszym postoju zauważyłam, że potwornie
zaczęło wiać. Miałam wrażenie, że kiepska pogoda wędruje za nami
od wczorajszego pobytu w górach, gdzie było maksymalnie zimno i padało.
A jednak wierzyłam, że to tylko przejściowe i nim dotrzemy
do celu, rozpogodzi się. Wprawdzie słońce raz na jakiś czas
wychodziło zza chmur, ale i tak rewelacji nie było.
Na postojach zaczęłam uważnie
przypatrywać się naszemu kierowcy i za każdym razem starałam się
do niego zbliżyć, aby wreszcie mnie zauważył. Skrycie liczyłam, że może
do mnie zagada! A jednak gdzieś tam z tyłu głowy czaiła się
myśl: "idiotko! On jest dla ciebie za stary!
Unikaj go!". Tylko póki co krzyczała chyba zbyt cicho, abym się nią
w ogóle przejęła. I tak dalej robiłam swoje.
Do Lourdes dotarliśmy wieczorem.
Po drodze wstąpiliśmy jeszcze do Carcassonne – średniowiecznego zamku
i fortecy. Pobyt tam jednak był bardzo krótki i jakoś specjalnie mnie
nie zachwycił.
Powoli zaczynało się ściemniać, gdy
autokar zaparkował pod hotelikiem pana Michela, którego
nasz przewodnik wyjątkowo chwalił. Kierowcy otworzyli nam bagażnik, abyśmy
mogli pozabierać nasze walizki, które kazano nam ustawić w recepcji pod ścianą.
Zostaliśmy zaproszeni na kolację, podczas której dostaliśmy klucze
do naszych pokoi. Niefortunnie okazało się, że winda przestała
działać, a lokum, jakie miałam dzielić z mamą znajdowało się
na czwartym piętrze. Na samą myśl miałam ochotę ponownie usiąść na podłodze
i zacząć beczeć. Dobrze trafiły moje ciocie z panią Kurenai, które
wylądowały na drugim piętrze – do tego naprzeciwko pokoju panów
kierowców – oraz kobiety, które podróżowały z mężami. My musiałyśmy
zmierzyć się z ciężkim bagażem i ogromem schodów, same.
Lourdes słynęło z procesji
różańcowych i Eucharystycznych. Do tego miasta zawsze przyjeżdżały
tysiące, a nawet i miliony ludzi, którzy wierzyli,
że w miejscu tym Matka Boża objawiła się dziewczynie o imieniu
Bernadeta. Czy ja w to wierzyłam? Raczej nie bardzo,
a przynajmniej do czasu, kiedy podczas pierwszej procesji,
w jakiej dane mi było uczestniczyć, nie zobaczyłam tych tłumów. Wtedy
gdzieś tam w mojej głowie pojawiła się myśl: "coś w tym chyba musi być!". Było ciemno. Światło
dawały jedynie lampy oświetlające bogato zdobione wejście do sanktuarium
oraz płonące świece, niesione przez wiernych, którzy szli szeroką
drogą i odmawiali różaniec – każdy w swoim języku. Razem
z ciociami, mamą i panią Kurenai wmieszałam się w ten tłum
i rozglądając się oraz uważnie przysłuchując, szłam krok w krok
za innymi. Po kilkudziesięciu minutach dotarłyśmy do końca
procesji i zatrzymałyśmy się z boku, aby w miarę możliwości mieć
dobry widok na oświetlone wejście do świątyni. Zerknęłam dookoła
i wtedy to poczułam – miałam wrażenie, jakby ktoś ścisnął mnie mocno
za gardło i próbował udusić. Przede mną, dokładnie
na wprost na wózkach lub łóżkach siedzieli lub leżeli chorzy ludzie.
Modlili się. Musiałam odwrócić wzrok. Ze smutku? Z żalu? Nie byłam
pewna – postąpiłam odruchowo.
W nocy prawie nie zmrużyłam oka.
Nie dosyć, że mama chrapała, jak niedźwiedź, to do tego cały
czas przed oczami miałam tamtych ludzi – niepełnosprawnych, którzy
żarliwie wierzyli, że dzięki Matce Bożej zostaną uleczeni. Zasnęłam
nad ranem.
Mama obudziła mnie o siódmej, żebym
zdążyła na śniadanie. Oczywiście ja, jak to ja musiałam trochę
poleżeć sobie w łóżku (swoją drogą niezbyt wygodnym), a potem zanim
się umyłam, ubrałam i pomalowałam, to zdążyła wybić godzina ósma.
Mama już dawno wyszła, a ja niemal biegiem pozbierałam się do kupy
i zbiegłam do jadalni. Wszyscy byli już na swoich miejscach, gdy
wparowałam do środka, jak burza, jednocześnie zwracając na siebie
uwagę zebranych. Zajęłam swoje miejsce z poprzedniego wieczora.
Przy stoliku mieściło się osiem osób. Naprzeciwko mnie siedział pan Kazuma
Noda, jego żona Tomoko, pani Kurenai i Shizune; miejsce po mojej
lewej stronie zajęła starsza, nieznana mi kobieta, która tak mocno miała
podkreślone czarną kredką oczy, że aż się początkowo przeraziłam;
natomiast po mojej lewej usiadła mama oraz cioteczka Tsunade.
Przede mną stał kubek z parującą kawą z mleczkiem
oraz talerz z kruchym, tradycyjnym, francuskim croissantem
i małe opakowanie z dżemem truskawkowym. Gdy zaczęłam kroić rogalika
na pół i podniosłam wzrok, dostrzegłam, że idealnie na wprost,
siedział nasz szanowny kierowca – Sasuke! Byłam przekonana, jak nigdy,
że podczas każdego posiłku będę zerkać akurat w tamtą stronę.
To było nieuniknione.
— Mam pomysł! Zróbmy dzisiaj wieczorek
zapoznawczy! — gdy od stolika odeszła nieznana nam kobieta, ciocia
zaproponowała to, co zapewne od dłuższego czasu siedziało
w jej myślach. Nie sądziłam, żeby był to dobry pomysł – Nasza
siódemka i kierowcy… Co wy na to? – a jednak pomysł
był rewelacyjny! Od razu zaczęłam kiwać głową na "tak". Pozostała piątka również na to przystała.
Shizune zdecydowała, że po południu porozmawia z panem Akinori
i zaprosi jego i Sasuke.
Po śniadaniu ruszyliśmy razem
z naszym przewodnikiem na zwiedzanie miasta. Miał nas oprowadzać
japoński ksiądz, który przyjechał do Lourdes na służbę. Starał się
być miłym i sympatycznym, ale opowiadając nam o objawieniu,
w ogóle nie potrafił zaciekawić. Skończyliśmy na kilka minut
przed południem i wszyscy się rozeszli. Nasza piątka – dwie ciocie,
pani Kurenai, mama i ja poszłyśmy pochodzić po przydrożnych
sklepikach w poszukiwaniu pamiątek. Zgodnie ustaliłyśmy,
że o piętnastej w pokoju ciotek wypijemy kawę, a następnie
udamy się na procesję Eucharystyczną.
Przed siedemnastą, nieopodal
polowego ołtarza zebrała się prawie cała nasz grupa. Stałam między mamą,
a cioteczką Tsunade i rozmawiałam z nimi. Na ławce siedział
nasz przewodnik w towarzystwie kilku starszych pań. Po chwili
dostrzegłam, że ciocia Shizune rozmawia z kierowcami. Byłam pewna, że właśnie
zapraszała ich na planowany wieczorek zapoznawczy. Uważnie im się
przypatrywałam, żeby wyczaić ich reakcję. Zamyśliłam się i tak stojąc
i patrząc w jeden punkt, zdałam sobie sprawę, że mój wzrok
utkwił w niesamowicie ciemnych, wręcz czarnych oczach. Sasuke patrzył wprost
na mnie! I wtedy – o ile wzrok nie spłatał mi figla – puścił mi
oczko! Z wrażenia sapnęłam i zawstydzona spuściłam głowę. Usłyszałam
cichy śmiech – jak nic nabijał się z mojej reakcji! Ale to wszystko
było tak niesamowicie szybkie i niespodziewane, że inaczej zareagować
nie potrafiłam. Gdy jednak w końcu podniosłam głowę, żeby stawić mu czoła,
on razem z panem Akinori oddalał się od nas. Nie zamierzali zostać
na procesji.
Idąc w tym pochodzie,
przez niemal całą drogę, jaką pokonywaliśmy, miałam nałożone na oczy
okulary przeciwsłoneczne, a w dłoni trzymałam chusteczkę, którą raz
za razem wycierałam policzki i nos. Nie tylko ja tak reagowałam.
Ciocia Shizune była w jeszcze gorszym stanie. Co wywołało u nas
takie, a nie inne reakcje? Ludzie, cierpienie, niesprawiedliwość. Stałyśmy
cały czas w tym samym miejscu, gdy zaczęli mijać nas wolontariusze, którzy
prowadzili wózki, a czasami nawet i łóżka z osobami
niepełnosprawnymi. Dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt, sto, dwieście, pięćset
osób chorych, niezdolnych do samodzielnego ruchu. Gdy tak patrzyłam
i rozmyślałam, poczułam się, jakby ktoś wyrwał mi serce, napełnił
je niewyobrażalnym bólem i wsadził z powrotem. Łzy zaczęły mi
wypływać z oczu same. I bynajmniej nie były to łzy współczucia.
Byłam pewna, że ostatnią rzeczą, jakiej ci ludzie potrzebowali, była moja
litość. Pierwszy raz zaczęłam się wtedy tak naprawdę modlić. Szczerze, bez
żadnej wymuszoności. Prosiłam Boga o zdrowie dla innych – tych,
którzy go najbardziej potrzebowali i tych, którym jeszcze nie było aż tak
potrzebne. Prosiłam Boga o nawrócenie dla siebie. I wtedy też
zdecydowałam, że będę się modlić przez cały pobyt na tym
wyjeździe o jedną rzecz – o miłość. Szczerą, bezinteresowną
i prawdziwą, której zdecydowanie potrzebowałam. Czułam, że jeśli będę
prosić o to samego Boga i Matkę Boską, to zostanę wysłuchana
i dostanę to, czego pragnę.
Wieczorem na kolacji non stop
zerkałam na Sasuke. Miałam dziwne przeczucie, że poważnie powinnam
się przy nim zakręcić. Kilka razy nasze spojrzenia się skrzyżowały.
Uśmiechał się pod nosem.
Po posiłku, jak poprzedniego
wieczora poszłyśmy na procesję różańcową. Mimo później pory, było ciepło.
A mnie wręcz roznosiło z ekscytacji! Odkąd dowiedziałam się
od cioci Shizune, że kierowcy przyjęli zaproszenie, rozmyślałam, jak
powinnam się zachowywać, jak się ubiorę, czy poczeszę. Żyłam wizją późnego
wieczora. Odmawiając różaniec wraz z innymi wiernymi, prosiłam Boga, żeby
wszystko poszło zgodnie z moim planem. I oczywiście modliłam się
o szczerą miłość.
*
Siedzieliśmy od kilkudziesięciu
minut w pokoju cioć i pani Kurenai. Było już państwo Noda oraz ja
i mama. Nie mogłam doczekać się, kiedy do drzwi zapukają kierowcy.
A jednak czas mijał, ich nie było, a ja coraz bardziej się
niecierpliwiłam. Zresztą nie tylko ja… Ciocia Shizune non stop zerkała
w stronę drzwi. Musiałabym być ślepa, żeby nie zauważyć, że jej też –
mimo tego, że miała męża – spodobał się Sasuke. Nie podobało mi się to, ale
cóż mogłam zrobić? W końcu pan Kazuma wziął w dłoń butelkę z nalewką,
jaką kupił specjalnie na ten wieczór, odkręcił ją i rozlał do plastikowych
kubeczków. Alkohol był niesamowicie słodki, mocny i mdlący. Źle się
to piło. Do tego zamiast skupiać się na rozmowie, zastanawiałam
się, czy w ogóle usłyszę pukanie do drzwi.
W końcu ciocia nie wytrzymała,
wzięła telefon i zadzwoniła do pana Akinori, którego numer posiadał
na wszelki wypadek każdy. Dowiedziała się, że pamiętają i niebawem
dotrą. Okazało się, że sprzątali autokar. I rzeczywiście doczekaliśmy
się! Po około piętnastu minutach drzwi się otworzyły i do niewielkiego
pokoju wszedł pan Akinori. Towarzyszył mu jednak zupełnie inny mężczyzna – pan
Masaru. Obaj wyglądali na nieźle już wstawionych. Widocznie sprzątając
autobus – o ile rzeczywiście to robili – zdążyli już wypić co nieco.
Przesunęłam się na sam brzeg łóżka tak, że o mały włos z niego
nie spadłam. Pan Akinori usiadł obok mojej mamy i przyjrzał mi się
uważnie. Jego uwagę zwróciła szczególnie moja bluzka, na której z przodu
widniało ogromne, czarne "NO PROBLEM!". Zaczął się tego czepiać
i próbował to na swój sposób wyjaśnić. Byłam mega szczęśliwa,
że nie widział napisu z tyłu, który zawierał bardzo prosty przekaz:
"GIVE ME A KISS!". Jeszcze by sobie coś pomyślał.
Gdy ci dwaj panowie zawitali w pokoju,
ciocia wyjęła spod stołu butelkę wódki i Coca-Colę. Mężczyźni pili z prowizorycznych
kieliszków, a kobietom zrobiła drinki. I wtedy rozległo się pukanie
do drzwi. Miałam ochotę podskoczyć z radości, gdy w progu
pojawił się Sasuke.
— Można? — ja się wyszczerzyłam w jego
kierunku, ciocia się uśmiechnęła i dostawiając jeszcze jedno krzesło,
usiadła na brzegu łóżka, tuż obok niego.
— Sakura, powiedz mi… — na moim
udzie, niebezpiecznie wysoko poczułam wielką, męską dłoń. Przestraszona
odwróciłam się w stronę starszego kierowcy, który wychylał się zza mojej
mamy i pochylał się nade mną. Jeszcze bardziej przesunęłam się
na brzeg łóżka.
— Tak? — rozejrzałam się dookoła,
szukając ratunku. Mój wzrok na dłużej zatrzymał się na twarzy Sasuke.
Wyłapał moje spojrzenie i uśmiechnął się do mnie. Tym razem już
miałam 100% pewności, że puścił mi oczko – kolejne w ciągu jednego
dnia.
— Kolor twoich włosów jest naturalny? —
złapałam w dwa palce kosmyk i przyjrzałam się mu.
— Tak… Są różowe od zawsze —
mruknęłam, przeczesując włosy palcami.
— A antykwariaty lubisz? — w tym
nietypowym pytaniu wyczułam ewidentny podtekst. Szybko przeanalizowałam
wszystkie możliwe warianty odpowiedzi.
— Nie! — mruknęłam, próbując zamrozić go
spojrzeniem. Nie pykło mi to – wciąż się ruszał.
— A szkoda, bo myślałem,
że może lubisz starocie, takie, jak na przykład ja — gdy to usłyszałam,
to myślałam, że umrę. Facet dał mi kolejny powód, dla którego,
jako młoda, wolna dziewczyna, powinnam się go bać.
— No niestety… Wolę nowsze
egzemplarze — zaśmiałam się, chcąc ukryć zażenowanie i przerażenie.
Mimowolnie mój wzrok powędrował znów na Sasuke. Zdziwiłam się, gdy
zauważyłam, że on cały czas wpatrywał się we mnie. Prawie tak uparcie, jak
ja na niego w Monako. Och! Zdecydowanie musiałam działać i zbliżyć
się do niego. Pal licho wcześniejsze postanowienie dotyczące unikania
go. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, czułam motyle w brzuchu. To było
coś, czego jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyłam! Nie mogłam tego
zmarnować! Odwzajemniłam jego uśmiech.
Przez kilka godzin, jakie wszyscy
spędziliśmy w małym pokoju, upchnięci na dwóch jednoosobowych
łóżkach, przy maksymalnie zastawionym stoliku o wymiarach nie
większych, niż pół metra na pół metra, non stop na siebie
zerkaliśmy. On już całkiem otwarcie, ja wciąż jeszcze próbując się z tym
jakoś kryć. Nie byłam na tyle odważna. No i nie byłam łatwa,
a przede wszystkim nie chciałam mu dawać do zrozumienia, że jestem
nim mega zainteresowana. Jeszcze by sobie facet pomyślał, że ma wolną
rękę, że zrobię dla niego wszystko.
Ciocia Shizune wciąż próbowała go
zagadywać, ale cała jego uwaga skupiała się na mnie. A ja się śmiałam
i żartowałam razem z resztą towarzystwa. Oczywiście nie obyło się bez
komentarzy na temat mojego młodego wieku. Starszy kierowca uparcie
twierdził, że nie mogę mieć więcej niż piętnaście lat. Żadne słowa,
że dobiłam już dwudziestki, go nie przekonywały!
Ta bezsensowna dyskusja została
ucięta, gdy pan Akinori przypadkiem dorwał się do wódki i zaczął
robić drinki. Aż się przeraziłam, widząc, co on wlewa do mojego
kubeczka. Każdej kobiecie rozlał po równo: połowa alkoholu i połowa
Coca-Coli, tylko nie mnie! Ja otrzymałam prawie pełny kubeczek wódki,
dopełniony odrobiną napoju. Nawet ten drink za bardzo koloru nie zmienił!
Nadal był przezroczysty z leciutko brązowym, a raczej beżowym
zabarwieniem! Biorąc pierwszego malutkiego łyka aż się zakrztusiłam,
a z oczu popłynęły mi łzy.
— Pij, pij słoneczko! Będziesz
łatwiejsza! Sasuke się ucieszy — pan Akinori był jeszcze bardziej bezpośredni
niż cioteczka. Działał mi na nerwy!
— No z pewnością — warknęła
ciocia Shizune. Chyba dotarło do niej, że brunet nie jest nią
zainteresowany. Jakże mi było przykro z tego powodu. Taka biedna
cioteczka! Zaśmiałam się.
Około drugiej w nocy zdecydowaliśmy
zgodnie, że przyszła pora, aby się rozejść i iść spać. Państwo Noda
wyszli pierwsi. Ciocia Tsunade kazała Shizune i pani Kurenai posprzątać
w pokoju, a ona i moja mama wzięły pod ręce ledwo
trzymającego się na nogach pana Masaru i zaczęły się z nim
wspinać po schodach na czwarte piętro, gdzie znajdował się także
i jego pokój. Pan Akinori został jeszcze na moment w pokoju
razem z dwoma kobietami, a ja wyszłam na korytarz
i przez chwilę przyglądałam się, jak mama z ciocią próbują sobie
poradzić z ciężkim, pijanym facetem, stawiającym opór.
— Co też alkohol może zrobić
z człowiekiem… — na dźwięk tego głosu aż podskoczyłam z wrażenia.
Pierwszy raz słyszałam go tak blisko siebie i musiałam przyznać, że miał
cudowną, głęboką barwę. Tak niesamowicie seksowną, że po moim ciele
rozeszły się dreszcze. W odróżnieniu jednak do tych poprzednich, te były
przyjemne. Nawet bardzo.
— No dokładnie. A jak się nie
zna umiaru, to dopiero ma się przerąbane — odwróciłam się w jego
stronę i zerknęłam w czarne, jak noc oczy. Westchnęłam z zachwytu,
na co on się zaśmiał. Na pewno zdążył zauważyć, że pod
wpływem tego spojrzenia rozpływałam się. Barwa jego tęczówek nadal mnie
przerażała, ale i wprawiała w zachwyt i zakłopotanie. Ta mieszanka
różnych uczuć doprowadzała mnie do szału.
— Sakura! — z piętra rozległ się
krzyk mamy. Warknęłam zirytowana i zrobiłam pierwszy krok do przodu,
a potem kolejny i następny. Zaczęłam wchodzić po schodach.
— Muszę już iść — rzuciłam, odwracając
się do niego przez ramię i posłałam mu ostatni tej nocy uśmiech.
— No ładnie, ładnie młody. Oby tak…
— na sam koniec usłyszałam jeszcze słowa pana Akinori, które Sasuke
przerwał brutalnym "spierdalaj!".
Zaśmiałam się pod nosem, przyspieszając kroku. Po chwili znalazłam
się w swoim pokoju.
*
Rano znów spóźniłam się na śniadanie.
Na szczęście nie miałam kaca. Wpadłam na salę akurat w momencie,
kiedy przewodnik proponował nam wzięcie udziału w drodze krzyżowej oraz zażycie
kąpieli w basenach z wodą ze źródełka, która podobno
miała uzdrawiać. Drugą opcję skreśliłam od razu, jednak w tą mini
procesję postanowiłam się udać. Zresztą bardzo wiele osób z naszej grupy
miało to samo podejście, co i ja. Przelotnie zerknęłam na Sasuke,
który uśmiechnął się do mnie i znów puścił mi oczko. Po maksymalnie
szybkim śniadaniu pobiegłam do pokoju, aby się przebrać. W końcu
nadal miałam na sobie t-shirt od piżamy i zwykłe rozciągnięte
legginsy.
Poprzedniego dnia wyprasowałam sobie
zwiewną, długą, żółtą spódnicę i biały top, dzięki czemu nie musiałam
specjalnie kombinować, co na sobie zarzucić. Ponownie umyłam zęby,
poczesałam się, pomalowałam, założyłam na stopy czarne baleriny, porwałam
torbę z aparatem i zbiegłam na parter. Tam korzystając z niewielkiego
stolika w recepcji, udało mi się zmienić stałkę standardowo przyczepioną
do body Nikona na teleobiektyw. Byłam przekonana, że dzięki temu
nie będę żałować, że coś umknie mojej uwadze z powodu braku
przybliżenia. Szybko jednak pożałowałam tej decyzji. Gdy tylko ruszyliśmy
w drogę, w towarzystwie naszego wczorajszego księdza-przewodnika,
który tym razem prowadził standardową modlitwę i rozważania, aparat
potwornie zaczął mi ciążyć. Przy trzeciej stacji po prostu schowałam
go do torby i nie zamierzałam ponownie wyjmować. Do tego
od długotrwałego stania zaczął mnie boleć kręgosłup, z którym już nie
raz miałam problemy oraz było mi niesamowicie słabo. Byłam niewyspana,
głodna i spragniona. Śniadanie było za szybkie i skromne, bo z braku
czasu zjadłam jedynie suchego croissanta, a do tego od poprzedniego
wieczora, kiedy dodatkowo wypiłam sporą ilość alkoholu, nie miałam w ustach
nic nie procentowego. Słońce przygrzewało, wiatr nie wiał, a moja długa
spódnica była ciężka i przy moim wzroście tylko przeszkadzała, bo non
stop ją sobie przydeptywałam. Ale nieważne, jak ciężko by nie było, musiałam
sobie poradzić!
Byłam najszczęśliwszą osobą, gdy
po ponad półtorej godziny zmagania się z upałem, wspinaniem pod górkę
po nierównej drodze, spódnicą, bolącym kręgosłupem i ciężarem torby
od aparatu, mogłam w końcu usiąść na ławce. Grupa rozeszła się –
każdy w swoją stronę. Ciocia Shizune zdecydowała się ostatecznie iść zażyć
kąpieli uzdrawiających, a ja z cioteczką Tsunade, mamą i panią
Kurenai postanowiłam wrócić do hotelu. One trzy zebrały się na kawę,
a ja wzięłam telefon i usiadłam na samym dole schodów, niedaleko
pokoju cioć, aby w razie czego mogły mnie zawołać. Było trochę za ciemno,
bo najwidoczniej żarówka się spaliła, ale mi to wcale nie przeszkadzało.
Niewiele myśląc, wybrałam numer do Blondynki. Liczyłam, że może
chociaż przez chwilę uda mi się z nią porozmawiać. Tęskniłam za nią!
Była w końcu dla mnie jak siostra! Po kilku sygnałach już miałam
zrezygnować i się rozłączyć, gdy usłyszałam w słuchawce jej głos.
— Blondi! Cześć! — pisnęłam uradowana.
— Saku!
Jak fajnie, że dzwonisz! Opowiadaj jak się tam masz! — jest entuzjazm
przeszedł na mnie. Z rosnącym zachwytem opowiedziałam jej o pobycie
w Monako, Cannes, w górach. Wspomniałam jej o Sasuke, o którego
dokładnie mnie wypytała. Akurat rozmawiałyśmy o pogodzie, gdy zaczęły się
niemal wędrówki ludów. Osoby z naszej grupy wracały z miasta i rozchodziły
się do swoich pokoi. Średnio, co dwie minuty ktoś przechodził obok
mnie. Nie byłoby jeszcze w tym nic złego, gdyby nie to, że każda
osoba uderzała we włącznik światła, które nie chciało się zapalić. W końcu
wszystkim po kolei zaczęłam powtarzać, że to nie działa,
że żarówka się chyba spaliła. Po kilku moich uwagach Ino zaczęła się
ze mnie śmiać, a moja irytacja wzrastała z każdą kolejną
mijającą mnie osobą. I wreszcie nie wytrzymałam. Wstałam ze schodów
i poszłam do recepcji. Usiadłam na wygodnym fotelu, założyłam
nogę na nogę i pogrążyłam się w spokojnej rozmowie.
I o dziwo odkąd zeszłam na parter, nikt już, jak na złość
nie wszedł do hotelu. Nikt poza jedną osobą.
Akurat mówiłam Blondynce o tym,
że wszyscy na moim wydziale nic nie wiedzą, że jak zwykle są
nieogarnięci i nie potrafią podać studentom najważniejszych informacji,
gdy do recepcji wszedł obiekt mojego ostatniego zainteresowania. Udałam,
że go nie zauważyłam, że jego pojawienie się nie zrobiło na mnie
żadnego wrażenia.
— Ale przynajmniej dowiedzieliśmy się,
że na zajęciach z wychowania fizycznego będziemy mogli wybrać
jazdę konną — kątem oka uważnie go obserwowałam. Od wejścia ruszył w stronę
tablicy, na której wisiały klucze do pokoi.
— Macie
tam gdzieś w Osace stadninę? — Ino była wyjątkowo poruszona tym
faktem, zresztą tak samo, jak i ja, gdy się o tym dowiedziałam.
Sasuke będąc na wysokości fotela, który zajmowałam, zatrzymał się.
Udawałam, że wpatruję się w swojego buta, którym poruszałam w rytm
piosenki, jaka od rana chodziła mi po głowie. W rzeczywistości
jednak dokładnie przyglądałam się jego ruchom. Po chwili odwrócił się
na pięcie, wszedł po trzech schodkach na minimalnie wyższy
poziom i tam usiadł na jednym z foteli.
— Podobno mamy. Tenten mnie informuje,
więc muszę jej zaufać — zaśmiałam się do słuchawki — Chociaż prawdę mówiąc,
bardziej bym się ucieszyła, gdyby mi powiedziała, że mamy możliwość
chodzenia na strzelnicę! To byłaby dopiero świetna informacja! — jak
zawsze na wspomnienie moich zamiłowań do broni palnej, zostałam
przez Ino wyśmiana. Wypytałam ją jeszcze o najnowsze plotki z naszej
wsi i musiałam się z nią pożegnać, bo jej mama chciała, żeby
Blondynka pomogła jej w kwiaciarni.
Zakończyłam połączenie i zerknęłam
na wyświetlacz komórki, gdzie ukazała się informacja o długości
połączenia i jego kosztach. Przeraziłam się widząc te cyfry! Rozmowa
z przyjaciółką zajęła mi prawie pół godziny i kosztowała o wiele
za dużo. Już miałam wstać i iść pożalić się do reszty kobiet,
gdy przed sobą zobaczyłam Sasuke. Stał dokładnie naprzeciwko mnie i przyglądał
mi się z uśmiechem.
— Porozmawiane? — skinęłam głową,
uśmiechając się do niego. Zaskoczył mnie trochę, ponieważ na śmierć
zapomniałam, że przecież on postanowił najprawdopodobniej zaczekać, aż
skończę rozmowę telefoniczną — Jak tam po wczorajszym wieczorze?
— Całkiem dobrze — zaśmiałam się. Jakoś
tak ujął to bez większego przekonania — A jak tam u Panów? Pan
Akinori chyba wypił aż nadto.
— On faktycznie trochę rano narzekał,
ale ja przecież wcale znowu aż tak dużo nie wy… — urwał w środku
wypowiedzi, zrobił krok w moją stronę, lekko się pochylił i patrząc
mi prosto w oczy, zapytał — Jakich znów panów?! — takiej reakcji to ja
się nie spodziewałam. Poważnie… Nie powinien się tak burzyć! Jak niby inaczej
miałam się do niego zwrócić, jak nie przez "pan"? W końcu był ode mnie starszy i tego
wymagała jako taka kultura osobista.
— No panie Sasuke… A co?
— oczywiście, jak to ja najpierw palnęłam, a potem się zastanowiłam.
Mogłam to ubrać w trochę inne słowa, ale nie! Bo po co…
— Jacy znowu panowie?! Jaki pan?! Sasuke
jestem! — zbliżył się do mnie jeszcze bardziej i wyciągnął w moim
kierunku rękę. Przez chwilę nie ogarniałam zaistniałej sytuacji, ale potem
wstałam i uścisnęłam jego dłoń.
— No dobrze… Niech będzie —
westchnęłam zrezygnowana. Korzystając z tego, że już wstałam,
chciałam sobie pójść, ale jak się okazało Sasuke zdążył już zająć drugi fotel
i ewidentnie oczekiwał, aż ja usiądę na swoim poprzednim
miejscu. Nie widząc wyboru, tak właśnie zrobiłam, od razu odwracając twarz
w jego kierunku.
— Chyba nie wyglądam, aż tak staro,
co nie? Jak myślisz. Ile mogę mieć lat? — znałam jego wiek, ponieważ
dowiedziałam się tego przez przypadek od cioci, ale i tak
postanowiłam się nie zdradzać z tą wiedzą. Zmarszczyłam brwi, udając,
że myślę. Przy okazji mogłam mu się znów uważnie przyjrzeć. Jego oczy
hipnotyzowały!
— Będziesz pewnie miał koło
trzydziestki. Maksymalnie trzydzieści pięć…
— Prawie! Mam trzydzieści cztery lata —
zaśmiał się i przeczesał dłonią czarne włosy. Też chciałabym ich dotknąć —
Więc widzisz! Jestem jeszcze bardzo młody. Ty masz dwadzieścia, prawda? —
skinęłam głową na potwierdzenie — Czyli to tylko czternaście lat
różnicy. To przecież żadna różnica — nie powiem… Zabrzmiało to jak
jakaś aluzja.
— Jesteś taki stary! — rzuciłam ze śmiechem,
patrząc mu wyzywająco w oczy. Pierwszy raz tak szybko zyskałam tak ogromną
swobodę i odwagę podczas rozmowy z facetem. On zdecydowanie był
wyjątkowy!
— Osz ty niedobra! — wytknął mi,
za co pokazałam mu język — Spóźniłaś się na śniadanie — to raczej
nie było pytanie, ale udało mu się sprawnie zmienić temat. Doskonale widział,
jak wpadam zdyszana i przede wszystkim nieprzebrana oraz roztrzepana
na stołówkę. To raczej nie był zbyt godny uwagi widok, a jednak
on musiał to zobaczyć i teraz jeszcze mi to wypominał.
— Nikt mnie nie obudził, a budzik
wyłączyłam, gdy tylko zaczął dzwonić — komuś musiałam się poskarżyć na niesprawiedliwość
losu. A skoro zaczął temat, to miał tego pecha, że trafiło
akurat na niego.
— Jesteś śpiochem, gwiazdeczko? —
parsknęłam śmiechem, na co on się uśmiechnął — Mogłem się domyślić —
miałam ochotę nadąć policzki, ale na szczęście się powstrzymałam.
Przemilczałam też kwestię tego, jak mnie nazwał.
— To wszystko przez to, że tak
długo wczoraj siedzieliśmy u moich ciotek! — naturalną rzeczą w moim
zachowaniu była obrona. Lubiłam długo spać, ale żadnym śpiochem nie byłam! Ot co!
— Jasne… — zaśmiał się. Był to tak
przyjemny dla ucha odgłos, że miałam ochotę znów go usłyszeć — Które
to tak właściwie te twoje ciotki?
— Shizune i Tsunade. Mayumi
to moja mama. A Pani Kurenai wczoraj się uparła, że mam jej
mówić po imieniu, ale to wcale nie jest takie proste, więc
zaproponowałam, że będzie moją przyszywaną ciocią…
— Czemu to nie jest proste? — jak
on mógł tego nie rozumieć?! Typowy facet!
— Jest ode mnie starsza i tego
wymaga kultura — to chyba powinno być oczywistą oczywistością.
— Ja też jestem starszy, a jednak
mówisz mi teraz po imieniu…
— Cicho! Nawet sobie nie wyobrażasz,
jakie to trudne! A zresztą… Ty jesteś innym przypadkiem — znowu
mogłam ugryźć się w język, ale jak na złość tego nie zrobiłam.
Na szczęście on porzucił kwestię swojej wyjątkowości i ponowne
przeszedł do innego tematu.
— Gdzie masz swoje warkoczyki — dotknął
moich napuszonych włosów, jednocześnie chcący lub też nie, przejeżdżając
palcem w okolicach mojego ucha. Zaskoczona wciągnęłam głośno powietrze,
na co on się zaśmiał i zabrał rękę. Wraz z jego dotykiem
po całym moim ciele rozeszły się dreszcze, jakby ktoś poraził mnie prądem.
Poprzedniego dnia miałam splecione dwa
francuzy i każdy, kto tylko mnie widział, pytał czy to mama mi
je zrobiła. Gdy tłumaczyłam, że sama je sobie zaplotłam, niedowierzali,
ale nie mieli wyboru. Mama zawsze więcej uwagi poświęcała mojemu młodszemu
bratu, dlatego też musiałam się nauczyć radzić sobie sama. Z warkoczy
temat sprawnie przeszedł na szampony do włosów, potem na wyjazdy,
moje zamiłowanie do podróżowania, jego pracę związaną z przewozem
osób. Dowiedziałam się, że Sasuke od dwunastu lat jeździł autobusami.
Można więc było powiedzieć, że był już zawodowym kierowcą Pochodził
z niewielkiej miejscowości całkiem niedaleko Osaki. Zdradził mi,
że po powrocie z tej podróży zamierza zwolnić się z tego
biura turystycznego i zatrudnić się gdzieś indziej, gdzie będzie miał
większą swobodę. Wyjawił mi też, ile zarabia średnio na miesiąc. Słysząc
tą kwotę, aż się zakrztusiłam. Mój tata, któremu płacili całkiem nieźle,
dostawał o ponad połowę mniej niż Sasuke. A ja się dziwiłam, gdy mi
powiedział, że on, jako dosyć młoda osoba ma własny duży dom i jeździ
luksusową Audicą w wersji SUV. Nie, żebym była materialistką, czy
coś, ale dzięki temu samochodowi stał się moim ideałem.
Z zegarkiem w dłoni,
rozmawialiśmy ze sobą przez ponad półtorej godziny. Czuliśmy się
w swoim towarzystwie bardzo swobodnie, co pozytywnie wpływało
na naszą krótką znajomość. Komentowaliśmy wszystko, co tylko przyszło
nam do głowy – sprawy poważne i błahe. Zdecydowanie ta rozmowa
trwałaby jeszcze dłużej, gdyby do recepcji nie zeszła moja mama z panią
Kurenai. Ta druga kobieta usiadła na ostatnim wolnym fotelu koło
mnie, a ja ustąpiłam siedzenie mamie, sama zajmując "zaszczytne"
miejsce na drugim schodku.
— Już myślałam, że zaginęłaś — mama
oczywiście musiała wtrącić swoje trzy grosze, których ja nie miałam ochoty
komentować. Byłam zła, że cała uwaga Sasuke została skierowana na dwie
starsze ode mnie i zdecydowanie bardziej doświadczone w kwestiach
życiowych, kobiety. Zaczęły z nim rozmawiać o jego i swoich
pracach, o finansach, polityce i wielu innych sprawach, które póki co mnie
nie dotyczyły. To było takie smutne i dołujące. Nie mogłam się
z nimi równać…
— Daj mi klucz? — wstałam, zwracając
chwilowo na siebie ich uwagę i wyciągnęłam dłoń po wspomniany
przedmiot. Musiałam chociaż na moment stamtąd zniknąć. Dla własnego
dobra.
— Po co ci on? — westchnęłam
zirytowana pytaniem mamy. Z pewnością zamierzałam wrzucić go
do toalety. Do czego innego mógłby mi być potrzebny, jak nie właśnie
w celu jego utopienia?
— Idę do pokoju — mruknęłam i już
po chwili wspinałam się po schodach na czwarte piętro. Sasuke
tymczasowo mnie zachwycił, tylko potem zauważyłam, jak sprawnie przenosił swoje
zainteresowanie na inne osoby. I pewnie, gdyby nie to, że po naszej
bardzo długiej rozmowie byłam cała w skowronkach, zdenerwowałoby mnie to.
Gratuluję. Nominowałam cię do Liebster Award. Więcej informacji znajdziesz tutaj:
OdpowiedzUsuńhttp://rebellion-fanfiction.blogspot.com/2014/12/liebster-award.html :)
Opowiadanie super, czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuńJa również Cię zapraszam do siebie abyś mogła mnie ocenić.
http://sasusaku-by-poetka.blogspot.com
Serdecznie witam!
OdpowiedzUsuńZapraszam w podróż po wspomnieniach i myślach Sasuke, przekazanych wprost od Niego. Wszystkie niepowodzenia, błędy i pomysły ujawnią się, a jego serce zostanie poddane próbie.. czy warto żyć wciąż tak samo?
www.before-we-die-ss.blogspot.com
Pozdrawiam! ;)
Zspraszam na mojego bloga o sasusaku w swiecie mody.http://sasusaku-desing.blogspot.com
OdpowiedzUsuńKuuurde kobieto to opko jest zarąbiste :D gdyby nie to, że Sakura jest prawie jak ja --> bo taka podobna, to bym pomyślała, że takie rzeczy nawet w mangach sie nie zdarzają xd podoba mi sie tu charakter bohaterki i pomysł na historie ;) naprawdę super! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńHeej :) Generalnie kieeeedyś bardzo dawno temu (rok ponad chyba) skomentowałaś wpis na moim blogu. Z niego wynika, że opowiadanie chociaż troszeńkę Ci się podobało. Pomyślałam sobie, że skoro dodałam nowy rozdział, to może chciałabyś o tym wiedzieć i go przeczytać ot tak dla siebie. Niestety nie miałam okazji jeszcze przeczytać Twojego opowiadania, ale z chęcią to zrobię, gdy tylko napiszę mój ostatni egzamin (:/) :) Także jeszcze się odezwę. Mój blog, może skojarzysz: high-school-adventure-sasusaku.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńBuziaki, Lady.