Cześć wszystkim! Mam
taką wspaniałą informację dla was! Normalnie nie uwierzycie w to, ale już za
rok kończę szkołę średnią! A potem na studia! Teraz czekają mnie jeszcze tylko
egzaminy wstępne na moją wymarzoną uczelnię i bal, które będzie je poprzedzać. Tak
swoją srogą, to nie mam jeszcze pewnego partnera. W sumie niby zaprosiłam dwóch
na wszelki wypadek, bo jak to z facetami bywa – albo zapomni, albo zrezygnuje w
ostatniej chwili. W każdym razie to potem. Powinnam chyba zacząć wyjaśniać wam
wszystko od początku. Zacznę więc od przedstawienia się. Nazywam się Sakura
Haruno. Mam już osiemnaście lat i wreszcie jestem pełnoletnia. Mieszkam sobie
spokojnie w moim domu w Tokio. Wierzcie albo nie, ale dostałam go na urodziny
od moich rodziców w komplecie z czarnym Ferrari Italia! Jakie to autko wydaje
przyjemne odgłosy. W sumie zawsze kochałam się w sportowych samochodach. Nigdy
jednak nie myślałam, że rodzice dadzą mi taki wózek! Ale co tam! Ich stać… Moja
mama jest ordynatorem w głównym szpitalu w mieście, a tata jest profesorem na
Uniwersytecie Tokijskim. Forsy mają więc jak lodu, a ja na tym korzystam.
Pomimo tego nie mam jednak szczęścia w miłości. Tak! Tej cholernej miłości,
która podobno jest takim pięknym uczuciem. (Ale to może się zmienić:). Zresztą
jakby nie patrzeć, to nic w tym moim miłosnym nieszczęściu dziwnego. Połowa
moich facetów leciała tylko i wyłącznie na kasę moich rodziców. Normalnie
cieszę się, że nie jestem głupią, plastikową laską, bo inaczej pewnie nie
zwróciłabym na to uwagi. Więc jak już wspomniałam głupia nie jestem, więc
szybko (w ekspresowym tempie, normalnie) się ich pozbyłam. Przejdę jednak teraz
do sedna sprawy. Korzystając z tego, że mam wakacje i już te piękne osiemnaście
lat, chcę wam przedstawić historię moich miłości. Będzie to w sumie osiem
różnych opowieści, które pomimo tego, że różne, to jednak takie podobne. Powiem
wam, że dwie z nich dotyczą nawet tego samego chłopaka. Mama niby zawsze mi
powtarzała, że nie należy wchodzić do tej samej wody dwa razy, bo w końcu można
się utopić, ale co mnie to wtedy obchodziło?! Zresztą od zawsze byłam
zbuntowanym człowiekiem. A potem byłam bliska od utopienia się we własnych
łzach! Ha! Żartuję! Zresztą to już jest nieważne! Było, minęło i jest okay! Mam
tylko do was taką małą prośbę. Gdy skończycie czytać te moje biedne historie,
to nie śmiejcie się ze mnie. Wam też może się coś takiego przytrafić. A teraz
już nie zanudzam was moim ględzeniem i zapraszam do czytania oraz życzę miłej
lekturki.
HISTORIA PIERWSZA – NARUTO
No cóż. To zaczęło się
jeszcze w ósmej klasie. Był to sobie koniec roku szkolnego. Może nie do końca
taki koniec, bo do zakończenia był jeszcze ponad miesiąc, ale to jest mało
istotne. Cała moja klasa była bardzo podekscytowana i wyjątkowo grzeczna. Za
kilka dni mieliśmy bowiem jechać na wycieczkę klasową. Naszym celem była
stolica Chin. Dyrektor o dziwo zgodził się na taki trzydniowy wyjazd.
Zaskakujące, jak ten stary pryk potrafi zaskoczyć! Ale to też jest mało ważne.
Moją przyjaciółką była wtedy TenTen. Byłyśmy niemal nierozłączne (a teraz nie
mamy żadnego kontaktu, bo ona mnie olała!). Do klasy razem z nami chodził także
jej kuzyn – Naruto Uzumaki. Chłopak był klasowym idiotą (ja go do tej pory
uważam za idiotę, ale on o tym nie wie:) Już wtedy spędzałam z nim bardzo dużo czasu(głównie
za sprawą TenTen). Gdy wreszcie nadeszła wycieczka i wpakowali nas do samolotu,
okazało się, że te kilka godzin podróży spędzę siedząc między nim, a TenTen.
Byłam po prostu wniebowzięta (żeby nie było, mówię to ironicznie)… Oni ciągle
się kłócili! A mi się tak bardzo, potwornie chciało spać. W pewnym momencie
miałam nawet ochotę im przywalić, ale zrezygnowałam, bo obiecałam naszemu
wychowawczy, że nic im nie zrobię. Biedny Kakashi znał mnie na tyle dobrze, że
wiedział, że jestem w stanie mocno się zdenerwować, co mogło się bardzo źle
skończyć. No ale po krótkim czasie moich męczarni, postanowiłam odprężyć się i
zaczęłam śmiać się z żartów Naruto. W sumie jakby na to nie spojrzeć, już wtedy
on mi się podobał. Z wyglądu oczywiście, bo jego charakteru do tej pory nie
umiem zaakceptować. To po prostu takie duże dziecko. W każdym razie ten
cholernie przystojny, niebieskooki, dobrze zbudowany blondyn jako jeden z
niewielu facetów potrafił mnie rozbawić i przełamać moją dumę i oschłość. A
patrząc w jego oczy – tonęłam i marzyłam… O właśnie tak, jak teraz! Żeby nie
było nie mam żadnego jego zdjęcia przed sobą… Po prostu moja wyobraźnia płata
mi figle… A tak nie powinno być! Kurcze! Haruno powróć do siebie i skup się!
(Wściekanie się na samą siebie jest takie zabawne. Chyba wybiorę się do
jakiegoś lekarza… Mam chyba coś nie tak z głową!). Każdy jego uśmiech
skierowany w moją stronę powodował, że moje serce biło szybciej. Jego żarty
sprawiały, że śmiałam się jak głupi do sera i niejednokrotnie stewardessy nas
upominały, że zakłócamy spokój innym pasażerom. Mogli by sobie darować i
założyć słuchawki na uszy, czy coś! Gdy wreszcie (Kakashi po kilku upomnieniach
chciał nas zakneblować, ale dzięki Bogu zaczęliśmy lądować) dotarliśmy do
Pekinu, ustawiliśmy się na chodniku poza terenem lotniska i przeliczyliśmy się,
sprawdzając czy jesteśmy wszyscy. Po tych procedurach totalnie olałam TenTen i
ramię w ramię, z samego tyłu ruszyłam z Naruto. Ignorowaliśmy jakże ciekawe
słowa przewodnika, na rzecz gadania o błahych rzeczach i poznawania się.
Dowiedziałam się, że Uzumaki stracił rodziców, gdy był jeszcze niemowlakiem i
zajmował się nim jego chrzestny, którego miałam już okazję kiedyś poznać.
Wierzcie dziewczyny (bo gejem nie jest), ale nie chciałybyście zostać z nim sam
na sam… Mówię wam! Jiraiya to potworny zboczeniec i żartowniś. Pewnie dlatego
Naruto stał się takim idiotą. W każdym razie na chwilę zrobiło mi się tego
ciasteczka żal, ale szybko o tym zapomniałam, bo się okazało, że jakimś dziwnym
cudem odłączyliśmy się od grupy i zostaliśmy sami w samym środku tej wielkiej
dżungli, zwanej miastem. Naruto ku mojemu zdziwieniu wpadł na niezły pomysł.
Wyjął komórkę i… się zdenerwował, bo wysiadła mu bateria… Byłam tym lekko
zirytowana, bo głąb o tym ważnym fakcie, aby ją załadować nie pomyślał, ale
cóż… Taki już mój los, że otaczają mnie idioci! Nie zostało mi nic innego jak
zadzwonić do TenTen, żeby nas nakierowała. Chwilę po tym szłam już dumnie koło
przyjaciółki i jej skruszonego kuzyna. Podczas tej wycieczki było naprawdę
świetnie! W sumie bawiłam się lepiej niż kiedykolwiek. Między mną i Naruto
zaiskrzyło. To miał być początek czegoś nowego i niby wspaniałego. TenTen i
reszta klasy nie wyobrażała nas sobie razem, ale my mieliśmy to w głębokim
poważaniu. Po powrocie z Chin, zaledwie dwa dni później odbył się w Tokio
festyn. Organizowała go oczywiście nasza zacna szkoła. Było to w największym
parku w mieście. Zebrali się tam rodzice z dziećmi, uczniowie różnych szkół, profesorowie
uczelni, nauczyciele, policjanci, strażacy, lekarze i wszystkie inne, ważne
osobistości Japonii. Ogólnie więc mówiąc, była to wielka impreza. No ale ja
oczywiście, jak to ja nie potrafiłam usiedzieć dłużej na miejscu. Odszukałam
Naruto i porwałam go od kolegów. Pojechaliśmy metrem do centrum Tokio i
zaszyliśmy się na dachu centrum handlowego. Tam spędziliśmy calutką noc… Nie
bójcie się, bo ja wiem o czym teraz sobie myślicie. Ja nie z tych, możecie mi
wierzyć. Między nami nic nie zaszło! Jestem jeszcze rozsądna i nie wskakuję
pierwszemu lepszemu do łóżka (łóżka wprawdzie tam nie było, ale wiecie, o co mi
chodzi). To nas zbliżyło do siebie jeszcze bardziej i w sumie kilka dni po tym
już byliśmy oficjalną parą. Zaczęło się pięknie, a skończyło koszmarnie.
Byliśmy tylko mi. Cała szkoła wiedziała o naszym związku, ale ja właściwie nie
chciałam obnosić się a naszą „miłością”. To Naruto wszystkim to rozpaplał.
Uzumaki początkowo miły, dawał mi drobne prezenciki, ale już po miesiącu zaczął
mnie wkurzać. Był bezczelny i wredny i złośliwy i pocałował mnie na siłę nawet
wtedy, gdy za pierwszym razem dałam mu z liścia w twarz. Chyba nie wiedział,
jak należy traktować kobietę. Ja mimo to wciąż dzielnie go znosiłam, bo
chciałam mu pokazać, że mam to gdzieś i nie robi na mnie jego zachowanie
wrażenia. Ale przyznam szczerze, że już wtedy kombinowałam, jakby z nim zerwać.
Miałam nadzieję, że moje pierwsze zerwanie z kimś będzie wyjątkowe. Oczywiście
jeśli by tylko przyjąć, że rozstanie z kimś może być wyjątkowe. W każdym razie
po dwóch miesiącach naszego bycia razem, Naruto przeholował. Miałam wtedy
gorsze dni. Zespół napięcia przedmiesiączkowego wyjątkowo silnie dawał mi o
sobie znać. Cała moja złość była kierowana przeciwko złośliwościom tego
„nieszczęsnego”, jeszcze wtedy mojego chłopaka. I pewnego dnia byłam wyjątkowo
wściekła i dostałam od niego SMS-a z pytaniem, czy ze mną jest wszystko w
porządku. Nawet nie wiem czemu, ale odpisałam mu coś mniej więcej takiego:
„Ku*wa! To już nie można mieć gorszych dni?!”. Jego odpowiedź jeszcze bardziej
wyprowadziła mnie z równowagi i właśnie przez nią podjęłam decyzję, że z nami
koniec. Napisał mi bowiem: „To, że będziesz mieć okres, wcale nie znaczy, że
musisz wściekać się akurat na mnie!”. A na kim według niego miałam się wyżyć? TenTen
była poza granicami Azji. Pojechała beze mnie na wakacje… ŚWINIA i tyle!
Zażądałam od niego spotkania pod szkołą. Napisałam mu, że jak się nie zjawi to
mnie popamięta (i tak miał mnie popamiętać, ale wolałam, żeby się nie
przestraszył, czy coś). Gdy tylko dotarłam pod ten cholerny budynek i go zobaczyłam,
to od razu podbiegłam do niego, dałam mu w twarz i zerwałam z nim. Po tym
zostawiłam go zszokowanego samemu sobie i poszłam do domu. Wiecie jaka to była
ulga?! Pozbyłam się wielkiego ciężaru. W sumie po tym jaki zerwałam z nim,
miałam ochotę zabić go. Wiecie co zrobił?! Po dwóch dniach od naszego rozstania
już był z inną. Dziwne? Ciekawe jak długo z nią kręcił, jednocześnie będąc ze
mną. Jego idiotyzm zignorowałam, ale laski było mi szczerze żal. Nie wiedziała,
w co się wpakowała. Przez resztę szkoły robiłam wszystko żeby uprzykrzyć mu
życie. I o dziwno świetnie mi to wychodziło. Uzumaki unika mnie teraz jak
największego zła na świecie. Jestem szczęśliwa.
HISTORIA DRUGA – SUIGETSU
Wszystko zaczęło się
wakacje przed moim przejściem do kolejnej klasy wciąż jeszcze tej samej, nudnej
szkoły. W zasadzie moje „smutki” po rozstaniu z Naruto nie trwały długo. Można
nawet powiedzieć, że nie trwały wcale, bo w ogóle ich nie było. Byłam tylko wściekła,
bo przez cały rok nie miałam nikogo. A wszystko przez tego idiotę, bo
narozpowiadał, że jak z nim zrywałam, to go uderzyłam i wylądował w szpitalu.
Trzeba przyznać, że w szpitalu był, ale tylko i wyłącznie dlatego, że popisując
się przed dziewczyną, która zastąpiła mnie, spadł z jakiegoś murka i nabił
sobie guza. Ale to przecież ja byłam zła. No i właśnie przez Uzumakiego faceci
zaczęli mnie unikać. Po prostu pięknie. No w każdym razie ta historia nie
dotyczy już Naruto, więc dam mu święty spokój. Bieg kolejnej mojej miłości
zaczął się, gdy do naszego domu dotarło zaproszenie na ślub. Mój kochany
kuzynek Sasori postanowił się ożenić z dziewczyną, którą poznał dwa miesiące
przed tym, jak się jej oświadczył (swoją drogą są już ze sobą trzy lata i niedawno
urodziła im się córeczka). Tak więc nie mając wyboru, razem z rodzicami
ruszyliśmy do Kobe, aby z nimi świętować początek ich nowej drogi życia. Na
miejscu dowiedziałam się, że mam iść na ceremonii przed parą młodą do ołtarza z
jakimś obrazem. Towarzyszyć natomiast miał mi brat panny młodej, którego
zadaniem było przetransportowanie obrączek. Poznać go miałam okazję dzień przed
ślubem. Drugiego dnia od naszego przyjazdu do wspomnianego Kioto, na starym
rowerze pożyczonym od babci, pojechałam pod dom cioci niczym ten Czerwony
Kapturek w zielonej koszulce na ramiączkach, spod której wystawał mi czarny
stanik. Moją zgrabną pupę (wiem, że jestem skromna) opinały seksowne krótkie
spodenki. Na nogach miałam czarne Conversy. Prestiż! Się wie… W końcu pochodzę
z nie byle jakiej rodziny. Dojechałam w końcu na miejsce (przez pola, poprzez
las – a niby Kobe to takie boskie miasto. Obrzeża za to, to czysta wieś!).
Odstawiłam pod płotem skrzypiącego grata babci i ruszyłam kamienną dróżką do
domu cioci z koszykiem pełnym ciasteczek (nie zjadłam w drodze ani jednego!
Moja samokontrola jest genialnie zarąbista!). Przed drzwiami domu siedziało
sobie niezłe ciasteczko i patrząc na mnie, bawiło się zapewne niezwykle ostrym,
połyskującym w słońcu nożem. Popadam w ciasteczko manię. Miałam ochotę się
oblizać, ale tego nie zrobiłam. Pomimo wielkiej ochoty nie usiadłam mu także na
kolanach. Stanęłam natomiast przed nim i z uśmiechem się mu przedstawiłam.
Zaśmiał się ze mnie, „przeleciał” mnie spojrzeniem z góry na dół i skinął mi
głową kompletnie nic nie mówiąc. Co z tego, że był taki zimny. Był bardzo
przystojny. Był też trochę dziwny, ale jego przystojność przeważyła. W każdym
razie miał seledynowe włosy i fioletowe oczy. Pomimo tych dziwnych kolorków i
tak był boski! A jakie miał mięśnie! W końcu okazało się, że był to brat
przyszłej żony mojego kuzyna. Nazywał się Suigetsu Hozuki i miał piętnaście
lat! A to tyle, co ja!!! Ze swoim sprzętem obchodził się jak z jajkiem, a ja
widząc to, powiedziałam, że broń ma niezłą, czym chyba nazbierałam sobie
dodatnich punktów, bo chłopak się ucieszył jak małe dziecko i wyszczerzył swoje
TÓJKĄTNE zęby! Chciałam go zapytać kto zrobił mu takie dziwaczne COŚ w ustach,
ale ugryzłam się w język. Na kilometr widać było, że miał on fioła na punkcie ostrych
przedmiotów. W sumie ja bałam się ostrych rzeczy... i pająków. Ale chyba raczej
ostrych rzeczy bardziej. Albo i nie? Muszę się nad tym kiedyś poważnie
zastanowić. No w każdym razie po dostarczeniu ciasteczek poszłam z nim na
spacerek. Dowiedziałam się, że w domu ma pełno ostrych narzędzi. Kolekcjoner
się znalazł. Masakra... Ale i tak mi się spodobał. I był nawet zabawny. Ale
najważniejsze było to, że pomimo swoich chorych zamiłowań, nie był takim
debilem jak Uzumaki. No ale najlepszy było przed nami. Na ślubie mego kochanego
kuzynka pojawił się w czarny garniturze, który wyglądał, jakby był szyty na
niego (nie zdziwiłabym się, gdyby faktycznie był szyty na jego zlecenie, bo
muszę zauważyć, że on też do biedoty nie należał). Jego siostra, no cóż... większej
zołzy nie spotkałam w całym moim krótkim, marnym życiu. A do tego wszystkiego
była potwornie brzydka. Zastanawiałam się czy nie występowała w jakimś
horrorze. Jej "pyszczek" przypominał coś na wzór "pyszczka"
Godzilli. Nie wiem, która z nich byłaby ładniejsza, gdyby stanęły obok siebie.
W zasadzie nie mam pojęcia, co biedny Sasori w niej widzi. Miałam tylko skrytą
nadzieję, że Suigetsu nie będzie taki, jak ona. Mogłam się jednak spodziewać,
że z moim szczęściem do facetów i on okaże się totalnym gburem. Póki co było
jednak zarąbiście (i niech tak zostanie!). Bawiłam się z nim cały czas. W sumie
przetańczyliśmy razem chyba całą imprezę. Było świetnie! A rano, na swoich
plecach przetransportował mnie do mieszkania jego siostry. I chwała mu za to!
Ja plus szpilki plus bolące nogi i plus zawroty głowy równało się totalny
nieogar plus brak kontaktu z otaczającym mnie światem zewnętrznym. A potem
jeszcze zabłysnął w moich oczach, bo pomimo moich zalotów i chęci przespania
się z nim (tego nie pamiętam) zachował się kulturalnie i olewając moje
starania, po prostu mnie olał i kazał się doprowadzić do porządku (od małego
byłam dojrzała pod względem seksualnym, ale nie to, żebym chciała iść z nim do
łóżka w wieku piętnastu lat. Po prostu byłam pijana! Wesela są po to, aby pić
za parę młodą. A ja chyba troszeczkę przeholowałam...). No i w efekcie chyba
tylko kilka razy go pocałowałam i poszliśmy jak te grzeczne dzieci spać. On
ciągle myślał za mnie i za siebie. A wypił kurcze więcej! Faceci jednak mają
lepsze głowy do alkoholu. Chyba, że u mnie dopiero się COŚ udoskonali i będę
mogła pić jak oni. OBY! Po moim wyjeździe do kochanego Tokio, przez cztery
miesiące byliśmy w niejakiej separacji. Byliśmy parą, ale on był w Kobe, a ja u
siebie w domu. Pisaliśmy ze sobą i gadaliśmy przez telefon. W końcu po tej
długiej jakże rozłące miałam do niego przyjechać na święta. Pierwsze święta
razem. Jakież to do bólu romantyczne... Do ich domu wpuściła mnie jedna z
pokojówek. Grzecznie się przywitałam, przedstawiłam, oddałam jej mój bagaż i
nakierowana przez nią, ruszyłam do pokoju MOJEGO chłopaka. No cóż... Wparowałam
do środka. Patrzę, a tam MÓJ chłopak łaskocze sobie w najlepsze jakąś
dziewczynę. Odchrząknęłam, a oni obejrzeli się i zaprzestali wcześniej
wykonywanej czynności. Suigetsu olał tamtą laleczkę i podbiegł do mnie i chciał
mnie pocałować, ale się nie dałam. Położyłam dłonie na biodrach i spojrzałam na
niego zła. Prosto z mostu, patrząc wrogo na chichoczącą blondynkę, zażądałam
wyjaśnień. Suigetsu tłumaczył mi zawzięcie, że to tylko jego koleżanka ze
szkoły, która przyszła po jakąś swoją książką, a że trochę się podroczyli, to
nic nie znaczy. Oczywiście piętnaście lat, to naiwny wiek, więc ja mu
uwierzyłam. No bo przecież sama miałam kolegę, który często u mnie bywał i mnie
łaskotał jak mu nie chciałam czegoś pożyczyć. Łaskotki to normalna, zabawna
czynność bez zobowiązań. Laska wyszła, a my zostaliśmy sami. Kilka dni później
nadeszły święta. Dostałam od niego dużego misia, a ja za to dałam mu srebrny
scyzoryk ze skórzaną rączką i paczkę gumek do celów wiadomych. Powiedział mi,
że na pewno je wykorzysta. Szkoda, że nie zapytałam z kim ma zamiar ich używać,
bo pewnie bym się zdziwiła. A może i nie? W każdym razie nie chodziłoby mu o
mnie. Dwa dni od mojego powrotu do kochanego, przytulnego domku, gadałam z nim
przez komunikator. Dzięki kamerce miałam fantastyczny widok na jego twarz i
nagą klatę. No i wtedy "jakoś tak nagle" naszła mnie ochota, aby
pojechać do jego domu i poprzebijać go wszystkimi jego drogocennymi broniami.
Bowiem chwilę po tym, gdy zaczęliśmy gadać, zza drzwi umiejscowionych za jego
plecami, wyszła dziewczyna, którą łaskotał przed świętami. Mój światopogląd
upadł. Łaskotki nie były już czynnością bez zobowiązań! To była straszna
informacja! A jeszcze gorsza nadeszła po chwili. Suigetsu podziękował mi za
gumki (najwidoczniej mój prezent szybko okazał się trafiony), a następnie
zerwał ze mną i oświadczył, że od kilku tygodni jest z... zapomniałam jak jej
tam było. Kolejny facet, który zdobył moje serce zdradzał mnie z inną wiedźmą.
Wtedy podjęłam decyzję, że więcej nie zwrócę uwagi na żadnego przystojnego
faceta. Koniec z tym! Szkoło średnia nadchodzę niebawem! Kujony strzeżcie się!
HISTORIA TRZECIA – NEJI
Ta historia na wasze i
moje szczęście jest krótsza od pozostałych. Ale zacznę od początku... Trafiłam
do szkoły średniej. Niestety w placówce, do której się dostałam, nawet kujony
były przystojne. A ja ciągle byłam sama. Właściwie to moja samoocena podupadła.
Każdego dnia zastanawiałam się, co jest ze mną nie tak, skoro faceci zostawiają
mnie dla innych. Moje zawody miłosne i wahania nastrojów pomógł mi przetrwać
Neji. Był on kuzynem mojej cudownej przyjaciółki Hinatki. Znałam go w zasadzie
od małego, bo on często przebywał u niej, a ja także byłam jej stałym gościem. On
zawsze mi pomagał. Ani raz mi nie odmówił, gdy go o coś poprosiłam. Teraz też
nie stał obok, gdy ja klęłam na Suigetsu i Naruto. Przeklinał ich razem ze mną.
Nawet nie potraficie sobie wyobrazić jak było zabawnie. Ja nie byłam w stosunku
do niego fair, bo jakby go wykorzystałam. Gdy moje "smutki" osiągnęły
epicentrum i chodziłam wściekła jak osa po Tokio, on zawsze był przy mnie i
mnie pilnował. Musiałam sobie znaleźć jakieś zastępstwo za tych dwóch pozostałych,
a że Neji był najbliżej, to postanowiłam wziąć się za niego. Nie będę przed
wami ukrywała, ale widziałam jego wzrok i pozostając do końca skromną,
wiedziałam, że ja mu się podobałam. Cóż więc było trudnego w zdobyciu go?
Wszystko. Poczynając na fakcie, że miałam mało czasu, bo on za kilka dni
wyjeżdżał, a kończąc na tym, że ilekroć się do niego zbliżałam, żeby go
pocałować, to on za każdym razem się odwracał i szedł gdzieś, całkowicie
olewając mnie i moje zamiary. W końcu go dorwałam. Obmyśliłam sobie jednej nocy
niecny plan, który stopniowo (wszystko jednego dnia) zaczęłam wcielać w życie. Na
samym początku zaproponowałam mu piknik o zachodzie słońca. Nie musiałam długo
prosić, bo zgodził się praktycznie od razu. Następnie odwaliłam się jak stróż w
Boże Ciało. Założyłam najbardziej dziewczęcą z moich sukienek (czy wspomniałam,
że nie lubię chodzić w sukienkach? Nienawidzę, gdy mi to lata wszędzie i jak na
złość ukazuje moje majtki... Nie lubię, gdy wszyscy na prawo i lewo wiedzą jaką
mam bieliznę!). Neji nie lubił, gdy dziewczyna miała na twarzy tonę makijażu,
dlatego jedynie na usta nałożyłam czerwoną szminkę (malować się też nie lubię,
ale chciałam wyglądać zniewalająco). Kolejną rzeczą według planu było
dopilnowanie, aby drzwi otworzyła moja mama (wtedy jeszcze mieszkałam z
rodzicami). Ja pakowałam prowiant do koszyka, gdy do drzwi ktoś zaczął się
dobijać. Moja niezastąpiona mamusia poszła otworzyć i już po chwili cała w
skowronkach krzyknęła w głąb domu "Sakurciu, kochanie! Twój chłopak
przyszedł po ciebie!". No a jak sie pewnie domyślacie, ja wcale nie miałam
zamiaru zaprzeczać, a tylko jakby leniwym tonem odpowiedziałam "Tak,
tak... już idę złotko". No i poszliśmy. Trzymałam się tak blisko niego,
jak to tylko było możliwe. On niósł koszyk, a ja miałam koc. Mogliśmy jechać
samochodem, ale wolałam iść spokojnie piechotką. To niby godzina drogi, ale z
nim mogłam iść nawet na koniec świata. Przynajmniej wtedy. Na pikniku wreszcie
udało mi się go pocałować. Najpierw był zaskoczony, ale potem już szło z górki.
Ogólnie zastanawiałam się, czy on miał kogoś przede mną, bo nie wydawał się być
doświadczonym. No i tak stwierdziliśmy zgodnie, że zostaniemy parą. Po dwóch
dniach doszłam jednak do wniosku, że Neji to jednak nie chłopak dla mnie. On
był normalny, a ja nie. No a do tego na horyzoncie pojawił się pewien inny
przystojniak. Musiałam więc zerwać z Nejim. Stanęłam przed mega dużym
problemem, no bo ledwo zostaliśmy parą, a już miałam to kończyć? Innego wyboru
jednak nie miałam, bo ciacho, które zaczęło mi się podobać, zaczęło kręcić się
koło Ino (poznałam ją przez jedną z koleżanek). Musiałam czym prędzej działać. Wykorzystałam
w tym celu wyjazd Nejiego, który miał nastąpić kilka dni później. Tak więc z
grobową miną stanęłam u drzwi domu Hinatki i poprosiłam biednego i niczego
niespodziewającego się chłopaka, na krótki spacer. Tam z nim zerwałam.
Tłumaczyłam to właśnie tym, że wiele związków na odległość się rozpada i to nie
ma sensu, gdy ja będę w Tokio, a on w Kioto. O dziwo Neji przyznał mi rację i w
bardzo pokojowej atmosferze rozeszliśmy się do domów. A właśnie! Wspominałam
Wam, że Neji uczył sie karate? I nawet zdobył tytuł mistrza Japonii! Cóż za
chłopak... Szkoda tylko, że póki co, nie dla mnie.
HISTORIA CZWARTA – KIBA
Tak więc poczekałam aż
Neji odjedzie do Kioto, a następnie zabrałam się za nieudolne zdobywanie Kiby.
Był to szkolny sportowiec. Koszykarz z zamiłowania, który grał w drużynie
szkolnej. Był niezły. Wysoki, umięśniony. Na mecze zawsze malował po czerwonym
trójkącie na każdym policzku. Włosy stawiał na żelu i zawsze się uśmiechał. Był
po prostu ideałem. A do tego wszystkiego posiadał jeszcze dużego wilczura,
który wyjątkowo nie lubił Ino, dzięki czemu chłopak jeszcze się z nią nie
związał, a ja miałam czas na wyrwanie go. Tym razem już nie knułam planów
idealnych. No może na początku, ale potem wszystko samo się rozwiązało. Miałam
zamiar po prostu do niego zagadać. W sumie nie wyszło mi to tak, jak sobie tego
życzyłam, bo nie poznałam go sama z siebie. Pomógł mi w tym facet, od którego
kupowałam psa. Wszystko zaczęło sie od tego, że zdechła moja kochana psinka. Nazywała się Sawao. Dostałam ją od rodziców na
piąte urodziny. Niby zwierząt nie powinno się dawać dzieciom w prezencie, ale
ja jestem inna. Pokochałam tego psiaka, który każdego dnia stawał się coraz
większy, aż w końcu mnie przerósł. Jako pięciolatka byłam wyjątkowo niska.
Teraz zresztą mój wzrost też nie jest zadawalający, ale są też tego plusy.
Uwielbiam na przykład chodzić w wysokich obcasach. A powiedzcie mi, jakbym
miała prawie 2 metry, to jakbym wyglądała w czternastocentymetrowych szpilkach?
No jak?! Połowa chłopaków byłaby wtedy ode mnie niższa! Więc jak już
wspomniałam, będąc niską, mogę ubierać mega wysokie buty! Wrócę jednak znów do
historii. Gdy już zakopałam (z pomocą taty - ktoś musiał wykopać dół) moją
kochaną suczkę na jednej z łąk na obrzeżach Tokio, wróciłam do domu i zaczęłam
szukać nowego psa na stronach różnych hodowców. Myślałam o dużym psie, jednak w
oko wpadł mi mały maltańczyk. Taka malutka, słodka, biała kuleczka, co to można
ją nosić w torebce. Od razu wykonałam telefon do jej "właściciela",
ustaliłam cenę i obiecałam zjawić się u niego do godziny. Rodzice od razu dali
mi pieniądze (kwota ich przeraziła, ale starali sie nie dać tego po sobie
poznać). Biorąc pod uwagę, że nie miałam jeszcze siedemnastu lat, a co za tym
idzie i prawa jazdy, musiałam albo załatwić sobie taksówkę, albo prosić tatę,
aby mnie podrzucił. Oczywiście tatuś zgodził się mnie zawieźć prawie od razu.
Wracać miałam jednak taksówką, bo tata dowiadując się, że zamiast psa
obronnego, załatwiłam szczekającą, złośliwą, małą i białą kulkę, która tylko
je, śpi i szczeka, odmówił dostarczenia jej i mnie z powrotem do domu. Tak więc
wysadziłam się z pojazdu, który po chwili odjechał i ruszyłam do domu faceta, z
którym się kontaktowałam. Zadzwoniłam do drzwi, a po chwili mi ukazał się uśmiechnięty
od ucha do ucha, przystojny brunet w wieku mojego taty. Grzecznie się z nim
przywitałam. Nawet nie musiałam mu nic wyjaśniać, bo jak się okazało, wiedział
wszystko doskonale. Od razu zaprowadził mnie na tyły domu, gdzie kazał mi
czekać na swojego syna. Byłam święcie przekonana, że jesli będzie tak samo
przystojny jak ojciec, to się w nim zakocham. Nie pomyliłam się. Usiadłam na
małej ławeczce, założyłam nogę na nogę i posłusznie czekałam. Nie minęło 5
minut, a zza murku wyłonił się mega seksowny chłopak, w samych spodenkach i
cały brudny od czegoś czarnego. Lekko przydługie włosy opadały mu na czoło. Po
raz kolejny na widok genialnego faceta miałam ochotę sie oblizać. Początkowo go
nie poznałam. Dopiero gdy się odezwał, zrozumiałam, że to Kiba. Nie miałam z
nim wcześniej przyjemności rozmawiać. Wstałam, gdy zbliżył się do mnie i z
uśmiechem się przedstawiłam. Dziękowałam sobie w myślach za to, że mimo
wszystko ubrałam się na czarno. I tak byłam przekonana, że wyglądam bosko (tak
wiem, że jestem skromna. Taki już mój urok!). Nawet sobie nie wyobrażacie jaki
on był słodki. I miał idealnie białe zęby. Uśmiechnął się szeroko i podał mi
brudną dłoń. A co mi tam! Warto się zbliżyć do niego. Kiba skojarzył mnie z
Ino. Stwierdził, że często widział nas razem, ale ostatnio jakoś nie widuje nas
razem. Dziwne by to było, jakby nas razem widywał. Przecież się o niego
pokłóciłyśmy! No w każdym razie zaczęliśmy gadać o psach. Nudny temat, ale
mogłam go trochę przez to poznać. Dowiedziałam się, że bierze udział w wystawach
psów. Podobno niedawno jego pies - Akamaru wygrał jedną z takich wystaw. Ale
nieważne. Kiba zaprowadził mnie do żółtego budynku, a następnie zaprosił mnie
do jednego z pomieszczeń, w którym na kocu i poduszkach leżała suczka
maltańczyka. Po sali biegała czwórka małych szczeniąt, na które matka co jakiś
czas poszczekiwała. Wtedy zastanawiałam się czy może tata nie ma czasem racji.
To było takie głośne i nie do upilnowania. Ale skoro już się zdecydowałam, to
co się będę martwić. Wynajmę tresera jeśli to będzie konieczne. Staliśmy tak
chwilę i przyglądaliśmy się szczeniakom, gdy coś mnie zaczęło drapać w łydkę.
Oboje spojrzeliśmy w dół i zauważaliśmy szczeniaka który starał się wdrapać na
mnie. Gdybyście wtedy słyszeli śmiech Kiby, to zapewne sami zaczęlibyście się
śmiać, tak jak ja. W każdym razie jego śmiech wcale nie brzmiał jak śmiech.
Trudno. Jak coś to się go zaknebluje. Jego i psa... No a w najgorszym wypadku
będę to znosić. Kiba jak najbardziej wydawał mi się tego wart. W każdym razie wzięłam szczeniaka na ręce, a
on zaczął mnie lizać po dłoni. Ale słodziak! Byłam zachwycona i od razy z
uśmiechem oznajmiłam Kibie, że biorę tego... Zapłaciłam mu i podałam do
potrzymania psiaka, bo musiałam zadzwonić po taksówkę. Przez pół Tokio nie
miałam zamiaru iść na nogach z wiercącym się psem. Kiba jednak zaproponował mi,
że mnie podrzuci do domu. Nie powiem... Kulturka jest! Jakbym mogła się nie
zgodzić? Przecież nie zawsze ciacho, które cię kręci, oferuje ci transport do
domu. Gdy podjechaliśmy pod dom, zauważyłam, że pod drzwiami stoi Ino.
Wierzcie, albo nie, ale dla mnie to było ogromne zaskoczenie. Ona mnie przecież
nienawidziła. Byłam też pewna, że znienawidzi mnie jeszcze bardziej po tym, gdy
zauważyła auto Kiby podjeżdżające pod mój dom. Ja jednak niespecjalnie sie
wtedy nią przejęłam. Otworzyłam drzwi samochodu i wypuściłam psa, który od razu
podbiegł do blondynki i zaczął na nią szczekać. Dobry piesek. Zastanawiałam
się, czy kiedykolwiek jakieś zwierze ją polubi. W ramach podziękowania dałam
Kibie całusa w policzek i już miałam wychodzić, gdy on mnie pociągnął z
powrotem na siedzenie i zaproponował spotkanie. Tak moi drodzy! Spotkanie z
chłopakiem, który ci się podoba równa się RANDKA! Gdy wysiadłam wreszcie z jego
samochodu, okazało się, że maltańczyk wykopał dziurę w ogródku (mama była
skłonna zabić za niszczenie idealnie skoszonej trawy i kwiatów), a Ino gdzieś
zniknęła. Jak się później okazało, poszła do domu. Wniosłam psiaka do domu, a
on od razu zdobył serce mojej mamy i nawet głupia dziura przestała się liczyć. Tata
poszedł ją zakopać. Następne dwa miesiące spędzałam wspólnie z Kibą. Po tym
czasie dopiero zostaliśmy parą. Myślałam, że Ino mnie zabije, gdy się o tym
dowiedziała, ale jakoś przeżyłam. Nie chodziliśmy ze sobą jednak długo. Po
naszej trzeciej randce, po ogłoszeniu się parą, zerwałam z nim. A wszystko
przez psa. Kiba na randkę zabrał ze sobą Akamaru, nic mi o tym nie mówiąc. Ja
natomiast zabrałam Dango. Gdy tylko psy się zobaczyły, od razu skoczyły sobie
do gardeł. Kiba stał i nic nie robił. Powtarzał tylko, że one się bawią i że
Akamaru nic mojemu psiakowi nie zrobi. Oczywiście każdy chyba wie, jaki był
wynik "zabawy". Akamaru cały we krwi mojej perełki podszedł do Kiby i
zaczął go lizać po ręce. A wiecie jakie było zaskoczenie tego dupka, gdy z nim
zerwałam? Ale przecież nic się nie stało... Jasne... Chyba tylko on twierdził,
że nic się nie stało. Dango leżał na trawie, we własnej krwi, martwy. Kazałam
Kibie się pier*olić i spadać razem z jego czerwonym od krwi psem. Wzięłam Dango
na ręce i z nabożną czcią wróciłam do domu. Kiba więcej się do mnie nie odezwał
i unikał mnie jak diabeł wody święconej. I dobrze. Nie miałam ochoty więcej
widzieć go na oczy! Od tamtego czasu długo nie mogłam się zdecydować na kupno
kolejnego pieska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz