10 czerwca 2013

Bo miłość to takie cholerne uczucie! ~ cz.2



HISTORIA PIĄTA – SHIKAMARU

W sumie z nim nigdy nie chodziłam. Shikamaru Nara był jedynie przyjacielem, ale przyznam się szczerze, że przez pewien czas miałam na niego ochotę. Teraz jednak dziękuję Bogu za to, że nie powiedziałam mu, że mi się podoba.. To znaczy powiedziałam, ale pod wpływem alkoholu, a to się nie liczy... A poza tym Shikamaru miał kilka wad, z czego największymi było jego chorobliwe lenistwo no i palił... Poznałam go dzięki moim rodzicom. Miałam wtedy może dwa latka i wtedy też przeżyłam mój pierwszy dziecięcy pocałunek z chłopakiem w moim wieku. Tak moi drodzy! Pierwszy dziecięcy pocałunek przeżyłam z Shikamaru mając rok! Jakież to słodkie, co nie? Mam nawet zdjęcie. Jakbyście zobaczyli dwuletniego Shikamaru, to nie uwierzylibyście, że to ten sam człowiek co teraz. Wtedy był taki okrąglutki, pulchniutki, słodziutki, a teraz to taki patyczak. A najlepsze jest to, że on ani nie ćwiczy, bo mu się nie chce, ani nic i jest taki szczupły. Ma widocznie dobrą przemianę materii, skoro nie tyje! A ja muszę ćwiczyć i dbać o linię, żeby nie przytyć. Jakież to niesprawiedliwe! Ile razy udaje mi się go wyciągnąć na jakiegoś burgera, albo frytki to on pochłania niezliczone ilości tego dziadostwa i ani kilograma mu nie przybywa, a ja zjem dwie frytki i już 10 kilo więcej! Tyle dobrze, że od dłuższego czasu biegam i wszystko to spalam. No ale wracając do Shikamaru. Dorastając jakoś ta nasza więź się zerwała. W przedszkolu byłam razem z nim w grupie i terroryzowałam go, jak zresztą kilku innych facetów. Jedynym wyjątkiem, któremu wtedy nie dokuczałam była niejaki Sasuke Uchiha. Miał on starszego brata - Itachiego, który codziennie go odbierał i zawsze częstował mnie jakimiś słodkościami. Byłam w niego zapatrzona jak w obrazek. Ale przeszkodą do naszego szczęśliwego życia była różnica wieku. Ja miałam wtedy 6 lat, a on 11. Pięć lat! Teraz wydaje mi się ta różnica śmieszna, ale cóż... W każdym razie nie dokuczałam Sasuke, bo tylko dzięki niemu mogłam zbliżyć się do Itachiego. Pewnego dnia jednak Sasuke nie przeszedł do przedszkola. Dowiedziałam się od mamy, że jego rodzice zginęli w wypadku i Sasuke razem z Itachim zostali oddani pod opiekę ich wujkowi, który mieszkał w Kioto. Przez kila dni chodziłam przybita. Gdy płakałam, inne dzieci śmiały się ze mnie, że jestem beksa. Najpierw wstawiła się za mną niejaka Temari. Stała się moją pierwszą prawdziwą przyjaciółką. Do tej pory trzymamy się razem i nic nie jest w stanie nas rozdzielić. Drugą osobą, która się za mną wstawiła, był właśnie Shikamaru. Wtedy jeszcze pulchniutki, ale niezmiennie leniwy. To on pokazał mi jak piękne i ciekawe jest niebo. To było tak. Jednego dnia jego rodzice postanowili nas odwiedzić i zabrali oczywiście ze sobą jego. Stwierdzili, że małe dzieci nic sobie nie zrobią będąc sami, więc pozostawili nas na podwórku bez opieki. Już wtedy miałam za domem taki jeden ukochany kącik, gdzie zawsze się chowałam, jak bawiłam się z koleżankami w "chowanego". Zaciągnęłam go tam i razem położyliśmy się na trawie. Shikamaru wtedy zaczął się śmiać i pokazał mi jedną z chmur, która przypominała królika z bardzo długimi zębami. Zaczęliśmy wyobrażać sobie, co dana chmurka przedstawia aż zapadł zmrok i na niebie pojawiły się gwiazdy. Shikamaru opowiadał mi wtedy o gwiazdach i planetach. Jak na pięciolatka miał niezwykłą wiedzę. Jego ojciec uczył fizyki i to on mu wszystko przekazał. W każdym razie nasi rodzice oczywiście musieli sobie o nas kiedyś przypomnieć i w końcu poszliśmy do nich, żeby nie wezwali czasem policji i nie zgłosili zaginięcia dzieci. No po tym przyszła szkoła podstawowa. Rozdzieli nas do dwóch klas. Ja zostałam tylko z Temari i TenTen, dla której olałam tą pierwszą. Nigdy nie potrafiłam podejmować dobrych decyzji, a jedną z nich było zostawienie Temari. Dzięki Bogu nie miała mi tego za złe, bo chodził z nami do klasy także jej brat Gaara. Kontakt z Shikamaru jakoś tak zaczął zanikać i w końcu nawet na korytarzu nie mówiliśmy sobie "cześć". Brakowało mi tego oglądania z nim chmur, ale dorastaliśmy i było trzeba się pogodzić z tym drobnym faktem. Wszystkie zmieniło się gdy dostaliśmy się do tej samej szkoły średniej. Byliśmy tylko w innych klasach, ale zaczęliśmy na nowo nawiązywać ten zerwany niegdyś kontakt. Przełom nastąpił na jednym z Sylwestrów. Byłam wtedy w klasie pierwszej. On zresztą też, no ale... Nasi rodzice postanowili świętować nadejście nowego roku w domu Nary. Gdy tylko się o tym dowiedzieliśmy, zaczęliśmy kombinować, co by tu zrobić ciekawego. Przypadkiem okazało się, że Temari wybiera się na sylwestra do Tayuyi. Nic im nie mówiąc, wykombinowaliśmy dwie butelki wybornego sake i po kilku minutach siedzenia z naszymi rodzicami, wybyliśmy do domu Tayuyi. Oczywiście dziewczyny przyjęły nas z szeroko otwartymi ramionami. Od 22:00 do 01:00 siedzieliśmy u nich. O północy wypiliśmy zawartość dwóch butelek szampana... no i wcześniej cztery (Tayuya była jakoby przygotowana na niezapowiedzianych gości) butelki sake. Godzinę spędziliśmy na dworze robiąc zdjęcia  i wygłupiając się. A potem zaczęli namierzać nas rodzice Shikamaru i zdecydowaliśmy, że musimy wracać. Szumiało mi w głowie i na moment urwał mi się film. Nie martwicie sie jednak... Wszystko zachowało się na nagraniu z kamery Temari, które ja obejrzałam. Tak więc, mieliśmy do pokonania dystans około 500m. Szliśmy powoli, spacerkiem. Pod naszymi nogami leżał o dziwo śnieg, który trzeszczał pod każdym naszym krokiem. Szłam z Shikamaru pod rękę. Miałam buty na obcasie, więc możecie sobie wyobrazić, jak fajnie szło mi się po śniegu, po pijanemu. Rewelka! Szliśmy tak sobie i śpiewaliśmy na cały głos. W pewnym momencie (od tego momentu mniej więcej nie pamiętałam, ale film okazał się niezastąpiony) potknęłam się i ciągnąc za sobą Narę, wpadłam razem z nim do zaspy śnieżnej. Do niczego nie doszło, więc obyło się bez zbędnych problemów. Gdy już dotarliśmy pod jego dom i pożegnaliśmy się z dziewczynami (tu już o dziwo pamiętam) oświadczyłam mu, że nie wejdę po schodach na piętro. I wierzcie, albo nie, ale on po prostu mnie wziął na ręce i zaniósł na górę. Dżentelmen jak sie patrzy. Gdy już mnie odstawił, powiedział mi, że jestem lekka jak piórko, a ja jak idiotka zaczęłam się śmiać. Nie miałam nigdy mocnej głowy do alkoholu. Takie komplementy to ja rozumiem, a nie, że jakiś powie ci, że masz ładne oczy, czy nos... Kobiety interesuje, czy facet uważa je za atrakcyjne i szczupłe, a nie czy mają ładne oczy... Oka to tylko dodatek do reszty ciała. Poszliśmy do rodziców (za wszelką cenę chciałam im pokazać, że nie jestem pijana, ale nie do końca mi to wyszło), byle tylko się pokazać i zaraz wybyliśmy do sąsiadów państwa Nara. Jak się okazało, w domu urzędowali tylko ich dwaj młodsi synowie i jakiś kolega. Shika skądś wykombinował kolejne dwie butelki sake, ale nie chciał mnie poczęstować. A ja tak chciałam sie napić! Nie przeszkadzały mi mdłości, ani zawroty głowy. Ja po prosty chciałam. Tak więc powiedzieli mi, że jak zrobię "jaskółkę" to mi poleją. Jak można się ławo domyślić, nie wyszło mi to tak, jak tego chciałam, ale cóż ja za to mogłam, że podłoga była krzywa i wciąż się chwiałam? W efekcie oni pili, a ja musiałam obejść się smakiem. W końcu znów zaczęli nas szukać i znów musieliśmy wracać. Potem już do końca siedzieliśmy w domu Nary, a konkretnie to w jego pokoju. Ja popijałam napój energetyczny, żeby nie usnąć, a Shika mieszał, bo pił piwo. Fuuuj! Nad ranem, gdy już na niebie robiło się coraz jaśniej, moi rodzice postanowili się zbierać do domu. Byłam już mocno przymulona i śpiąca, ale dzielnie dotarłam na piechotkę do domu! Na miejscu wzięłam szybki, zimny prysznic i położyłam się do cieplutkiego łóżka. Po jakimś czasie walczenia z mdłościami, doszłam do wniosku, że z Shikamaru pasowalibyśmy do siebie i napisałam mu SMS-a z moimi przemyśleniami. Co za szkoda, że on miał rozładowany telefon i SMS-a odebrał dopiero rano... Masakra. Musiałam mu się potem tłumaczyć z mojej pijańskiej głupoty. Potem znów kontakt się zaczął zacierać i teraz jedynie na korytarzu w szkole się ze sobą witamy. Nic poza tym od dwóch lat... To by było na tyle.

HISTORIA SZÓSTA - SAI

Przez pół roku miałam święty spokój. Olewałam każdego chętnego chłopaka i dawałam im jasno do zrozumienia, że nie mam ochoty na spotkania z nimi. Zbliżało się zakończenie pierwszej klasy, a tym samym wakacje, które planowałam spędzić razem z Temari w Europie, a konkretnie w Hiszpanii. Nasi rodzice zapłacili sporą sumę i wysłali nas na jakiś durny obóz za granicę. Osobiście uważałam, że same też byśmy sobie poradziły, ale niestety nie miałam nic do gadania w tej kwestii. Gdy tylko zawitał początek drugiego miesiąca wakacji, zapakowano całą naszą grupę w samolot i odmeldowano. Samolot był własnością biura, które organizowało nasze wakacje, dlatego też mieliśmy mega dużo miejsca, biorąc pod uwagę, że leciała nas tylko garstka. Maksymalnie było to dwadzieścia osób... Nie pamiętam wszystkich i nigdy dokładnie się im nie przyjrzałam. Na miejscu, w hotelu, gdy nasza opiekunka nas zakwaterowywała, podszedł do nas jeden z chłopaków z grupy. Przywitał się i przedstawił jako Sai. Nie miałam pojęcia jak miał na nazwisko i specjalnie mnie to nie obchodziło, jednak musiałam przyznać, że był on jak cholera przystojny. Miał czarne, proste włosy i czarne oczy (to chyba one mnie urzekły, bo zawsze podobali mi sie faceci z ciemnymi oczami). Był wysoki, a jego figura była przeciętna. Nie był żadnym tam chucherkiem, ale nie był też mega napakowany. Był po prostu w sam raz. Na nogach miał czarne rurki, ale niezbyt obcisłe; biały T-shirt z czarnym napisem oraz czarną bluzę i trampki. Wyglądał na osobnika słuchającego rocka (swoją drogą uwielbiam rocka i nie dopuszczam do siebie myśli, że mogłabym słuchać innej muzyki na większą skalę), co bardzo mi się spodobało. Dawałam mu na oko jakieś siedemnaście lat. Nawet nie wyobrażacie sobie, jak bardzo się pomyliłam. Ja miałam wtedy właśnie lat siedemnaście, a on był ode mnie cztery lata młodszy. A wyglądał tak niepozornie! Gdy tylko on się oddalił, podszedł do nas chłopak, którego oceniłam już trafnie, bo na piętnaście lat. Był nim niejaki Lee. Brzydki jak noc, jednak najwidoczniej spodobał się Temari, a raczej może nie tyle jego wygląd (miał zrośnięte na środku brwi) to zmiłowanie do wszelkich sportów. Zauważyłam od razu, że on jej się podoba, jednak nie chciałam nic mówić. Przyszła pora na rozdzielanie pokoi. Zostałam przydzielona do pokoju numer 6 razem z Temari i niejaką Karin, która miała tendencję do spóźniania się i którą na starcie znienawidziłyśmy ja jej głupotę, lenistwo, skąpstwo, chamstwo, spóźnialstwo rzecz jasna, lalusiowatość i wiele innych rzeczy. Była to typowa panienka, która myślała, że wszystko może. Jednak to właśnie jej spóźnialstwo było najgorsze, zważając na fakt, że wszędzie miałyśmy zjawiać się pokojami. Za niestawienie sie całą trójką na miejscu zbiórki była kara, którą w późniejszym czasie okazało się 10 okrążeń wokół hotelu. A hotel wierzcie mi lub nie, było ogromny. Dzięki Bogu opiekunka po kilku spóźnieniach Tayuyi zauważyła, że my nie jesteśmy niczemu winne i wściekła ruda małpa biegała już sama.  Ogólnie pobyt na tych wakacjach zaliczam do jeden z lepszych, nawet jeśli patrzeć na niektóre elementy, które w ogóle nie były zachwycające. Hotel był fajny - przestrony, wart swej ceny, zadbany, urządzony ze smaczkiem; jedzenie było znakomite; pogoda dopisała, bo tylko raz na całe dwa tygodnie naszego pobytu padał deszcz, no i przede wszystkim była ze mną Temari. W sumie to chyba były jedyne plusy. Minusów było za to dużo więcej. Plaża była kamienista, wąska i mała - ciężko było znaleźć miejsce do rozłożenia się, a kamienie uwierały w ciało; Karin wkurzała swoim zachowaniem, spóźnianiem się i ogólnie całą sobą; średnia wieku grupy wynosiła jakieś czternaście lat, jeśli nie mniej - w naszym wieku była jedynie Karin, ale z taką to nawet normalnie nie można posiedzieć; rozrywki były wymyślane na poczekaniu - większość czasu siedzieliśmy w pokojach; jak już coś opiekunka wymyśliła, to albo nie podobało się kierownikowi hotelu, albo były to zabawy dla dzieci; szanowna pani opiekunka miała dziwaczne wahania nastrojów i często chodziła zła... Jeszcze pewnie trochę bym tego nazbierała, jednak nie chce mi się już wspominać nieciekawych rzeczy. Przejdę więc już może do sprawy z Saiem. Chłopak bardzo mi się spodobał. Chciałam być ciągle blisko niego, jednak trochę mi to nie wychodziło, bo on nie trzymał się Lee, do którego z kolei rwała się Temari. Ja wiedziałam, że "brewka" (wołałam tak na niego, bo nie przypadł mi do gustu i chciałam się z niego ponabijać) się jej podoba, ale nie byłam pewna, czy ona wie, że mi się podoba Sai. Pewnego razu więc za zgodą opiekunki poszłam z nią na miasto i oświadczyłam jej, że on mi się podoba. Ta blondynka okazała się mądrzejsza niż ją uważałam, bo okazało się, że ona już od początku o tym wiedziała. Sama też przede mną się przyznała, że podoba jej się charakter i zainteresowania Lee. No cóż - z wyglądu bogiem to on nie był. Zapytała się mnie dlaczego nie potrafię zaakceptować Lee, a ja jej prosto z mostu odpowiedziałam, że nie mam zamiar zbliżać się do dziwoląga, ale skoro ona nie ma nic do niego to ja też nie będę narzekać. Jedną z atrakcji wyjazdu był rejs statkiem po morzu. Ale mieliśmy uciechę. Jakoś tam na tym statku się złożyło, że zawędrowałam na rufę, gdzie jak się okazało wylegiwał się Sai. Usiadłam nad nim zasłaniając mu słońce i zaczęłam go dziobać. Przeze mnie o mało nie sturlał się do wody, bo on po prostu miał potworne łaskotki. Prawie takie jak ja. Od tego czasu jakoś częściej przebywał u nas w pokoju. Lee też nas odwiedzał ku uciesze Temari, jednak rzadziej niż Sai. Nasza grupka stała się cudowną ekipą. Przestały mi nawet na jakiś czas przeszkadzać dziecinne zabawy bo za cel obrałam sobie bycie w grupie razem z Temari, Lee i Saiem. Niestety tak się składało za każdym razem, że Sai był w teamie Temari, a ja byłam ku mojemu nieszczęściu razem z Lee. Żadne wyliczenia i plany się nie sprawdzały. Jedyną moją uciechą były siesty, podczas których Sai przebywał u nas w pokoju. Karin widząc moje zainteresowanie nim chyba chciała mi go sprzątnąć sprzed nosa, jednak dałam jej "grzecznie" do zrozumienia, że nie ze mną te numery. Odczepiła się i więcej nie musiałam się do niej odzywać. W sumie nawet łatwo poszło! Myślałam, że dłużej będę musiała się z nią użerać. Wtedy tak myślała, bo gdy tylko zaczęłam wychodzić z Temari, Saiem i Lee na miasto, ona nie dawała nam spokoju i łaziła za nami jak cień. Jednego razu o mało jej nie przywaliłam. Było to na dyskotece. Nagięłam z kilkoma innymi dzieciakami trochę regulamin i wypiłam jedno piwo. W ciągu dalszym nie miałam mocnej głowy, jednak Hiszpańskie upały spotęgowały działanie alkoholu i świrowałam. Kręciłam się koło Saia, a jemu to chyba nie przeszkadzało. W każdym razie wystarczyło, że poszłam do toalety, a ta czerwona małpa się do niego przystawiła i jakby mogła to pewnie przy wszystkich by go zgwałciła. Dobrze, że wtedy była przy mnie Temari, bo ona jedyna jakimś cudem przemówiła mi do rozsądku, który gdzieś tam się krył. Poprosiła też Lee, żeby zabrał Karin do opiekunki. Dostała karę kilkudziesięciu okrążeń, bo wypiła najwięcej i było to od niej czuć na kilometr jak nie dalej. Nam się dzięki Bogu upiekło. Pamiętam jeden dzień, gdy padało. Nie mieliśmy co robić, więc opiekunka kazała siedzieć nam w pokojach. Odwiedził nas Sai i Lee. Zaczęliśmy się łaskotać. Narobiliśmy hałasu na cały hotel. W jednym momencie Sai znalazł się pod drzwiami wejściowymi i nie miał drogi ucieczki, a ja go łaskotałam. Nagle drzwi się otworzyły. Ja uciekłam na środek pokoju, a Sai oberwał. W progu stała nasza opiekunka z bardzo nieciekawym wyrazem twarzy. Kazała nam się zamknąć (sama narobiła tym hałasu, ale co ją to... Przecież to my jesteśmy ci źli...) i wyszła. Do końca dnia siedzieliśmy na balkonie i słuchaliśmy muzyki. Zeszliśmy jedynie na kolację. Ostatnia noc była cudowna. Karin miała spędzić ją u jakichś sweet dziewczynek z naszej grupy. My więc bez jej wiedzy (i bez wiedzy opiekunki, która pewnie by nas zamordowała za to posunięcie) zaprosiłyśmy do nas do pokoju Saia i Lee. Postanowiłyśmy się z Temari zemścić na Karin za jej spóźnienia. W ruch poszła pasta do zębów i papier toaletowy. Wszystko, wszystko, wszystko wysmarowałyśmy jej pastą i wypchałyśmy papierem. Pastę też wymieszałyśmy z jej żelem pod prysznic i poszliśmy spać. Ja z Saiem na jednym łóżku, a Temari z Lee. Pobudka nastąpiła o godzinie 6:00. Musieliśmy wstać szybciej, żeby opiekunka nie doszła do tego, że oni spali u nas bo byłby niezły przypał. Minęło kilka minut od momentu ich opuszczenia naszego pokoju, gdy do naszego pokoju wpadła opiekunka. Mieliśmy wielkie szczęście, że jednak wstaliśmy szybciej, ponieważ ona zawsze chodziła po pokojach o 8:00, a wtedy nie było jeszcze nawet 6:30. Mieliśmy po prostu fuksa. Do 18:00 siedzieliśmy w pokojach i pakowaliśmy się. Potem musieliśmy zdać pokoje, aż wreszcie po 19:00 ruszyliśmy w drogę na lotnisko. Nie chciałam wracać do domu. Było mi dobrze w słonecznej Hiszpanii, a co najlepsze miałam koło siebie Saia, który totalnie nie zauważał mojego zainteresowania jego osobą, albo po prostu udawał. Nie interesowało mnie to, że było ode mnie młodszy o te kilka lat. Wracaliśmy do Japonii tym samym samolotem, którym przylecieliśmy. Wewnątrz samolotu były dwa rzędy - z prawej i lewej. Każdy zajmował dwa siedzenia. Ja usiadłam sobie za Saiem i przed Temari, która z kolei siedziała przed Lee. Część lotu "wisiałam" nad oparciem fotela i bawiłam się włosami Saia. Takie mięciutkie, czarne kudełki. Aż miło. W końcu po jakichś dwóch godzinkach lotu opiekunka kazała nam wszystkim wreszcie się zamknąć i iść spać. Według polecenia... Nagle ktoś krzyknął, że zamieniamy się miejscami i wszyscy jak na komendę wstali i ruszyli w inne miejsca. Nie uśmiechało mi się to, bo bynajmniej było mi bardzo wygodnie za Saiem. Nie spodziewałam się jednak, że wyląduję na jeszcze lepszym miejscu, a mianowicie na siedzeniach w lewym rzędzie, na przeciwko Saia, siedzącego w prawym rzędzie. Wymieniłam się z nim bluzami i w efekcie ja spałam na jego bluzie, którą sobie starannie złożyłam, a nogi oparłam na brzegu jego foteli. On natomiast moją bluzę zwinął byle jak, a nogi oparł na moich fotelach. Dzięki takiemu naszemu ustawieniu, zablokowaliśmy przejście w samolocie. Cóż... Problem innych ludzi, a nie nasz. Nam było bardzo wygodnie. Obudził nas dopiero głos pilota, który oznajmił, że zaraz będziemy podchodzić do lądowania. Wszyscy usiedli więc prosto, zapieli pasy i czekali na moment, gdy samolot zetknie się z równym, stabilnym podłożem. Odebrali nas nasi rodzice bądź opiekunowie i tyle żeśmy się widzieli. Razem ze mną wracała Temari, bo po co w środku nocy ściągać jej i moich rodziców, skoro mieszkamy niedaleko siebie i możemy wracać razem. W domu od razu padłam do łóżka. Nie poszłam jednak spać... O nie! Na kolana wzięłam laptopa, wpisałam do komunikatora internetowego numery niektórych ludzi z obozu. Okazało, że dostępny był również Sai. Od razu napisałam do niego. Tak sympatycznie się z nim pisało. Był wyjątkowo miły i zabawny. Nawet się nie obejrzałam, a minęła godzina. Niespodziewanie zaczęło chcieć mi się spać. Pożegnałam się więc z nim, obiecałam, że wyślę mu zdjęcia z wakacji. On natomiast zaznaczył, że da mi jeszcze o sobie znać. Powiem szczerze, że liczyłam na to. Od tamtej rozmowy pisaliśmy ze sobą codziennie wieczorem. Gadaliśmy o najróżniejszych rzeczach. Tych banalnych i poważnych. W końcu zdecydowaliśmy spotkać się naszą grupką kolonijną. Cztery osoby. Ja, Temari, Sai i Lee. Wszystkim pasowało i mieliśmy spotkać się w moim domu. Wysprzątałam cały dom. Rodzice byli na jakimś służbowym wyjeździe, więc chata była wolna. W ostatniej chwili zadzwonił do mnie Sai i oświadczył, że jednak go nie będzie, bo musi zostać z młodszą siostrą, bo jego rodziców nie ma w domu. Byłam zła, ale przekonywałam go, żeby wziął siostrę ze sobą. Powiedział, że lepiej nie i się rozłączył. Nie było to wcale daleko. Tokio jest wielkie, jednak nie aż tak duże, żeby nie móc pokonać go. Mieszkaliśmy przecież tylko na przeciwległych jego końcach. Doszłam do wniosku, że skoro mu się nie chce, to nie musi oszukiwać, tylko wystarczyłoby powiedzieć prawdę. Wściekłość rosła z każdą chwilą. W końcu wpadła do mnie Temari z Lee. Brewka od samego początku nie przepadał za Saiem i co chwilę rzucał jakieś teksty, przez które moja złość na Saia rosła. W końcu podpuszczana napisałam do niego, że jestem zła, że nie jest szczery, a jego lenistwo jest oburzające. Napisałam mu, że jestem pewna, że jemu po prostu nie chce się z nami spotkać. Miłym spędziłam dzień w towarzystwie blondynki i brewki. W końcu pod wieczór, gdy oni poszli, weszłam na komunikator i zobaczyłam, że dostałam wiadomość od Saia. Pisał, że jest zły, że tak o nim myślę. Zaczęłam go przepraszać. Niby wybłagałam wybaczenia, jednak już nigdy więcej nie pisało mi się z nim tak fajnie, jak przed tym incydentem. Znów po kilku tygodniach zaproponowałyśmy spotkanie, jednak już w części miasta, w której mieszkał Sai i Lee. Nie mieli nic przeciwko... Przynajmniej Lee, bo Sai "poprosił" o zezwolenie na zebranie ze sobą swojego kupla, który chyba nazywał się Haku. Chciałam wreszcie zobaczyć Saia, dlatego też musiałam zgodzić się na jego kolegę. Od razu na początku spotkania tego pożałowałam. Jego kolega okazał się wulgarnym dupkiem, który myślał, że cały świat leży u jego stóp i mu się kłania. Jego niedoczekanie. Poszliśmy najpierw na lody. Ja i Temari wzięłyśmy sobie deser lodowy, Lee zamówił coś z kiwi. Sai powiedział, że nie ma kasy. Wyłożyłam więc ze swojej kieszeni na deser dla niego, a jego kolega nie zamówił nic, bo stwierdził, że nie chce przytyć. Posiedzieliśmy tam, po czym stwierdziliśmy, że przejdziemy się do centrum handlowego, aby pochodzić po sklepach. Idąc ulicami Tokio wygłupialiśmy się. W jednym momencie zwróciłam się do Lee "mały". Zamierzałam powiedzieć "młody", ale pomieszały mi się literki i wyszło nie to. Od razu odezwał się Haku (mówił niby szeptem do Saia, ale ja wszystko doskonale słyszałam) i powiedział coś w stylu: "odezwała się duża... no chyba, że w szerz!" i razem z nim zaczął śmiać się Sai i jedynie potakiwał. Trafił w mój słaby punkt. W tamtym momencie miałam już figurę idealną, byłam szczuplutka. Nie byłam gruba, jednak uraz z dzieciństwa pozostał. Od zawsze miałam kompleks związany z moim wyglądem. Jako dziecko byłam okrąglutka i miałam bardzo wysokie czoło, a do tego dochodził jeszcze kolor włosów. Uważałam się za dziwoląga. Olałam jednak jego bezczelny komentarz i powstrzymując łzy ruszyłam do pierwszego ze sklepów. Po jakichś 10 minutach Sai z kolegą odłączyli się od nas. Uznaliśmy to za barak zainteresowania spotkaniem z nami i ruszyliśmy do wyjścia z centrum. Skierowaliśmy się w stronę przystanku autobusowego. Lee nas odprowadził. Napisałam Saiowi, że skoro oni mają nas gdzieś, to my wracamy do domu. Nie czekając na odpowiedź, razem z Temari pożegnałyśmy się z Lee, wsiadłyśmy do autobusu i wróciłyśmy do domu. W domu, wieczorem, gdy Sai był dostępny na chacie napisałam do niego i zapytałam czy to tak fajnie ranić ludzie. Dodałam, że miło mi było, gdy trafili w mój słaby punkt. Pytałam, czy wie, że człowiek załamany, z otwartymi, rozdrapanymi ranami jest zdolny do wszystkiego, a nawet do odebrania sobie życia. Zaznaczyłam, że przez jedno słowo można pozbyć się człowieka. Nie odpisał. Olał mnie. Kilka dni później powiedziałam o moim problemie z Saiem, Temari. Ona za moimi plecami, razem Lee ustaliła spotkanie, które miało na celu pogodzenie mnie z Saiem. Na szczęście, rodzice zaplanowali wyjazd do rodziny na wieś i nie musiałam brać w tym spotkaniu udziału, ku wielkiemu nieszczęściu Temari. Przez pół roku dręczyło mnie jeszcze jakieś uczucie do Saia, jednak w końcu darowałam sobie. 

HISTORIA SIÓDMA – NEJI PO RAZ KOLEJNY

Był to sobie jeden z pięknych, słonecznych dni wiosny. Kilka dni wcześniej (po ponad pół roku) doszłam do wniosku, że zadręczanie się Saiem nie ma sensu, dlatego też postanowiłam odpuścić.  Trwała właśnie przerwa niejako świąteczna w szkołach. Przygotowywane były liczne festyny i parady, które co roku organizowane były z okazji równonocy wiosennej, która zbliżała się wielkimi krokami. Nie rozumiałam świętowania czegoś, co odbywa się co roku i nie jest jakimś specjalnie ważnym wydarzeniem, ale co ja tam mogłam... Nie lubiłam się nigdy jakoś specjalnie angażować w te całe "zabawy", dlatego też spędzałam ten wolny czas w domu. Nie było w tym roku jednak tak cudownie jak w poprzednich latach, bo Temari wyjechała do Chin do rodziny, Ino (z którą się zaprzyjaźniłam - nie pamiętam czy już o tym wspominałam czy nie... Skleroza w tak młodym wieku! To się w mojej małej główce nie mieści!) też gdzieś wybyła, a Hinatka (w rankingu przyjaciółek na drugim miejscu) spodziewała się gości i musiała pomóc w domu. Zostałam więc samiutka jak ten palec i niezmiernie się nudziłam. I pewnego dnia, siedząc sama w domu, usłyszałam dzwonek do drzwi. Byłam święcie przekonana, że to Hinata jednak postanowiła mnie wybawić od śmierci spowodowanej zanudzeniem, jednak troszeczkę się pomyliłam. Zaznaczam, że na "troszeczkę" kładę nacisk, bo jakby nie patrzeć pokrewieństwo między Hyugą, a moim niespodziewanym gościem występowało. Tak więc tego pięknego, wiosennego dnia, gdy na podwórku wesoło śpiewały ptaszki, chmurki leniwie przesuwały się po niebie, kotki domagały się mleczka, pieski te kotki jednak goniły... Zagalopowałam się trochę jak te konie, co to biegają sobie po trawce... Musicie mi wybaczyć. Jest już po północy. W każdym razie tego dnia otworzyłam drzwi i zobaczyłam tak dobrze znaną mi facjatę, że normalnie myślałam, że zatrzasnę drzwi. Poważnie! Jednak to nie widok twarzy mego jakże szykownego gościa przyprawił mnie o ból głowy, a wyrzuty sumienia, które dopadły mnie ze zdwojoną siłą... A że wcześniej nie miałam wyrzutów sumienia, to możecie sie domyślić, że siła tych oto wspomnianych wyrzutów była stała i równa zero. Fizyka się kłania moi drodzy! Matma w sumie też, ale to już jest inna bajka (albo horror, wedle uznania). W każdym razie w progu stał nie kto inny, jak Neji Hyuga - kuzyn Hinatki i mój były, którego olałam na rzecz przystojnego Kiby, którego teraz najchętniej bym zamordowała. Po krótkim zastanowieniu i dojściu do wniosku, że Neji był fajnym chłopakiem i jednym z normalniejszych w mojej miłosnej karierze, rzuciłam się mu na szyję i go pocałowałam. O dziwo Neji mnie nie odtrącił i nie oznajmił, że już ma inną, ale najpierw postanowił wziąć czynny udział w całowaniu, a potem oświadczył, że przyjechał specjalnie dla mnie i już ze mną zostanie. Zaprosiłam więc go do wnętrza jakże potężnego, beżowego domku. Tak więc oto (praktycznie od razu) wróciliśmy do siebie. Nawet jakby dzięki Nejiemu zaczęło mi się podobać spędzanie czasu wolnego na obchodach nadejścia (jak co roku) równonocy wiosennej. No i dzięki Nejiemu  kupiłam psa. Kolejnego, jednak tym razem już nie maltańczyka, który zginął przez tego barana Kibę, jednak dużego psa, który z całą pewnością mógłby połknąć w całości "biednego" Akamaru. Pewnego dnia za namowami mojego chłopaka znalazłam na Internecie hodowcę owczarków niemieckich. Jeszcze tego samego dnia razem z Nejim pojechałam do domu właściciela szóstki rozkosznych, trzymiesięcznych, rodowodowych, długowłosych owczarków niemieckich. Ich "opiekunem" okazał się bardzo miły staruszek, który jeszcze dodatkowo opuścił dla mnie cenę pieska. Całkiem przed zakupem zastanawiałam się, gdzie psiak będzie mógł zamieszkać, jednak szybko zdałam sobie sprawę, że za domem znajduje się przecież ogromny ogródek z mini laskiem, który będzie rajem dla szczeniaka. Nie myśląc już więcej, przeszłam do wyboru zwierzątka, które miało zamieszkać ze mną. W oko wpadła mi mała włochata kulka z klapniętym lewym uszkiem. Siedziała sobie grzecznie przed kojcem, a jedno z jej rodzeństwa, uparcie gryzło ją po grubej kicie zwanej ogonem. Podeszłam do niej i spojrzałam jej w oczy. Pewnie nie uwierzycie, ale miała tak inteligentne spojrzenie, że w pierwszej kolejności pomyślałam, że ona już wszystko i wszystkich rozgryzła i nic nie jest w stanie jej zaskoczyć. Pogłaskałam ją, a ona warknęła na psiaka, który ją gryzł (momentalnie uciekł - chyba ona była główno dowodzącą w "stadzie"), po czym położyła się na plecach, brzuszkiem do góry i krótkimi szczeknięciami domagała się pieszczot. Jak się pewnie domyślacie, to właśnie ją wybrałam. Zapłaciłam hodowcy, otrzymałam wszystkie dokumenty dotyczące jej pochodzenia i leczenia (szczepienia i te sprawy...) oraz gratis dostałam obrożę i smycz, dzięki którym bezpiecznie przeszłam pół Tokio z niesfornym szczeniakiem. Część drogi grzecznie szła na smyczy, jednak później się rozbrykała i Neji niósł ją w ostateczności na rękach. Na progu domu powitali mnie rodzice. Z daleka widziałam, że mieli nieciekawe miny... W końcu nie wiedzieli, że zamierzałam kupić psa. Pieniędzy od nich nie pożyczałam, bo miałam własne oszczędności, a decyzja była na tyle spontaniczna, że o niczym nie byli poinformowani, aż do czasu mojego telefonu wykonanego w drodze powrotnej do domu. Ich wyrazy twarzy jednak zmieniły się, gdy dostrzegli tą puszysta kuleczkę w objęciach Nejiego. Czy wspominałam już, że moi rodzice byli miłośnikami owczarków niemieckich? Nie? No to już wiecie dlaczego ich oczka się zaświeciły na widok mego nowego pupilka. Od razu im zastrzegłam, że to mój pies i mają go nie tykać bez mojej wyraźnej zgody. Na podwórku nie było jeszcze dla niej budy, dlatego też póki co sypiała w mojej sypialni. Już na samym początku nasikała mi na dywan. Była to jednak fantastyczna okazja do wywalenia tego dziadostwa, do pozbycia się którego brakowało mi tylko odpowiedniego powodu. Dywan przeprałam, wysuszyłam i przyniosłam z powrotem do pokoju, gdzie zaczął pełnić swoją nową funkcję jako legowisko dla pieska. Nazwałam ją Lynn - była to suczka, a to imię jakoś tak do niej pasowało. Do tego jakby nie patrzeć brzmi podobnie do "leń" więc było w sam raz. Szczeniak, gdy tylko otrzymał już suchy dywan, od razu się na nim wyłożył i poszedł spać. I tyle by z tego było. Ja tu się z nią chciałam pobawić, a on poszła najzwyklej w świecie spać. W życiu nie spodziewałabym się, że przez tego psa rozpadnie się mój związek z Nejim. Od dnia przybycia Lynn do mojego domu, zaczęłam poświęcać Nejiemu coraz mniej czasu. Pies wymagał specjalnej opieki. Był niczym małe dziecko. Cięgle bałaganiła, jadła i domagała pieszczot i spacerów. Początkowo opiekowałam się nią razem z Nejim, jednak po miesiącu, gdy tylko on gdzieś chciał wyjść, ja musiałam zostawać z psem w domu. Mogłam zostawiać ją z rodzicami, jednak gdy tylko wyobrażałam sobie, jak oni ją rozpieszczają i karmią jedzeniem typowo ludzkim, które dla psa było niekoniecznie zdrowe, dochodziłam do wniosku, że to zły pomysł, aby zostawiać ją z nimi i odmawiałam Nejiemu wspólnego wyjścia. Wszystko jakby zaczęło się komplikować. Wcześniej razem spędzaliśmy popołudnia w parku, chodziliśmy na spacery, do kina. Wszystko układało się pięknie i wydawać by się mogło, że wreszcie trafiłam na miłość mojego życia. Lynn jednak okazała się ważniejsza. Nie byłam w stanie zostawić jej samej. Nagle pies stał się ważniejszy niż chłopak. Coraz rzadziej się widywałam z Nejim, a nasze rozmowy kończyły się kłótniami dotyczącymi moim brakiem czasu i opieką nad psem. Wszystko zaczęło się komplikować. Pewnego popołudnia zadzwonił do mnie Neji. Jak zawsze zaproponował wspólne wyjście. Przełamałam się i zgodziłam się z nim iść do kina. Oddałam Lynn pod opiekę moim rodzicom, których radość sięgnęła zenitu. Bałam się trochę tej decyzji, bo nie miałam pojęcia, co oni mogą względem niej wykombinować, jednak modliłam się, aby po moim powrocie pies jeszcze żył. Wystroiłam się i wyszłam z domu. Na podjeździe czekał już na mnie Neji. Dałam mu buziaka w policzek i wspólnie ruszyliśmy w stronę centrum. Było to nasze pierwsze wyjście od prawie trzech tygodni, dlatego bardzo się z tego cieszyłam. Neji jednak nie przejawiał takiej radości jak ja. Był jakby nieobecny i w ogóle mnie nie słuchał, na czym kilka razy go przyłapałam. Nie wiedziałam o co mu chodzi, jednak tłumaczyłam to chwilowym fochem, za to, że więcej czasu poświęcałam Lynn. Miałam nadzieję, że po filmie mu przejdzie. Poszliśmy na horror. Zgodziłam się na ten film ze względu na Nejiego. Nie chciałam więcej razy mu odmawiać. Na filmie strasznie się bałam. Nigdy nie lubiłam tego typu filmów. To były najgorsze chwile w całym moim życiu. Do strachu doszła także irytacja. Neji odchylił się jak najbardziej w prawą stronę i ignorował moje ciche piski. Myślałam, że pozwoli mi się do siebie przytulić, jednak jak już wspomniałam, odchylił się jak najdalej ode mnie. W połowie filmu oświadczyłam mu, że wychodzę. Pokiwał jedynie głową i powiedział "do zobaczenia jutro". Myślałam, że poczekam na niego po filmie, jednak on najwidoczniej miał inne plany. Wściekła wyszła. Było już późno, a jak wiadomo Tokio nocą nie jest zbyt bezpieczne. Kilka razy zaczepili mnie jacyś goście, jednak zignorowałam ich i końcówkę drogi do domu pokonałam biegiem. Zabrałam od rodziców Lynn i poszłam z nią do mojego pokoju. Psina najwidoczniej wyczuła moją złość pomieszaną ze smutkiem i starała się mnie zająć czymś innym. Turlała się po podłodze, gryzła piszczące zabawki, jednak mi coraz bardziej chciało się płakać. W końcu wybuchłam. Lynn widząc to podeszła do mnie i zaczęła mnie lizać najpierw po rekach, a potem już bez skrupułów po twarzy. Od razu poprawił mi się humor. Następnego dnia postanowiłam z samego rana go odwiedzić i wytłumaczyć sobie z nim wszystko. Jak postanowiłam, tak też zrobiłam. Około godziny 10:00 zapukałam do drzwi domu Hinatki, u której on tymczasowo mieszkał. Moja przyjaciółka wydawała się być zaskoczoną, widząc mnie o tej porze i to jeszcze bez psa. Powiedziałam jej, że przyszłam do Nejiego. Nie chciała mnie wpuścić tłumacząc, że Neji pewnie jeszcze śpi. Olałam to i bez jej zgody wpadłam do domu, a następnie pokonałam w kilku susach schody na piętro. Hinata z dołu krzyczała coś, że to nie jest dobry pomysł, jednak zignorowałam to. Otworzyłam drzwi do pokoju, w którym jeszcze miesiąc temu błam mile widziana i zamarłam z wrażenia. Na łóżku siedział Neji, a jego kolana okupowała pewna blondynka, którą kojarzyłam z widzenia. Była o ile się nie mylę trzy lata młodsza ode mnie. Byli tak zajęci swoimi ustami, że nawet nie zauważyli mojej skromnej osoby. Byłam wściekła, jednak fantastycznie nad sobą panowałam. Podeszłam do łóżka, na którym usiadłam. Złapałam Nejiego na bardzo długie włosy spięte w kitkę i siłą oderwałam go od pulchniutkiej laski (mimo tego, że była trochę grubsza niż ja, to wyglądała fantastycznie. Szkoda tylko, że była płaska jak deska...). Jacy oni byli zaskoczeni. No cóż, pewnie nie mnie się spodziewali. Zapytałam Nejiego, czy sobie przypomina, że zerwaliśmy, bo ja jakoś tego nie pamiętałam. Zmieszał się i zrobił się cały czerwony. A ja udawałam głupią i zadawałam ciągle to nowe pytania. Zapytałam go na przykład o to, czy miał mi zamiar powiedzieć, gdy już się z nią prześpi, czy może chciał mnie uprzedzić telefonicznie? Czekałam na przeprosiny. Dziewczyna już dawno się ulotniła, a ja ciągle siedziałam i czekałam. W końcu po ponad godzinie Neji wybuchł. Najpierw mnie opierdzielił, czego od razu pożałował, bo mu przypomniałam, że to on mnie zdradził, a następnie przeprosił. Wybaczyłam mu. Sama się sobie wtedy dziwiłam, ale wybaczyłam mu zdradę (a mogłam się zwyczajnie na niego obrazić). Na koniec ustaliliśmy wspólnie, że jeśli ja nie znajdę sobie partnera na bal przed egzaminami na studia, a jego dziewczyny nie wpuszczą (są ściśle określone granice wiekowe, jednak zmieniają się co roku), to pójdziemy ze sobą. Był to pierwszy chłopak, z którym rozstałam się w pokojowej atmosferze. Teraz bardzo często mijam ich, będąc na spacerze z Lynn. Oni pasowali do siebie, a ja byłam pewna, że w końcu zjadę sobie chłopaka, który zaakceptuje mnie i mojego psa, któremu poświęcam naprawdę bardzo dużo czasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz