10 czerwca 2013

Bo miłość to takie cholerne uczucie! ~ cz.1



Cześć wszystkim! Mam taką wspaniałą informację dla was! Normalnie nie uwierzycie w to, ale już za rok kończę szkołę średnią! A potem na studia! Teraz czekają mnie jeszcze tylko egzaminy wstępne na moją wymarzoną uczelnię i bal, które będzie je poprzedzać. Tak swoją srogą, to nie mam jeszcze pewnego partnera. W sumie niby zaprosiłam dwóch na wszelki wypadek, bo jak to z facetami bywa – albo zapomni, albo zrezygnuje w ostatniej chwili. W każdym razie to potem. Powinnam chyba zacząć wyjaśniać wam wszystko od początku. Zacznę więc od przedstawienia się. Nazywam się Sakura Haruno. Mam już osiemnaście lat i wreszcie jestem pełnoletnia. Mieszkam sobie spokojnie w moim domu w Tokio. Wierzcie albo nie, ale dostałam go na urodziny od moich rodziców w komplecie z czarnym Ferrari Italia! Jakie to autko wydaje przyjemne odgłosy. W sumie zawsze kochałam się w sportowych samochodach. Nigdy jednak nie myślałam, że rodzice dadzą mi taki wózek! Ale co tam! Ich stać… Moja mama jest ordynatorem w głównym szpitalu w mieście, a tata jest profesorem na Uniwersytecie Tokijskim. Forsy mają więc jak lodu, a ja na tym korzystam. Pomimo tego nie mam jednak szczęścia w miłości. Tak! Tej cholernej miłości, która podobno jest takim pięknym uczuciem. (Ale to może się zmienić:). Zresztą jakby nie patrzeć, to nic w tym moim miłosnym nieszczęściu dziwnego. Połowa moich facetów leciała tylko i wyłącznie na kasę moich rodziców. Normalnie cieszę się, że nie jestem głupią, plastikową laską, bo inaczej pewnie nie zwróciłabym na to uwagi. Więc jak już wspomniałam głupia nie jestem, więc szybko (w ekspresowym tempie, normalnie) się ich pozbyłam. Przejdę jednak teraz do sedna sprawy. Korzystając z tego, że mam wakacje i już te piękne osiemnaście lat, chcę wam przedstawić historię moich miłości. Będzie to w sumie osiem różnych opowieści, które pomimo tego, że różne, to jednak takie podobne. Powiem wam, że dwie z nich dotyczą nawet tego samego chłopaka. Mama niby zawsze mi powtarzała, że nie należy wchodzić do tej samej wody dwa razy, bo w końcu można się utopić, ale co mnie to wtedy obchodziło?! Zresztą od zawsze byłam zbuntowanym człowiekiem. A potem byłam bliska od utopienia się we własnych łzach! Ha! Żartuję! Zresztą to już jest nieważne! Było, minęło i jest okay! Mam tylko do was taką małą prośbę. Gdy skończycie czytać te moje biedne historie, to nie śmiejcie się ze mnie. Wam też może się coś takiego przytrafić. A teraz już nie zanudzam was moim ględzeniem i zapraszam do czytania oraz życzę miłej lekturki.


HISTORIA PIERWSZA – NARUTO


No cóż. To zaczęło się jeszcze w ósmej klasie. Był to sobie koniec roku szkolnego. Może nie do końca taki koniec, bo do zakończenia był jeszcze ponad miesiąc, ale to jest mało istotne. Cała moja klasa była bardzo podekscytowana i wyjątkowo grzeczna. Za kilka dni mieliśmy bowiem jechać na wycieczkę klasową. Naszym celem była stolica Chin. Dyrektor o dziwo zgodził się na taki trzydniowy wyjazd. Zaskakujące, jak ten stary pryk potrafi zaskoczyć! Ale to też jest mało ważne. Moją przyjaciółką była wtedy TenTen. Byłyśmy niemal nierozłączne (a teraz nie mamy żadnego kontaktu, bo ona mnie olała!). Do klasy razem z nami chodził także jej kuzyn – Naruto Uzumaki. Chłopak był klasowym idiotą (ja go do tej pory uważam za idiotę, ale on o tym nie wie:) Już wtedy spędzałam z nim bardzo dużo czasu(głównie za sprawą TenTen). Gdy wreszcie nadeszła wycieczka i wpakowali nas do samolotu, okazało się, że te kilka godzin podróży spędzę siedząc między nim, a TenTen. Byłam po prostu wniebowzięta (żeby nie było, mówię to ironicznie)… Oni ciągle się kłócili! A mi się tak bardzo, potwornie chciało spać. W pewnym momencie miałam nawet ochotę im przywalić, ale zrezygnowałam, bo obiecałam naszemu wychowawczy, że nic im nie zrobię. Biedny Kakashi znał mnie na tyle dobrze, że wiedział, że jestem w stanie mocno się zdenerwować, co mogło się bardzo źle skończyć. No ale po krótkim czasie moich męczarni, postanowiłam odprężyć się i zaczęłam śmiać się z żartów Naruto. W sumie jakby na to nie spojrzeć, już wtedy on mi się podobał. Z wyglądu oczywiście, bo jego charakteru do tej pory nie umiem zaakceptować. To po prostu takie duże dziecko. W każdym razie ten cholernie przystojny, niebieskooki, dobrze zbudowany blondyn jako jeden z niewielu facetów potrafił mnie rozbawić i przełamać moją dumę i oschłość. A patrząc w jego oczy – tonęłam i marzyłam… O właśnie tak, jak teraz! Żeby nie było nie mam żadnego jego zdjęcia przed sobą… Po prostu moja wyobraźnia płata mi figle… A tak nie powinno być! Kurcze! Haruno powróć do siebie i skup się! (Wściekanie się na samą siebie jest takie zabawne. Chyba wybiorę się do jakiegoś lekarza… Mam chyba coś nie tak z głową!). Każdy jego uśmiech skierowany w moją stronę powodował, że moje serce biło szybciej. Jego żarty sprawiały, że śmiałam się jak głupi do sera i niejednokrotnie stewardessy nas upominały, że zakłócamy spokój innym pasażerom. Mogli by sobie darować i założyć słuchawki na uszy, czy coś! Gdy wreszcie (Kakashi po kilku upomnieniach chciał nas zakneblować, ale dzięki Bogu zaczęliśmy lądować) dotarliśmy do Pekinu, ustawiliśmy się na chodniku poza terenem lotniska i przeliczyliśmy się, sprawdzając czy jesteśmy wszyscy. Po tych procedurach totalnie olałam TenTen i ramię w ramię, z samego tyłu ruszyłam z Naruto. Ignorowaliśmy jakże ciekawe słowa przewodnika, na rzecz gadania o błahych rzeczach i poznawania się. Dowiedziałam się, że Uzumaki stracił rodziców, gdy był jeszcze niemowlakiem i zajmował się nim jego chrzestny, którego miałam już okazję kiedyś poznać. Wierzcie dziewczyny (bo gejem nie jest), ale nie chciałybyście zostać z nim sam na sam… Mówię wam! Jiraiya to potworny zboczeniec i żartowniś. Pewnie dlatego Naruto stał się takim idiotą. W każdym razie na chwilę zrobiło mi się tego ciasteczka żal, ale szybko o tym zapomniałam, bo się okazało, że jakimś dziwnym cudem odłączyliśmy się od grupy i zostaliśmy sami w samym środku tej wielkiej dżungli, zwanej miastem. Naruto ku mojemu zdziwieniu wpadł na niezły pomysł. Wyjął komórkę i… się zdenerwował, bo wysiadła mu bateria… Byłam tym lekko zirytowana, bo głąb o tym ważnym fakcie, aby ją załadować nie pomyślał, ale cóż… Taki już mój los, że otaczają mnie idioci! Nie zostało mi nic innego jak zadzwonić do TenTen, żeby nas nakierowała. Chwilę po tym szłam już dumnie koło przyjaciółki i jej skruszonego kuzyna. Podczas tej wycieczki było naprawdę świetnie! W sumie bawiłam się lepiej niż kiedykolwiek. Między mną i Naruto zaiskrzyło. To miał być początek czegoś nowego i niby wspaniałego. TenTen i reszta klasy nie wyobrażała nas sobie razem, ale my mieliśmy to w głębokim poważaniu. Po powrocie z Chin, zaledwie dwa dni później odbył się w Tokio festyn. Organizowała go oczywiście nasza zacna szkoła. Było to w największym parku w mieście. Zebrali się tam rodzice z dziećmi, uczniowie różnych szkół, profesorowie uczelni, nauczyciele, policjanci, strażacy, lekarze i wszystkie inne, ważne osobistości Japonii. Ogólnie więc mówiąc, była to wielka impreza. No ale ja oczywiście, jak to ja nie potrafiłam usiedzieć dłużej na miejscu. Odszukałam Naruto i porwałam go od kolegów. Pojechaliśmy metrem do centrum Tokio i zaszyliśmy się na dachu centrum handlowego. Tam spędziliśmy calutką noc… Nie bójcie się, bo ja wiem o czym teraz sobie myślicie. Ja nie z tych, możecie mi wierzyć. Między nami nic nie zaszło! Jestem jeszcze rozsądna i nie wskakuję pierwszemu lepszemu do łóżka (łóżka wprawdzie tam nie było, ale wiecie, o co mi chodzi). To nas zbliżyło do siebie jeszcze bardziej i w sumie kilka dni po tym już byliśmy oficjalną parą. Zaczęło się pięknie, a skończyło koszmarnie. Byliśmy tylko mi. Cała szkoła wiedziała o naszym związku, ale ja właściwie nie chciałam obnosić się a naszą „miłością”. To Naruto wszystkim to rozpaplał. Uzumaki początkowo miły, dawał mi drobne prezenciki, ale już po miesiącu zaczął mnie wkurzać. Był bezczelny i wredny i złośliwy i pocałował mnie na siłę nawet wtedy, gdy za pierwszym razem dałam mu z liścia w twarz. Chyba nie wiedział, jak należy traktować kobietę. Ja mimo to wciąż dzielnie go znosiłam, bo chciałam mu pokazać, że mam to gdzieś i nie robi na mnie jego zachowanie wrażenia. Ale przyznam szczerze, że już wtedy kombinowałam, jakby z nim zerwać. Miałam nadzieję, że moje pierwsze zerwanie z kimś będzie wyjątkowe. Oczywiście jeśli by tylko przyjąć, że rozstanie z kimś może być wyjątkowe. W każdym razie po dwóch miesiącach naszego bycia razem, Naruto przeholował. Miałam wtedy gorsze dni. Zespół napięcia przedmiesiączkowego wyjątkowo silnie dawał mi o sobie znać. Cała moja złość była kierowana przeciwko złośliwościom tego „nieszczęsnego”, jeszcze wtedy mojego chłopaka. I pewnego dnia byłam wyjątkowo wściekła i dostałam od niego SMS-a z pytaniem, czy ze mną jest wszystko w porządku. Nawet nie wiem czemu, ale odpisałam mu coś mniej więcej takiego: „Ku*wa! To już nie można mieć gorszych dni?!”. Jego odpowiedź jeszcze bardziej wyprowadziła mnie z równowagi i właśnie przez nią podjęłam decyzję, że z nami koniec. Napisał mi bowiem: „To, że będziesz mieć okres, wcale nie znaczy, że musisz wściekać się akurat na mnie!”. A na kim według niego miałam się wyżyć? TenTen była poza granicami Azji. Pojechała beze mnie na wakacje… ŚWINIA i tyle! Zażądałam od niego spotkania pod szkołą. Napisałam mu, że jak się nie zjawi to mnie popamięta (i tak miał mnie popamiętać, ale wolałam, żeby się nie przestraszył, czy coś). Gdy tylko dotarłam pod ten cholerny budynek i go zobaczyłam, to od razu podbiegłam do niego, dałam mu w twarz i zerwałam z nim. Po tym zostawiłam go zszokowanego samemu sobie i poszłam do domu. Wiecie jaka to była ulga?! Pozbyłam się wielkiego ciężaru. W sumie po tym jaki zerwałam z nim, miałam ochotę zabić go. Wiecie co zrobił?! Po dwóch dniach od naszego rozstania już był z inną. Dziwne? Ciekawe jak długo z nią kręcił, jednocześnie będąc ze mną. Jego idiotyzm zignorowałam, ale laski było mi szczerze żal. Nie wiedziała, w co się wpakowała. Przez resztę szkoły robiłam wszystko żeby uprzykrzyć mu życie. I o dziwno świetnie mi to wychodziło. Uzumaki unika mnie teraz jak największego zła na świecie. Jestem szczęśliwa. 


HISTORIA DRUGA – SUIGETSU


Wszystko zaczęło się wakacje przed moim przejściem do kolejnej klasy wciąż jeszcze tej samej, nudnej szkoły. W zasadzie moje „smutki” po rozstaniu z Naruto nie trwały długo. Można nawet powiedzieć, że nie trwały wcale, bo w ogóle ich nie było. Byłam tylko wściekła, bo przez cały rok nie miałam nikogo. A wszystko przez tego idiotę, bo narozpowiadał, że jak z nim zrywałam, to go uderzyłam i wylądował w szpitalu. Trzeba przyznać, że w szpitalu był, ale tylko i wyłącznie dlatego, że popisując się przed dziewczyną, która zastąpiła mnie, spadł z jakiegoś murka i nabił sobie guza. Ale to przecież ja byłam zła. No i właśnie przez Uzumakiego faceci zaczęli mnie unikać. Po prostu pięknie. No w każdym razie ta historia nie dotyczy już Naruto, więc dam mu święty spokój. Bieg kolejnej mojej miłości zaczął się, gdy do naszego domu dotarło zaproszenie na ślub. Mój kochany kuzynek Sasori postanowił się ożenić z dziewczyną, którą poznał dwa miesiące przed tym, jak się jej oświadczył (swoją drogą są już ze sobą trzy lata i niedawno urodziła im się córeczka). Tak więc nie mając wyboru, razem z rodzicami ruszyliśmy do Kobe, aby z nimi świętować początek ich nowej drogi życia. Na miejscu dowiedziałam się, że mam iść na ceremonii przed parą młodą do ołtarza z jakimś obrazem. Towarzyszyć natomiast miał mi brat panny młodej, którego zadaniem było przetransportowanie obrączek. Poznać go miałam okazję dzień przed ślubem. Drugiego dnia od naszego przyjazdu do wspomnianego Kioto, na starym rowerze pożyczonym od babci, pojechałam pod dom cioci niczym ten Czerwony Kapturek w zielonej koszulce na ramiączkach, spod której wystawał mi czarny stanik. Moją zgrabną pupę (wiem, że jestem skromna) opinały seksowne krótkie spodenki. Na nogach miałam czarne Conversy. Prestiż! Się wie… W końcu pochodzę z nie byle jakiej rodziny. Dojechałam w końcu na miejsce (przez pola, poprzez las – a niby Kobe to takie boskie miasto. Obrzeża za to, to czysta wieś!). Odstawiłam pod płotem skrzypiącego grata babci i ruszyłam kamienną dróżką do domu cioci z koszykiem pełnym ciasteczek (nie zjadłam w drodze ani jednego! Moja samokontrola jest genialnie zarąbista!). Przed drzwiami domu siedziało sobie niezłe ciasteczko i patrząc na mnie, bawiło się zapewne niezwykle ostrym, połyskującym w słońcu nożem. Popadam w ciasteczko manię. Miałam ochotę się oblizać, ale tego nie zrobiłam. Pomimo wielkiej ochoty nie usiadłam mu także na kolanach. Stanęłam natomiast przed nim i z uśmiechem się mu przedstawiłam. Zaśmiał się ze mnie, „przeleciał” mnie spojrzeniem z góry na dół i skinął mi głową kompletnie nic nie mówiąc. Co z tego, że był taki zimny. Był bardzo przystojny. Był też trochę dziwny, ale jego przystojność przeważyła. W każdym razie miał seledynowe włosy i fioletowe oczy. Pomimo tych dziwnych kolorków i tak był boski! A jakie miał mięśnie! W końcu okazało się, że był to brat przyszłej żony mojego kuzyna. Nazywał się Suigetsu Hozuki i miał piętnaście lat! A to tyle, co ja!!! Ze swoim sprzętem obchodził się jak z jajkiem, a ja widząc to, powiedziałam, że broń ma niezłą, czym chyba nazbierałam sobie dodatnich punktów, bo chłopak się ucieszył jak małe dziecko i wyszczerzył swoje TÓJKĄTNE zęby! Chciałam go zapytać kto zrobił mu takie dziwaczne COŚ w ustach, ale ugryzłam się w język. Na kilometr widać było, że miał on fioła na punkcie ostrych przedmiotów. W sumie ja bałam się ostrych rzeczy... i pająków. Ale chyba raczej ostrych rzeczy bardziej. Albo i nie? Muszę się nad tym kiedyś poważnie zastanowić. No w każdym razie po dostarczeniu ciasteczek poszłam z nim na spacerek. Dowiedziałam się, że w domu ma pełno ostrych narzędzi. Kolekcjoner się znalazł. Masakra... Ale i tak mi się spodobał. I był nawet zabawny. Ale najważniejsze było to, że pomimo swoich chorych zamiłowań, nie był takim debilem jak Uzumaki. No ale najlepszy było przed nami. Na ślubie mego kochanego kuzynka pojawił się w czarny garniturze, który wyglądał, jakby był szyty na niego (nie zdziwiłabym się, gdyby faktycznie był szyty na jego zlecenie, bo muszę zauważyć, że on też do biedoty nie należał). Jego siostra, no cóż... większej zołzy nie spotkałam w całym moim krótkim, marnym życiu. A do tego wszystkiego była potwornie brzydka. Zastanawiałam się czy nie występowała w jakimś horrorze. Jej "pyszczek" przypominał coś na wzór "pyszczka" Godzilli. Nie wiem, która z nich byłaby ładniejsza, gdyby stanęły obok siebie. W zasadzie nie mam pojęcia, co biedny Sasori w niej widzi. Miałam tylko skrytą nadzieję, że Suigetsu nie będzie taki, jak ona. Mogłam się jednak spodziewać, że z moim szczęściem do facetów i on okaże się totalnym gburem. Póki co było jednak zarąbiście (i niech tak zostanie!). Bawiłam się z nim cały czas. W sumie przetańczyliśmy razem chyba całą imprezę. Było świetnie! A rano, na swoich plecach przetransportował mnie do mieszkania jego siostry. I chwała mu za to! Ja plus szpilki plus bolące nogi i plus zawroty głowy równało się totalny nieogar plus brak kontaktu z otaczającym mnie światem zewnętrznym. A potem jeszcze zabłysnął w moich oczach, bo pomimo moich zalotów i chęci przespania się z nim (tego nie pamiętam) zachował się kulturalnie i olewając moje starania, po prostu mnie olał i kazał się doprowadzić do porządku (od małego byłam dojrzała pod względem seksualnym, ale nie to, żebym chciała iść z nim do łóżka w wieku piętnastu lat. Po prostu byłam pijana! Wesela są po to, aby pić za parę młodą. A ja chyba troszeczkę przeholowałam...). No i w efekcie chyba tylko kilka razy go pocałowałam i poszliśmy jak te grzeczne dzieci spać. On ciągle myślał za mnie i za siebie. A wypił kurcze więcej! Faceci jednak mają lepsze głowy do alkoholu. Chyba, że u mnie dopiero się COŚ udoskonali i będę mogła pić jak oni. OBY! Po moim wyjeździe do kochanego Tokio, przez cztery miesiące byliśmy w niejakiej separacji. Byliśmy parą, ale on był w Kobe, a ja u siebie w domu. Pisaliśmy ze sobą i gadaliśmy przez telefon. W końcu po tej długiej jakże rozłące miałam do niego przyjechać na święta. Pierwsze święta razem. Jakież to do bólu romantyczne... Do ich domu wpuściła mnie jedna z pokojówek. Grzecznie się przywitałam, przedstawiłam, oddałam jej mój bagaż i nakierowana przez nią, ruszyłam do pokoju MOJEGO chłopaka. No cóż... Wparowałam do środka. Patrzę, a tam MÓJ chłopak łaskocze sobie w najlepsze jakąś dziewczynę. Odchrząknęłam, a oni obejrzeli się i zaprzestali wcześniej wykonywanej czynności. Suigetsu olał tamtą laleczkę i podbiegł do mnie i chciał mnie pocałować, ale się nie dałam. Położyłam dłonie na biodrach i spojrzałam na niego zła. Prosto z mostu, patrząc wrogo na chichoczącą blondynkę, zażądałam wyjaśnień. Suigetsu tłumaczył mi zawzięcie, że to tylko jego koleżanka ze szkoły, która przyszła po jakąś swoją książką, a że trochę się podroczyli, to nic nie znaczy. Oczywiście piętnaście lat, to naiwny wiek, więc ja mu uwierzyłam. No bo przecież sama miałam kolegę, który często u mnie bywał i mnie łaskotał jak mu nie chciałam czegoś pożyczyć. Łaskotki to normalna, zabawna czynność bez zobowiązań. Laska wyszła, a my zostaliśmy sami. Kilka dni później nadeszły święta. Dostałam od niego dużego misia, a ja za to dałam mu srebrny scyzoryk ze skórzaną rączką i paczkę gumek do celów wiadomych. Powiedział mi, że na pewno je wykorzysta. Szkoda, że nie zapytałam z kim ma zamiar ich używać, bo pewnie bym się zdziwiła. A może i nie? W każdym razie nie chodziłoby mu o mnie. Dwa dni od mojego powrotu do kochanego, przytulnego domku, gadałam z nim przez komunikator. Dzięki kamerce miałam fantastyczny widok na jego twarz i nagą klatę. No i wtedy "jakoś tak nagle" naszła mnie ochota, aby pojechać do jego domu i poprzebijać go wszystkimi jego drogocennymi broniami. Bowiem chwilę po tym, gdy zaczęliśmy gadać, zza drzwi umiejscowionych za jego plecami, wyszła dziewczyna, którą łaskotał przed świętami. Mój światopogląd upadł. Łaskotki nie były już czynnością bez zobowiązań! To była straszna informacja! A jeszcze gorsza nadeszła po chwili. Suigetsu podziękował mi za gumki (najwidoczniej mój prezent szybko okazał się trafiony), a następnie zerwał ze mną i oświadczył, że od kilku tygodni jest z... zapomniałam jak jej tam było. Kolejny facet, który zdobył moje serce zdradzał mnie z inną wiedźmą. Wtedy podjęłam decyzję, że więcej nie zwrócę uwagi na żadnego przystojnego faceta. Koniec z tym! Szkoło średnia nadchodzę niebawem! Kujony strzeżcie się!


HISTORIA TRZECIA – NEJI


Ta historia na wasze i moje szczęście jest krótsza od pozostałych. Ale zacznę od początku... Trafiłam do szkoły średniej. Niestety w placówce, do której się dostałam, nawet kujony były przystojne. A ja ciągle byłam sama. Właściwie to moja samoocena podupadła. Każdego dnia zastanawiałam się, co jest ze mną nie tak, skoro faceci zostawiają mnie dla innych. Moje zawody miłosne i wahania nastrojów pomógł mi przetrwać Neji. Był on kuzynem mojej cudownej przyjaciółki Hinatki. Znałam go w zasadzie od małego, bo on często przebywał u niej, a ja także byłam jej stałym gościem. On zawsze mi pomagał. Ani raz mi nie odmówił, gdy go o coś poprosiłam. Teraz też nie stał obok, gdy ja klęłam na Suigetsu i Naruto. Przeklinał ich razem ze mną. Nawet nie potraficie sobie wyobrazić jak było zabawnie. Ja nie byłam w stosunku do niego fair, bo jakby go wykorzystałam. Gdy moje "smutki" osiągnęły epicentrum i chodziłam wściekła jak osa po Tokio, on zawsze był przy mnie i mnie pilnował. Musiałam sobie znaleźć jakieś zastępstwo za tych dwóch pozostałych, a że Neji był najbliżej, to postanowiłam wziąć się za niego. Nie będę przed wami ukrywała, ale widziałam jego wzrok i pozostając do końca skromną, wiedziałam, że ja mu się podobałam. Cóż więc było trudnego w zdobyciu go? Wszystko. Poczynając na fakcie, że miałam mało czasu, bo on za kilka dni wyjeżdżał, a kończąc na tym, że ilekroć się do niego zbliżałam, żeby go pocałować, to on za każdym razem się odwracał i szedł gdzieś, całkowicie olewając mnie i moje zamiary. W końcu go dorwałam. Obmyśliłam sobie jednej nocy niecny plan, który stopniowo (wszystko jednego dnia) zaczęłam wcielać w życie. Na samym początku zaproponowałam mu piknik o zachodzie słońca. Nie musiałam długo prosić, bo zgodził się praktycznie od razu. Następnie odwaliłam się jak stróż w Boże Ciało. Założyłam najbardziej dziewczęcą z moich sukienek (czy wspomniałam, że nie lubię chodzić w sukienkach? Nienawidzę, gdy mi to lata wszędzie i jak na złość ukazuje moje majtki... Nie lubię, gdy wszyscy na prawo i lewo wiedzą jaką mam bieliznę!). Neji nie lubił, gdy dziewczyna miała na twarzy tonę makijażu, dlatego jedynie na usta nałożyłam czerwoną szminkę (malować się też nie lubię, ale chciałam wyglądać zniewalająco). Kolejną rzeczą według planu było dopilnowanie, aby drzwi otworzyła moja mama (wtedy jeszcze mieszkałam z rodzicami). Ja pakowałam prowiant do koszyka, gdy do drzwi ktoś zaczął się dobijać. Moja niezastąpiona mamusia poszła otworzyć i już po chwili cała w skowronkach krzyknęła w głąb domu "Sakurciu, kochanie! Twój chłopak przyszedł po ciebie!". No a jak sie pewnie domyślacie, ja wcale nie miałam zamiaru zaprzeczać, a tylko jakby leniwym tonem odpowiedziałam "Tak, tak... już idę złotko". No i poszliśmy. Trzymałam się tak blisko niego, jak to tylko było możliwe. On niósł koszyk, a ja miałam koc. Mogliśmy jechać samochodem, ale wolałam iść spokojnie piechotką. To niby godzina drogi, ale z nim mogłam iść nawet na koniec świata. Przynajmniej wtedy. Na pikniku wreszcie udało mi się go pocałować. Najpierw był zaskoczony, ale potem już szło z górki. Ogólnie zastanawiałam się, czy on miał kogoś przede mną, bo nie wydawał się być doświadczonym. No i tak stwierdziliśmy zgodnie, że zostaniemy parą. Po dwóch dniach doszłam jednak do wniosku, że Neji to jednak nie chłopak dla mnie. On był normalny, a ja nie. No a do tego na horyzoncie pojawił się pewien inny przystojniak. Musiałam więc zerwać z Nejim. Stanęłam przed mega dużym problemem, no bo ledwo zostaliśmy parą, a już miałam to kończyć? Innego wyboru jednak nie miałam, bo ciacho, które zaczęło mi się podobać, zaczęło kręcić się koło Ino (poznałam ją przez jedną z koleżanek). Musiałam czym prędzej działać. Wykorzystałam w tym celu wyjazd Nejiego, który miał nastąpić kilka dni później. Tak więc z grobową miną stanęłam u drzwi domu Hinatki i poprosiłam biednego i niczego niespodziewającego się chłopaka, na krótki spacer. Tam z nim zerwałam. Tłumaczyłam to właśnie tym, że wiele związków na odległość się rozpada i to nie ma sensu, gdy ja będę w Tokio, a on w Kioto. O dziwo Neji przyznał mi rację i w bardzo pokojowej atmosferze rozeszliśmy się do domów. A właśnie! Wspominałam Wam, że Neji uczył sie karate? I nawet zdobył tytuł mistrza Japonii! Cóż za chłopak... Szkoda tylko, że póki co, nie dla mnie.


HISTORIA CZWARTA – KIBA


Tak więc poczekałam aż Neji odjedzie do Kioto, a następnie zabrałam się za nieudolne zdobywanie Kiby. Był to szkolny sportowiec. Koszykarz z zamiłowania, który grał w drużynie szkolnej. Był niezły. Wysoki, umięśniony. Na mecze zawsze malował po czerwonym trójkącie na każdym policzku. Włosy stawiał na żelu i zawsze się uśmiechał. Był po prostu ideałem. A do tego wszystkiego posiadał jeszcze dużego wilczura, który wyjątkowo nie lubił Ino, dzięki czemu chłopak jeszcze się z nią nie związał, a ja miałam czas na wyrwanie go. Tym razem już nie knułam planów idealnych. No może na początku, ale potem wszystko samo się rozwiązało. Miałam zamiar po prostu do niego zagadać. W sumie nie wyszło mi to tak, jak sobie tego życzyłam, bo nie poznałam go sama z siebie. Pomógł mi w tym facet, od którego kupowałam psa. Wszystko zaczęło sie od tego, że zdechła moja kochana psinka. Nazywała się Sawao. Dostałam ją od rodziców na piąte urodziny. Niby zwierząt nie powinno się dawać dzieciom w prezencie, ale ja jestem inna. Pokochałam tego psiaka, który każdego dnia stawał się coraz większy, aż w końcu mnie przerósł. Jako pięciolatka byłam wyjątkowo niska. Teraz zresztą mój wzrost też nie jest zadawalający, ale są też tego plusy. Uwielbiam na przykład chodzić w wysokich obcasach. A powiedzcie mi, jakbym miała prawie 2 metry, to jakbym wyglądała w czternastocentymetrowych szpilkach? No jak?! Połowa chłopaków byłaby wtedy ode mnie niższa! Więc jak już wspomniałam, będąc niską, mogę ubierać mega wysokie buty! Wrócę jednak znów do historii. Gdy już zakopałam (z pomocą taty - ktoś musiał wykopać dół) moją kochaną suczkę na jednej z łąk na obrzeżach Tokio, wróciłam do domu i zaczęłam szukać nowego psa na stronach różnych hodowców. Myślałam o dużym psie, jednak w oko wpadł mi mały maltańczyk. Taka malutka, słodka, biała kuleczka, co to można ją nosić w torebce. Od razu wykonałam telefon do jej "właściciela", ustaliłam cenę i obiecałam zjawić się u niego do godziny. Rodzice od razu dali mi pieniądze (kwota ich przeraziła, ale starali sie nie dać tego po sobie poznać). Biorąc pod uwagę, że nie miałam jeszcze siedemnastu lat, a co za tym idzie i prawa jazdy, musiałam albo załatwić sobie taksówkę, albo prosić tatę, aby mnie podrzucił. Oczywiście tatuś zgodził się mnie zawieźć prawie od razu. Wracać miałam jednak taksówką, bo tata dowiadując się, że zamiast psa obronnego, załatwiłam szczekającą, złośliwą, małą i białą kulkę, która tylko je, śpi i szczeka, odmówił dostarczenia jej i mnie z powrotem do domu. Tak więc wysadziłam się z pojazdu, który po chwili odjechał i ruszyłam do domu faceta, z którym się kontaktowałam. Zadzwoniłam do drzwi, a po chwili mi ukazał się uśmiechnięty od ucha do ucha, przystojny brunet w wieku mojego taty. Grzecznie się z nim przywitałam. Nawet nie musiałam mu nic wyjaśniać, bo jak się okazało, wiedział wszystko doskonale. Od razu zaprowadził mnie na tyły domu, gdzie kazał mi czekać na swojego syna. Byłam święcie przekonana, że jesli będzie tak samo przystojny jak ojciec, to się w nim zakocham. Nie pomyliłam się. Usiadłam na małej ławeczce, założyłam nogę na nogę i posłusznie czekałam. Nie minęło 5 minut, a zza murku wyłonił się mega seksowny chłopak, w samych spodenkach i cały brudny od czegoś czarnego. Lekko przydługie włosy opadały mu na czoło. Po raz kolejny na widok genialnego faceta miałam ochotę sie oblizać. Początkowo go nie poznałam. Dopiero gdy się odezwał, zrozumiałam, że to Kiba. Nie miałam z nim wcześniej przyjemności rozmawiać. Wstałam, gdy zbliżył się do mnie i z uśmiechem się przedstawiłam. Dziękowałam sobie w myślach za to, że mimo wszystko ubrałam się na czarno. I tak byłam przekonana, że wyglądam bosko (tak wiem, że jestem skromna. Taki już mój urok!). Nawet sobie nie wyobrażacie jaki on był słodki. I miał idealnie białe zęby. Uśmiechnął się szeroko i podał mi brudną dłoń. A co mi tam! Warto się zbliżyć do niego. Kiba skojarzył mnie z Ino. Stwierdził, że często widział nas razem, ale ostatnio jakoś nie widuje nas razem. Dziwne by to było, jakby nas razem widywał. Przecież się o niego pokłóciłyśmy! No w każdym razie zaczęliśmy gadać o psach. Nudny temat, ale mogłam go trochę przez to poznać. Dowiedziałam się, że bierze udział w wystawach psów. Podobno niedawno jego pies - Akamaru wygrał jedną z takich wystaw. Ale nieważne. Kiba zaprowadził mnie do żółtego budynku, a następnie zaprosił mnie do jednego z pomieszczeń, w którym na kocu i poduszkach leżała suczka maltańczyka. Po sali biegała czwórka małych szczeniąt, na które matka co jakiś czas poszczekiwała. Wtedy zastanawiałam się czy może tata nie ma czasem racji. To było takie głośne i nie do upilnowania. Ale skoro już się zdecydowałam, to co się będę martwić. Wynajmę tresera jeśli to będzie konieczne. Staliśmy tak chwilę i przyglądaliśmy się szczeniakom, gdy coś mnie zaczęło drapać w łydkę. Oboje spojrzeliśmy w dół i zauważaliśmy szczeniaka który starał się wdrapać na mnie. Gdybyście wtedy słyszeli śmiech Kiby, to zapewne sami zaczęlibyście się śmiać, tak jak ja. W każdym razie jego śmiech wcale nie brzmiał jak śmiech. Trudno. Jak coś to się go zaknebluje. Jego i psa... No a w najgorszym wypadku będę to znosić. Kiba jak najbardziej wydawał mi się tego wart.  W każdym razie wzięłam szczeniaka na ręce, a on zaczął mnie lizać po dłoni. Ale słodziak! Byłam zachwycona i od razy z uśmiechem oznajmiłam Kibie, że biorę tego... Zapłaciłam mu i podałam do potrzymania psiaka, bo musiałam zadzwonić po taksówkę. Przez pół Tokio nie miałam zamiaru iść na nogach z wiercącym się psem. Kiba jednak zaproponował mi, że mnie podrzuci do domu. Nie powiem... Kulturka jest! Jakbym mogła się nie zgodzić? Przecież nie zawsze ciacho, które cię kręci, oferuje ci transport do domu. Gdy podjechaliśmy pod dom, zauważyłam, że pod drzwiami stoi Ino. Wierzcie, albo nie, ale dla mnie to było ogromne zaskoczenie. Ona mnie przecież nienawidziła. Byłam też pewna, że znienawidzi mnie jeszcze bardziej po tym, gdy zauważyła auto Kiby podjeżdżające pod mój dom. Ja jednak niespecjalnie sie wtedy nią przejęłam. Otworzyłam drzwi samochodu i wypuściłam psa, który od razu podbiegł do blondynki i zaczął na nią szczekać. Dobry piesek. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek jakieś zwierze ją polubi. W ramach podziękowania dałam Kibie całusa w policzek i już miałam wychodzić, gdy on mnie pociągnął z powrotem na siedzenie i zaproponował spotkanie. Tak moi drodzy! Spotkanie z chłopakiem, który ci się podoba równa się RANDKA! Gdy wysiadłam wreszcie z jego samochodu, okazało się, że maltańczyk wykopał dziurę w ogródku (mama była skłonna zabić za niszczenie idealnie skoszonej trawy i kwiatów), a Ino gdzieś zniknęła. Jak się później okazało, poszła do domu. Wniosłam psiaka do domu, a on od razu zdobył serce mojej mamy i nawet głupia dziura przestała się liczyć. Tata poszedł ją zakopać. Następne dwa miesiące spędzałam wspólnie z Kibą. Po tym czasie dopiero zostaliśmy parą. Myślałam, że Ino mnie zabije, gdy się o tym dowiedziała, ale jakoś przeżyłam. Nie chodziliśmy ze sobą jednak długo. Po naszej trzeciej randce, po ogłoszeniu się parą, zerwałam z nim. A wszystko przez psa. Kiba na randkę zabrał ze sobą Akamaru, nic mi o tym nie mówiąc. Ja natomiast zabrałam Dango. Gdy tylko psy się zobaczyły, od razu skoczyły sobie do gardeł. Kiba stał i nic nie robił. Powtarzał tylko, że one się bawią i że Akamaru nic mojemu psiakowi nie zrobi. Oczywiście każdy chyba wie, jaki był wynik "zabawy". Akamaru cały we krwi mojej perełki podszedł do Kiby i zaczął go lizać po ręce. A wiecie jakie było zaskoczenie tego dupka, gdy z nim zerwałam? Ale przecież nic się nie stało... Jasne... Chyba tylko on twierdził, że nic się nie stało. Dango leżał na trawie, we własnej krwi, martwy. Kazałam Kibie się pier*olić i spadać razem z jego czerwonym od krwi psem. Wzięłam Dango na ręce i z nabożną czcią wróciłam do domu. Kiba więcej się do mnie nie odezwał i unikał mnie jak diabeł wody święconej. I dobrze. Nie miałam ochoty więcej widzieć go na oczy! Od tamtego czasu długo nie mogłam się zdecydować na kupno kolejnego pieska.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz