25 grudnia 2014

ZESLIJ MI PANIE PRAWDZIWA I SZCZERA MILOSC! ~ CZ.1



Weep not for roads untraveled
Weep not for paths left alone
'Cause beyond every bend
Is a long blinding end
It's the worst kind of pain I've known

Give up your heart left broken
And let that mistake pass on
'Cause the love that you lost
Wasn't worth what it cost
And in time you'll be glad it's gone

Weep not for roads untraveled
Weep not for sights unseen
May your love never end
And if you need a friend
There's a seat here along side me

                                                                                              ~ Linkin Park




Stałam na wielkim placu, opierając się kolanami o czerwoną walizkę. Przez moje ramię przerzucony był niemal słodki plecak w groszki, napakowany do granic możliwości "najpotrzebniejszymi" rzeczami. W lewej dłoni trzymałam bordową torbę z aparatem, dodatkowym obiektywem i resztą niezbędnego sprzętu, a w prawej znajdowała się mała poduszeczka. Przez moją szyję przewieszone były białe słuchawki, podłączone do niewielkiego odtwarzacza MP3, skrzętnie ukrytego w kieszeni za dużego swetra. Różowe, średniej długości włosy drażniąco ocierały się o szyję. Marzyłam o tym, aby się podrapać, ale nie miałam za bardzo jak. Obok mama dyskutowała z moimi dwiema ciotkami na jakieś mniej lub bardziej istotne tematy. Nie słuchałam ich.
Od miesięcy żyłam tylko tym wyjazdem! Nim i egzaminami na studiach, na jakie dostałam się rok temu. Zaliczenie pierwszych dwóch semestrów było koniecznością, jeśli chciałam jechać. Nie zamierzałam rezygnować z marzeń z tak błahego powodu, jak niezdana sesja! Postawiłam na swoim i teraz stałam tu, zamiast siedzieć w sali i pocić się nad kartką papieru wraz z innymi pechowcami, którym nie udało się zaliczyć.
Zawsze marzyłam o tym, aby zobaczyć na własne oczy Europę. I gdy w końcu pojawiła się szansa, nie mogłam od tak, pozwolić jej przejść mi koło nosa. Nie przewidziałam tylko jednego. W grupie, jaką mieliśmy podróżować, nie miałam żadnego rówieśnika. W sumie średnia wieku turystów chyliła się bardziej ku sześćdziesiątce niż dwudziestce, jaką miałam już na karku. Najmłodsza po mnie była ciocia Shizune, która miała dopiero, lub już trzydzieści osiem lat. Potem natomiast była moja czterdziestodwuletnia matka — Mayumi. Ostatnią z osób, które znałam i które kręciły się po placu, była moja starsza ciotka Tsunade. Byłam cała w skowronkach, gdy dowiedziałam się, że jedzie razem z nami. Kochałam ją, jak matkę. Albo i bardziej! Byłam z nią maksymalnie zżyta.
Z Japonii do Europy przylecieliśmy samolotem, a teraz gromadziliśmy się na placu przed lotniskiem w Pradze, czekając na autobus. Nie rozumiałam, dlaczego nie lecieliśmy od razu do Francji, Hiszpanii lub Portugalii, gdzie mieliśmy przebywać przez dwa tygodnie, ale nie kwestionowałam tego. Widocznie tak właśnie miało być i musiałam się po prostu dostosować. Jak wszyscy.
— Sakura! Patrz! Nasz autobus — ciocia Shizune wyglądała na maksymalnie podekscytowaną. Nie dziwiłam się jej. Wprawdzie ona już raz była w Europie, chociaż nie w tych miejscach, które mieliśmy zobaczyć teraz. Ale i tak widziała już więcej niż ja. Zazdrościłam jej tego! Odwróciłam głowę w stronę, którą wskazywała wyciągnięta dłoń cioci, tym samym wysuwając włosy, które utknęły pod słuchawkami i drażniły moją skórę. Westchnęłam z zadowolenia.
Ludzi na placu ogarnęło poruszenie. Każdy zaczął rozglądać się w poszukiwaniu naszego dalszego środka transportu. Zebrani zaczęli żywo dyskutować, nie raz śmiesznie przy tym gestykulując. Niektórzy przyglądali mi się w zaciekawieniu, jakby ciągle się zastanawiali, czy ten dzieciak ma zamiar jechać razem z nimi. A tak! Zamierzał! I zamierzał świetnie się bawić i pokazać im, że wcale nie jest już taki dzieciak! Byłam dorosła! Ot co!
Na plac jednocześnie podjechał autobus i duże białe auto. Kierowcy obu pojazdów zaparkowali na odpowiednich stanowiskach i zgasili silniki. Autobus był czerwono – pomarańczowy. Z zewnątrz wyglądał ciekawie, jednak nie wiedziałam, jakie "luksusy" czekają na nas wewnątrz. Wysiadł z niego mężczyzna z wąsem mniej więcej w średnim wieku. Był ubrany elegancko, ale i niesamowicie modnie. I był nawet całkiem przystojny. Tylko zdecydowanie mógłby być moim ojcem, albo nawet i dziadkiem.
Podskoczyłam przestraszona, gdy ciocia dała mi kuksańca w bok, wskazując jednocześnie głową w kierunku drugiego samochodu, z którego wyszło kilku pozostałych turystów. Koło drzwi od strony pasażera stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Wyglądał młodo, nawet bardzo. I był niezwykle przystojny. Chociaż w sumie na pierwszy rzut oka miał wszystkie cechy, jakie mi się w facetach nie podobały! Coś w jego postawie przyprawiało mnie o zimne dreszcze, które rozchodziły się wzdłuż mojego kręgosłupa. Facet miał niesamowicie czarne, wręcz przerażające oczy. Obserwowałam go przez dłuższą chwilę. Zauważyłam, jak przeciąga się, jedną dłonią przeczesując czarne włosy, a uśmiech na jego twarzy delikatnie się powiększył. Gdy się wyprostował, skojarzył mi się z kimś w rodzaju potomka samego diabła. Zaczął się rozglądać i jego spojrzenie zatrzymało się na mnie. Szybko odwróciłam wzrok. Znów wstrząsnął mną dreszcz. Dosłownie w jednej chwili postanowiłam, że będę za wszelką cenę go unikać. Byłam pewna, że jakikolwiek kontakt z nim może się dla mnie źle skończyć.
Wreszcie pozwolono nam wsiadać do autokaru. Oddałam mamie moją walizkę, wzięłam jej bagaż podręczny i razem z Shizune, która dokonała takiej samej wymiany z ciocią Tsunade, ruszyłyśmy do wejścia, przy którym już tłoczyli się niektórzy ludzie. Przepchnęłyśmy się przez tłum i po schodkach wkroczyłyśmy do wnętrza autobusu, w celu znalezienia kilku wolnych siedzeń nieopodal siebie. Udało nam się to niemal na samym tyle pojazdu. Najważniejsze jednak było osiągnięcie celu. Na czterech fotelach zostawiłyśmy swoje bagaże podręczne i ponownie wyszłyśmy na zewnątrz. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu mamy i cioteczki Tsunade, jednak zamiast na nie, natrafiłam wzrokiem na tajemniczego bruneta. Czym prędzej odwróciłam się w stronę cioci Shizune, jednak jej też już nie było koło mnie. Stała kawałek dalej w towarzystwie dwojga nieznanych mi osób – starszego, całkowicie siwego mężczyzny i kobiety mniej więcej w wieku cioci. Nie chcąc stać sama, nie widząc nigdzie mamy i cioci Tsunade, a jednocześnie czując się obserwowaną, podeszłam właśnie do nich i z lekkim skłonem, grzecznie się przywitałam.
— Witaj dziecinko! — starszy pan, uśmiechnął się do mnie serdecznie, po czym zrobił coś, za co miałam jeszcze większą ochotę go zamordować – rozczochrał mi włosy.
— Saki. To moi sąsiedzi, Jiraiya i Kurenai — ciocia przedstawiła mi ich, obejmując mnie ramieniem — A to jest Sakurka, córka Mayumi — ponownie lekko się skłoniłam, jednocześnie wyswobadzając się z jej objęć.
— Dlaczego jeszcze nie ruszamy? — w końcu zadałam nurtujące mnie pytanie. Nie rozumiałam, czemu, skoro jesteśmy już wszyscy, nadal nie jedziemy?
— Czekamy na przewodnika. Powinien zaraz się zjawić — koło nas znikąd zmaterializował się kierowca autokaru — Witam szanowne państwo. Jestem Akinori. Do usług… — wyszczerzył się, odsłaniając rząd idealnie białych, wręcz oślepiających zębów. Zawsze szczyciłam się moim prostym i zadbanym zgryzem, ale z nim nie mogłam konkurować. Uśmiechnęłam się lekko, a w moich policzkach utworzyły się delikatne, prawie niezauważalne dołeczki.
— Jaka urocza dziecinka. Jak się nazywasz, słoneczko? — byłam przekonana, że kolejna osoba, która nazwie mnie dziecinką lub w jakikolwiek inny sposób niezwiązany z moim imieniem, zginie śmiercią męczeńską.
— Sakura. Bardzo miło jest mi pana poznać — gładko skłamałam. Z bliska facet wyglądał mi na pedofila. A raczej z racji, że uznawałam, że jestem dorosła, chyba powinnam przyjąć, że to kolejny niezaspokojony seksualnie samiec. Tacy byli najgorsi! I wymagali abyś się dla nich poświęcała, nawet jeśli tego nie chciałaś! A ja w życiu jeszcze z nikim się nawet nie całowałam! Z nikim! W ciągu dwudziestu lat życia! Właśnie sobie uświadomiłam, że chyba coś jest ze mną nie tak. O zgrozo! Byłam taka stara i aż tak do tyłu… W jednej chwili zapragnęłam usiąść na ziemi, pośród tych ludzi i gorzko zapłakać. Moje życie miłosne było do kitu!
— O! A oto i nasz przewodnik — kierowca odłączył się od nas, idąc w stronę czarnego mercedesa, który właśnie podjechał — Czołem braciszku! — ten facet zdecydowanie był starym, niezrównoważonym psychicznie, niepoważnym i niewyżytym seksualnie obiektem, na który musiałam uważać jeszcze bardziej niż na przystojnego, ale przerażającego bruneta.
Wyrzucając z głowy niechciane i chyba całkiem porąbane myśli, zerknęłam w stronę naszego przewodnika. Przełknęłam głośno ślinę. Był to mężczyzna niezwykle podobny do kierowcy. Zastanawiałam się, czy nie mogli być przypadkiem bliźniakami? Facet wyglądał na zdecydowanie poważniejszego niż jego brat. Nazwałabym go nawet czymś w rodzaju ojca duchowego, czy coś w tym stylu. Ciekawa byłam, czy może nie chciał kiedyś zostać księdzem, bo na pierwszy rzut oka taka funkcja bardzo mi do niego pasowała. Nigdy nie byłam jakoś specjalnie wierząca. Wprawdzie praktykowałam, ale było to raczej podyktowane regułami, jakie panowały w domu, odkąd byłam mała, a nawet i dłużej. Urodziłam się w niewielkiej miejscowości, a raczej wsi, w której dominująca była wiara katolicka. Widząc tego gościa w roli naszego przewodnika, dwa tygodnie rewelacyjnej zabawy, stanęły pod znakiem zapytania. Jedyną pocieszającą wizją, jaka mi została, była możliwość zobaczenia zakątków Europy, co mogło się okazać niesamowitym przeżyciem.
Wszyscy turyści zebrali się w jednym miejscu. Po chwili dołączyli do nas także bracia z brunetem, na którego ze wszystkich sił starałam się nie zerkać.
— Witajcie moi drodzy! — poczułam się, jak na kazaniu. Ksiądz niedzielne przemowy na mszy zaczynał od podobnych zwrotów — Wybaczcie spóźnienie, ale Praga jest o tej porze dnia niesamowicie zakorkowana. Myślę jednak, że jeśli nasi kierowcy nie mają nic przeciwko, to możemy już ruszać, aby nie tracić więcej czasu — dwaj mężczyźni stojący po bokach przewodnika, zgodnie skinęli głowami. Więc tajemniczy brunet był naszym drugim kierowcą. Ciekawe… — Ja jestem Satoru i przez kolejne dwa tygodnie będę waszym opiekunem — rozejrzał się dookoła, a na mój widok uśmiechnął się szeroko. Pewnie pomyślał sobie coś w stylu: "Jaka dziecinka!" — Więc komu w drogę, temu czas, także zapraszam do autokaru! — po tych słowach każdy bez zawahania wykonał jego polecenie. I ja zdecydowałam się zniknąć w tłumie. Wypadałoby znaleźć w końcu gdzieś mamę, która zgubiła się teraz już nie tylko z ciocią Tsunade, ale i Shizune oraz panem Jiraiyą i panią Kurenai. Zostałam sama, ale jakoś specjalnie nie przejmowałam się tym. Drogę do wybranego siedzenia znałam i już po chwili tam dotarłam. Usiadłam pod oknem i czekałam, kiedy mama mnie namierzy. Pojawiła się w wejściu kilka sekund później razem z resztą zagubionych towarzyszy, których już znałam z widzenia i imienia. Wszyscy w sześcioro siedzieliśmy parami za sobą. Najpierw nowopoznane państwo, których fotele znajdowały się zaraz przy środkowych drzwiach wejściowych do autokaru, za nimi siedziały obie moje ciocie, a kolejne miejsca zajęłam razem z mamą.
Już po samym wyjeździe miałam ochotę założyć słuchawki i pogrążyć się w dudniącej muzyce, która mogłaby płynąć z moich słuchawek. Niestety nie wypadało tego zrobić w obliczu zaistniałej sytuacji. Przewodnik znalazł sobie do towarzystwa jakąś babkę, która ponoć była emerytowaną nauczycielką. Miała maksymalnie monotonny głos i czytała nam (z kartki!) informacje na temat Pragi, w której wciąż przebywaliśmy. To trwało i trwało i trwało. Mimo moich oporów dostosowywałam się do ogółu i starałam się tego słuchać. Miało być fajne i tak właśnie zamierzałam wszystko, z czym miałam mieć styczność odbierać. Nawet, jeśli chodziło o nudną towarzyszkę przewodnika. To był mój cel na całą podróż!
*
Pierwszym punktem naszego wyjazdu miało być niewielkie księstwo Monako. Do opuszczenia zakorkowanych Czech i przekroczenia granicy Austrii, zostało nam z pewnością jeszcze wiele kilometrów. Nie było zbyt dużej szansy, aby w bliskim czasie pojazdy na autostradzie zaczęły się płynnie poruszać. Postanowiłam jednak to wykorzystać i bez skrępowania gapiłam się na innych kierowców. Ci najciekawsi o dziwo zawsze kierowali tirami.
— No ładnie, ładnie Saki! Żeby tak podglądać facetów i nic mi nie powiedzieć — zza poprzedniego fotela wychyliła się Shizune — Masz tam coś ciekawego?
— I to jeszcze ile — zaśmiałam się z jej podekscytowanej miny. Ciocia miała męża i fantastyczną córkę kilka lat młodszą ode mnie, a jednak czasami zachowywała się jak typowa, powiedziałabym nawet, że lekko rozhisteryzowana nastolatka. Ale i tak ją uwielbiałam! Zawsze mogłam na nią liczyć. Była dla mnie jak starsza siostra, której niestety nigdy nie miałam.
— Patrz na tego! — ciocia wskazała mi przystojnego blondyna, który prowadził mijającego nas właśnie tira. Wyglądał mi na… — Ale to francuz — tak właśnie… Wyglądał mi na francuza. Oni podobno zawsze dbają o perfekcyjny wygląd. Ten był doskonały aż do bólu.
— A co myślicie o tym? — cioteczka Tsunade z szerokim uśmiechem wskazała na starszego dziadka, który pomachał nam ze swojej kabiny w tirze. Aż się wzdrygnęłam.
— Ciocia! Aż znowu tak zdeterminowana do poznania kogokolwiek nie jestem…
— Nadal nie masz faceta?! — cioteczka Shizune najwidoczniej wydawała się być bardzo zaskoczona tym faktem. Zrezygnowana jednak przytaknęłam. Nic innego mi nie pozostało — To ja ci go znajdę na tym wyjeździe! Obiecuję! Hiszpanie podobno są świetnymi kochankami! — innymi słowy wpadłam, jak śliwka w kompot. Ciocia jeszcze coś do mnie mówiła, ale już nie słuchałam. Wyjęłam z plecaka książkę, którą dostałam od mojej przyjaciółki Ino na urodziny i opierając głowę o szybę, pogrążyłam się w lekturze.
*
Do Monako dotarliśmy koło czwartej nad ranem. Było jeszcze ciemno, gdy przekroczyliśmy granice księstwa. Przez kilkanaście minut jechaliśmy krętymi, wąskimi uliczkami, mając możliwość podziwiania bajkowo oświetlonego wybrzeża. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie jedna drobna niedogodność. Mianowicie pan Akinori zabłądził i musieliśmy się wracać. Kilka razy jego bliźniak pytał o drogę przypadkowo spotkanych ludzi, którzy albo cierpieli na bezsenność – bo kto normalny spaceruje w środku nocy po mieście – albo zwyczajnie wracali z jakichś imprez. W końcu jednak znaleźliśmy się w potrzasku. Trzy wąskie uliczki jednokierunkowe, pośrodku mini rondo, a do tego całość otoczona płotkami i budynkami. I bądź tu teraz człowieku mądry i zawróć potężnym autokarem. A jednak panowie kierowcy wraz z naszym przewodnikiem, poprzestawiali kilka znaków drogowych i dzięki temu dali sobie świetnie radę – ja z pewnością nie poradziłabym sobie w takiej sytuacji nawet osobówką, a co dopiero takim olbrzymem!
Po wielu trudach i bojach wreszcie odnaleźliśmy dostosowany do autobusów parking. Wszyscy pasażerowie, jak na zawołanie wybyli z pojazdu i udali się do łazienek. Osobiście nie widziałam powodu, żeby się spieszyć – chyba, żeby wziąć pod uwagę pełny pęcherz. Patrząc jednak na kolejkę, jaka powstała przy wejściu do damskiej toalety, po prostu mi się odechciało.
Chwilowo zostałam niemal sama w całym autokarze. Spod siedzeń wyjęłam mój słodki plecak w kropki i powoli zaczęłam przegrzebywać go w poszukiwaniu kosmetyczki, dezodorantu, szczoteczki i pasty do zębów, szczotki do włosów i koszulki do przebrania. Wszystkie stopniowo odnajdywane rzeczy wyrzucałam na siedzenie, aby następnie z powrotem je upchnąć. Dzięki temu znalazły się przynajmniej na wierzchu. Plecak przerzuciłam przez jedno ramię, z bagażu podręcznego mamy wyjęłam kabanosa i przygryzając go, powoli opuściłam pojazd.
Rozglądając się dookoła, zauważyłam naszego przewodnika i obu kierowców, którzy ewidentnie przyglądali się moim akrobacjom rozciągającym. Na powitanie, z końcówką kabanosa w ustach skinęłam im jedynie głową i opuściwszy wreszcie ręce wzdłuż ciała, ruszyłam w kierunku łazienki. Przy trzech umywalkach tłoczył się co najmniej tuzin kobiet. Kilka nadal stało w kolejce do toalet, a reszta stopniowo opuszczała łazienkę. Po następnych pięciu minutach wreszcie i mi udało się dostać do jednej z kabin. Plecak przewiesiłam przez klamkę, raz dwa załatwiłam potrzebę, przebrałam koszulkę i zwolniłam toaletę kolejnej osobie. O dziwo bardzo szybko dostałam się do wolnej umywalki z lustrem na dodatek! Ubrałam soczewki, umyłam zęby i zrobiłam szybki makijaż.
Trochę za bardzo się pospieszyłam, bo kompletnie zapomniałam, żeby przed odejściem od lustra, poczesać włosy. Niestety nie mogłam się wrócić, bo przy umywalce stała już kolejna osoba. Zrezygnowana wróciłam do autobusu, plecak znów wrzuciłam pod siedzenie, wcześniej zabierając z niego szczotkę. Żeby nie śmiecić moimi wypadającymi kudłami w przejściu, wyszłam przed autobus. Zgięłam się wpół, moje niezbyt długie włosy przerzuciłam do przodu i skrzętnie zaczęłam je rozczesywać. Nie przewidziałam tylko jednego! Po wyprostowaniu się, na mojej głowie powstało coś na wzór szopa, który napuszył się i nie zamierzał dostosować do moich wymogów! Niespodziewanie z prawej strony usłyszałam śmiech. Wściekła odwróciłam głowę i już miałam fuknąć, gdy zdałam sobie sprawę, że tym kimś, kto raczył się ze mnie nabijać, była pani Kurenai z ciocią Shizune. Obie prezentowały się fantastycznie. Szczupłe, długonogie, świetnie ubrane i pomalowane. A do tego zwykła kitka na głowie cioci wyglądała wręcz zjawiskowo! Życie było takie niesprawiedliwe. Ile ja się musiałam namęczyć, żeby być chociaż w niewielkim stopniu tak idealna, jak one? Mając dwadzieścia lat nadal poszukiwałam własnego stylu i w sumie wielu innych rzeczy.
— Dobrze ci idzie — Shizune nie zamierzała mi pomóc, tylko dalej chichotała. Westchnęłam po raz kolejny zirytowana faktem posiadania szopa na głowie i  wznowiłam usilne próby, chociaż minimalnego przygładzenia włosów. Nie mogłam ich spiąć, ponieważ od razu moja twarz przybrałaby kształt kuli, a to nie wchodziło w grę. Jeszcze raz zarzuciłam je do przodu, przeczesałam palcami, wyprostowałam się i przejrzałam w lusterku, które wyjęłam z tylnej kieszeni granatowych rurek. O dziwo było lepiej niż poprzednio! Byłam z siebie taka dumna!
— Zbierzcie się wszyscy! Musimy ustalić, co robimy — nie byłam do końca pewna, ale wydawało mi się, że nasz przewodnik nie miał zielonego pojęcia o dowodzeniu dużą, zorganizowaną grupą ludzi. Zapowiadało się coraz ciekawiej — Mamy do wyboru kilka miejsc, musimy zebrać pieniądze na wstępy i chyba zaczniemy od jakiegoś czasu wolnego, ale wszystko zależy od was — ludzie chyba wyczuli, że za bardzo nie mogą na nim polegać w kwestiach organizacyjnych, także od razu wszyscy bez gadania przystali na tą propozycję. Przy pomocy cioci Shizune i pani Kurenai udało się stworzyć listę i pozbierać niezbędne fundusze. Przez to  obie zostały określone, jako gwiazdy. Po prostu zazdrosnym babciom nie podobały się specjalne względy, jakie one dwie zyskały u przewodnika.
Najpierw przeszliśmy do ogrodu św. Marcina. Tam umówiliśmy się na konkretną godzinę i w ten sposób dostaliśmy całkiem sporą ilość wolnego czasu. Razem z mamą, obiema ciociami i panią Kurenai ruszyłyśmy na zwiedzanie najbliższej okolicy oraz wspomnianego ogrodu, z którego roztaczał się piękny widok na wybrzeże i port z jachtami. Od razu w ruch poszedł mój niezastąpiony na wszelkich wyjazdach Nikon, którego rodzice sprezentowali mi na dziewiętnaste urodziny. Cykałam wręcz zastraszającą liczbę zdjęć – chciałam uwiecznić każdy widok, każdą figurę, wszystko! Przecież nigdy nie można mieć pewności, że dane będzie zobaczyć te miejsca jeszcze raz.
Po dokładnym obejrzeniu chyba każdego zakamarka potężnego ogrodu przeszłyśmy się na plac przed pałacem książęcym. W jednej z bocznych uliczek udało mi się zdobyć kilka pocztówek. Odkąd pamiętam, na każdej wycieczce do nowego miejsca, kupowałam pocztówki. Na jednej z półek w moim pokoju stoi pudełko, w którym stosownie opatrzone w datę znajdują się kartki z bardzo wielu miejsc. Wydaje mi się, że to są najpraktyczniejsze pamiątki. Nie dosyć, że przedstawiają daną miejscowość, to także – co najważniejsze – nie zajmują wiele miejsca. I zdecydowanie są tańsze niż inne pamiątki, sprzedawane na przydrożnych stoiskach.
Po tym powolnym obejściu okolicy wróciłyśmy na miejsce spotkania. Dosłownie do kilkunastu minut zebrała się cała grupa wraz z przewodnikiem, który wydawał się być trochę bardziej ogarnięty niż rano. I chwała mu za to! Rozdał nam bilety na kolejkę, którą mieliśmy objechać całe miasto. Prawdę mówiąc po tej około półgodzinnej przejażdżce czułam pewien niedosyt. Ja, jako fanka motoryzacji, a już zdecydowanie szybkich, sportowych i lśniących samochodów marzyłam, żeby w Monako pooglądać i uwiecznić na zdjęciach wszelkie napotkane cudeńka. Niestety nasz tymczasowy transport jechał zbyt szybko, aby cokolwiek wyłapać i w efekcie byłam nienasycona i zirytowana. Ta podróż niestety nie zaczęła się dla mnie zbyt zadowalająco.
Przed południem zwiedzaliśmy pałac książęcy. I tam po raz kolejny spotkałam się z rozczarowaniem. Zabroniono nam robienia zdjęć. Musiałam schować aparat do torby i nikt nawet nie chciał słyszeć o próbie wyciągnięcia go. Ochrona uważnie śledziła każdy ruch turystów, a umieszczone w każdym kącie kamery powodowały, że czułam się niemal osaczona. Pewnie, gdybym była w Japonii, to miałabym śmiałość, żeby wyznaczone zasady złamać. Niestety byłam gościem w obcym kraju i nie zamierzałam narazić się na deportację, czy co tam jeszcze mogło mnie spotkać.
Oczywiście chwilowe wręcz ogarnięcie pana Satoru zniknęło gdzieś bezpowrotnie, bowiem po raz kolejny dał nam prawie trzy godziny wolnego czasu i kazał robić, co nam się żywnie podoba. Pani Kurenai razem z Shizune gdzieś zniknęły, a ja nie mając innego wyjścia zostałam z cioteczką Tsunade i mamą. Poszłyśmy z powrotem do ogrodu, usiadłyśmy na ławce i tak odpoczywając spędziłyśmy prawie cały dany nam czas. Dopiero pół godziny przed planowaną zbiórką przy autokarze, pozbierałyśmy wszystkie nasze rzeczy i ruszyłyśmy na parking. Na miejscu byłyśmy po zaledwie pięciu minutach. Zebrało się już tam całkiem sporo osób z naszej grupy. Odnalazła się także ciocia z panią Kurenai. Okazało się, że poszły sobie na wybrzeże, a potem po prostu wróciły tutaj, gdzie spotkały JEGO.
— Poznałyśmy naszego kierowcę — oświadczyła na wstępie ciocia. Siedział sobie między nimi i wraz z naszym pojawieniem się, przerwał zapewne ambitną rozmowę z kobietami — Nazywa się Sasuke Uchiha i jest kawalerem. Także Saki możesz się za niego brać! — ciocia moim zdaniem powinna dowiedzieć się, czym jest dyskretna aluzja i jak ją stosować. Zerknęłam na niego i głośno się zaśmiałam. Chciałam przez to wyrazić nie tylko kpinę, dla tego durnego pomysłu, jakobym miała związać się z nie wiadomo ile starszym ode mnie facetem, ale także i ukryć zakłopotanie, w jakie nieumyślnie wprawiła mnie ciocia. Koleś widząc i słysząc moją reakcję, po prostu się do mnie uśmiechnął. Wzdłuż mojego kręgosłupa przeszły ciarki – odruchowo cofnęłam się o krok. Zdecydowanie mnie przerażał, więc aby uwolnić się od jego spojrzenia, którym wręcz wwiercał się we mnie, odwróciłam się na pięcie, wyjęłam z torby aparat i oparłam się o murek, podziwiając widoki. Nie było to jednak zbyt łatwe, biorąc pod uwagę, że murek był dosyć wysoki, moje marne 157 centymetrów wzrostu nie bardzo dawało sobie z tym radę, a szpilek niestety nie zabrałam. Wspięłam się więc na palce, maksymalnie się wychyliłam i zaczęłam robić zdjęcia. Tylko wtedy pojawił się kolejny problem, bowiem zdałam sobie sprawę, że tak się opierając, wypinam moją krągłą, ale jakże zajebistą pupę, okrytą z wierzchu cienkimi i dosyć ciasnymi rurkami, wprost przed wzrok szanownego pana kierowcy, który nie wątpię, zdążył się na nią napatrzeć. Z szerokim uśmiechem odwróciłam się z powrotem do coraz większej grupki osób i z wciąż takim samym bananem na ustach patrzyłam się na bruneta siedzącego na niziutkim – w tym wypadku murku. Na jego miejscu pewnie bym się była przeraziła, ale cóż… Nie zawsze trafia się na normalnych ludzi, a on, jako kierowca pewnie miał tego świadomość. I na pewno doszedł do wniosku, że chyba mam nierówno pod sufitem, bo po kilku zerknięciach w moją stronę, gdy moja mimika twarzy ani drgnęła, już się nie uśmiechał. Zdecydowanie wziął mnie za wariatkę.
Po przybyciu naszego przewodnika, który spóźnił się całe siedem minut, darowałam cierpienia i zakłopotania biednemu Sasuke i razem z ciociami, panią Kurenai i mamą, ruszyłam do autokaru. On także po chwili poszedł w ślad za nami. Dosłownie w jednej chwili doszłam do wniosku, że nie tylko będę unikać go jak ognia, ale też na domiar złego postanowiłam, że za wszelką cenę uprzykrzę mu życie. Niby biedny facet w niczym nie zawinił, ale cóż… Zbliżał mi się okres – moim zdaniem to rozumie się samo przez się, wyjazd nie zaczął się zbyt fascynująco, a do tego, on (najprawdopodobniej) miał czelność gapić się na moją pupę, a potem uznać mnie za wariatkę. To mu nie mgło ujść na sucho. Och! Jaka ja byłam wredna!
*
Monako opuściliśmy o zaplanowanej przez przewodnika porze. Kolejnym naszym punktem na trasie był mały hotelik, w którym mieliśmy spędzić pierwszą noc – nie licząc tej w autokarze. Warunki były, można by rzec niemal zadowalające. Dlaczego niemal? A to dlatego, że łazienki – osobno prysznice, osobno toalety – mieściły się na korytarzu, a w pokojach nie dosyć, że było mało miejsca, to do tego łóżko piętrowe było mega nisko, w związku z czym co najmniej cztery razy przywaliłam w niego głową, podczas prostowania się! A jak już wiadomo, wzrostem bynajmniej wcale nie grzeszyłam!
Od razu po wejściu do pokoju, zebrałam z walizki najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyłam do łazienki. Dostaliśmy godzinę na ogarnięcie się, a następnie mieliśmy jechać do miasta słynącego z Międzynarodowego Festiwalu Filmowego – do Cannes. Po szybkim prysznicu połączonym z umyciem napuszonych włosów, zarzuciłam biały top i szarą długą spódnicę. Takiego odświeżenia po niemal całodobowej podróży było mi trzeba.
W hoteliku obiadu nie dostaliśmy. W zasadzie nasz pierwszy prawdziwy posiłek na tym wyjeździe miał być dopiero jutro – śniadanie! Do tego czasu musieliśmy żywić się naszymi zapasami, na które w moim przypadku składały się wafle ryżowe i kabanosy. Żyć, nie umierać!
*
Do Cannes dotarliśmy późnym popołudniem. Przewodnik najpierw zaprowadził nas do alei gwiazd. Oczywiście dostaliśmy chwilkę czasu, aby zrobić sobie zdjęcie przy łapce ulubionej postaci. Podobno mówi się, że jeśli twoja dłoń pasuje do odcisku dłoni jakiejś sławy, to sam masz szansę zostać w przyszłości gwiazdą. Na szczęście torba z aparatu była na tyle ciężka, żeby nie chciało mi się schylać. Jeszcze by wyszło, że kiedyś będę sławna. Niedoczekanie!
Później przeszliśmy pod schody pokryte czerwonym dywanem. Jedna ze starszych pań stwierdziła, że spodziewała się, że to będzie bardziej zjawiskowe. Wtedy wyszło na jaw, że prawdziwe miejsce, gdzie, co roku znajduje się czerwony dywan jest w remoncie, a dla celów turystycznych po prostu tymczasowo go zrekonstruowano.
Na sam koniec bardzo szybkiego zwiedzania Cannes poszliśmy na wzgórze widokowe. Słońce zdążyło już zajść, toteż przed nami rozpościerał się zjawiskowy obraz na nocne, oświetlone tysiącami światełek miasto. Niestety nie zdążyłam kupić pocztówki. Zanim dotarliśmy z powrotem do centrum, wszystkie stoiska z pamiątkami były pozamykane. Z ogromnym żalem i bólem serca wróciłam do autokaru. Wszyscy – a już z pewnością wszyscy w wieku plus sześćdziesiąt, marzyli o ciepłym łóżku i śnie. Sprawnie zajęliśmy swoje miejsca w autobusie, upewniliśmy się, że nikogo nie brakuje i ruszyliśmy w drogę powrotną do hoteliku.
Leżąc w łóżku, oczami wyobraźni widziałam czarne, jak smoła oczy Sasuke i jego uśmiech. Z przerażeniem uświadomiłam sobie, że mimo, że zdecydowałam, że będę go unikać, już czułam, że to wcale nie będzie takie proste. Dotarło do mnie, że w Cannes marzyłam o tym, żeby zwrócił na mnie swoją uwagę. Chciałam się koło niego kręcić, być jak najbliżej. Pragnęłam mu się pokazać i zaimponować. Chciałam, żeby mnie zauważył i zainteresował się mną! Moje marne postanowienie chyba na starcie miało polec. Zdałam sobie z tego faktu sprawę na podstawie wydarzeń z jednego popołudnia. I wystarczyło zaledwie kilka minut, żeby ta myśl mnie dobiła.
*
To wcale nie było tak, żebym zaczęła przywiązywać olbrzymią uwagę do mojego wyglądu już następnego dnia. Gdzieżby tam znowu! W ogóle nie chciałam wyglądać rewelacyjnie. Nie zamierzałam pokazywać Sasuke, co może mieć. Wcale… No dobra! Bądźmy ze sobą szczerzy! Tylko tak próbowałam to sobie tłumaczyć. Udowodnić samej sobie, że w ogóle nie interesuje mnie nasz kierowca… Tylko nieważne, jakie wymówki bym sobie znalazła i tak doskonale wiedziałam, że sama siebie oszukuję. I przez to byłam tak cholernie wściekła.
Tego dnia jechaliśmy w góry. Nawet nie miałam pojęcia, jaka to będzie miejscowość. Zapamiętałam tylko, że było to w Alpach Francuskich. Przewodnik uświadomił nas, że pojedziemy bardzo stromymi, raczej niezabezpieczonymi przez barierki zboczami górskimi. Opowiedział nam, że w ostatniej grupie, z którą tutaj był, zdarzały się przypadki, że ludzie płakali ze strachu, zakrywali oczy, czym się dało, a nawet podobno jedna kobieta zemdlała. Mama była taką wizją przerażona, a ja miałam ochotę skakać z zachwytu. To nic, że miałam lęk wysokości. Od zawsze kochałam góry i tylko tam czułam się niesamowicie bezpiecznie. Nie straszne mi były żadne rozpadliny, czy najbardziej strome zbocza. Widząc takie krajobrazy czułam, że mogłabym latać.
Rzeczywiście zbocza prezentowany się przerażająco, ale i pięknie. Tylko niestety siedziałam nie z tej strony autobusu, z której widoki były bardziej zjawiskowe. Takie już było moje szczęście. Po kilkugodzinnej podróży dotarliśmy w końcu do celu. Było już po południu i na wysokości, na jakiej się znajdowaliśmy – około 1800 metrów nad poziomem morza było chłodno i kropiło. Oczywiście zapomniałam zabrać z autokaru kurtki, dlatego w dosyć cienkiej bluzie było mi niesamowicie zimno.
Na szczycie znajdował się potężny budynek – schronisko, w którym mógł zatrzymać się każdy. My mieliśmy jednak zjeść tam tylko ciepły posiłek i ruszyć w dalszą drogę. Na wstępie dostaliśmy dużo czasu wolnego. Zdecydowanie zbyt dużo, jak na miejsce, w którym raczej nie było za wiele rzeczy do roboty. Od razu postanowiłam zaciągnąć mamę na górkę, znajdującą się za schroniskiem. Już dojeżdżając do tego miejsca upatrzyłam ją sobie. Droga na jej szczyt była bardzo stroma i nierówna, toteż dojście tam zajęło nam dosyć sporo czasu. W końcu jednak się udało. Na wierzchołku stał potężny krzyż, pod nim była drewniana ławka, a przed nami rozpościerał się przepiękny widok na małe miejscowości gdzieś tam hen na dole, resztę gór oraz schronisko. Szukając odpowiedniego kadru do zrobienia kolejnego zdjęcia, zauważyłam małą kapliczkę na niewielkim pagórku po drugiej stronie schroniska.
Na tym wzgórzu zbierało się coraz więcej ludzi z naszej wycieczki, więc postanowiłam przejść właśnie w to drugie miejsce. Schodzenie poszło nam zdecydowanie lepiej niż droga w górę, a wejście na pagórek było o wiele łagodniejsze i zdecydowanie przyjemniejsze niż poprzednio. Tam spotkałyśmy moje obie ciocie i panią Kurenai. One zrezygnowały z góry z krzyżem. Stwierdziły, że są za stare na takie wspinaczki. Ach to lenistwo… Zrobiłyśmy sobie liczne pamiątkowe zdjęcia i czując, że robi się coraz chłodniej, weszłyśmy do schroniska. Wewnątrz było bardzo przytulnie i przede wszystkim ciepło. Przed stołówką, w jakiej mieliśmy zjeść obiad, stało kilka stolików z krzesłami. Zajęłyśmy jeden z nich, nieopodal miejsca, w którym siedzieli kierowcy i nasz przewodnik. Z niesamowitą radością odkryłam, że w całym budynku jest Wi-Fi. Od razu połączyłam się i weszłam na moje konto na Facebook'u. Na czacie były akurat trzy moje przyjaciółki: Ino, Hinata i Tenten. Z dwoma z nich zaczęłam pisać na grupie o bajecznej nazwie "Tajna misja", a z Ino dogadałam się i po chwili zadzwoniła do mnie na Skype. Aby mieć ciszę i spokój – a jednocześnie zwrócić na siebie uwagę Sasuke, odeszłam od stolika i usiadłam na schodkach przed stołówką. Jakość połączenia była słaba, bo nie dosyć, że ekran w moim smartfonie był zdecydowanie mniejszy niż w tabletach, czy normalnych laptopach, a do tego non stop coś zacinało, bo prędkość Internetu raczej nie mogła być zbyt wysoka w miejscu publicznym. A mimo to porozmawiałam sobie z Ino i osiągnęłam cel – Sasuke kilka razy odwrócił się w moją stronę.
Tak sobie plotkując z Blondynką – bo tak od dawien dawna na nią wołałam – w końcu doczekałam się informacji, że możemy iść jeść. Od naszego przewodnika dostaliśmy specjalne karteczki, które uprawniały nas do otrzymania konkretnego zestawu jedzenia. W piątkę zajęłyśmy stolik pod ścianą i komentując ostatnie dni, zajadałyśmy się zaserwowanymi nam przysmakami. Dosłownie kilka metrów za mną siedział pan Akinori i razem z pozostałą dwójką mężczyzn omawiali trasę. Udało mi się wyłapać w ich potoku słów, że dziś przejedziemy jeszcze raz do hoteliku z tej samej sieci, co poprzednio, a jutro z samego rana ruszymy do miejscowości o nazwie Lourdes. Wiedziałam, że będziemy w kilku miejscach związanych z religią katolicką, a konkretnie z postacią Matki Boskiej, ale nie sądziłam, że trafimy akurat do tego Sanktuarium.
Na niziny mieliśmy wracać tą samą drogą, którą wjeżdżaliśmy na szczyt. Była to zresztą prawdopodobnie jedyna trasa, jaką można się było tu dostać. Od razu pomyślałam, że będę mogła w końcu i z mojej strony podziwiać widoki. Jednak, jakie było moje rozczarowanie, gdy zerknęłam przez okno i zdałam sobie sprawę z tego, że na zewnątrz zdążył już zapaść zmrok. Miałam ochotę czymś w kogoś rzucić. Pierwszą osobą, jaka wtedy przyszła mi na myśl, okazał się Sasuke. I wtedy też wpadłam na genialny pomysł! Przecież z samego przodu były dwa siedzenia dodatkowe. Jeden z nich zajmował kierowca, który akurat miał przerwę, a drugi zawsze był wolny. Mogłam spróbować się wkręcić na to niemal zaszczytne miejsce i siedząc z przodu widzieć wszystko za panoramiczną przednią szybą. Tylko pech chciał, że nigdy nie należałam do ludzi zbyt komunikatywnych, otwartych i śmiałych. Wręcz można by powiedzieć, że wolałam siedzieć cicho i unikać jakichkolwiek konfrontacji z ludźmi, a już zdecydowanie preferowałam nie zbliżać się do facetów bez takowej konieczności. Do tego zgodnie z poprzednimi postanowieniami zamierzałam unikać Sasuke i nieważne, jak bardzo chciałabym podziwiać górskie krajobrazy, zdecydowałam, że będę się tego trzymać. Tak przynajmniej było łatwiej!
Zanim dotarliśmy do naszego kolejnego lokum, zdążyłam dwa razy przysnąć. A jednak za każdym razem bardzo szybko się wybudzałam. Było to spowodowane niczym innym, jak chrapaniem! Ale bynajmniej to nie ja wydawałam te koszmarne odgłosy. Na pierwszy ogień wybijał się starszy pan siedzący zaraz obok – po drugiej stronie przejścia. Przede mną słychać było cioteczkę Tsunade, której do wtóru towarzyszyła ciocia Shizune, natomiast po mojej prawej stronie chrapała mama. Nic jednak nie mogło pokonać chórku, jaki powstał z samego tyłu autobusu, czyli w sumie zaraz za nami. Myślałam, że ich wszystkich powystrzelam. Jak kaczki! Byłam niesamowicie zmęczona, chciałam zwinąć się na swoim siedzeniu w kulkę i pogrążyć się w głębokim śnie. Niestety nie mogłam tego zrobić, bo było za głośno. A do tego non stop towarzyszyła mi jedna myśl: gdzie byśmy nie jechali autokarem, jeśli będzie szansa spania, nie będzie mi to dane, bo chrapanie miało mi towarzyszyć przy każdej dłuższej podróży w nowe miejsce. No i oczywiście pokój zawsze miałam dzielić z mamą, także tam o spokojnym śnie też nie mogłam mówić. Życie było takie niesprawiedliwe! Jeśli chciałam jeszcze kiedykolwiek choć zmrużyć oczy, musiałam przypilnować, żeby moja MP3 nigdy się nie rozładowała. To było jedyne wyjście, żeby osiągnąć sukces!
*
W stronę Lourdes wyjechaliśmy około godziny dziesiątej rano. Podróż ciągnęła się w nieskończoność. Pogodna nie zapowiadała się zbyt dobrze. Już na pierwszym postoju zauważyłam, że potwornie zaczęło wiać. Miałam wrażenie, że kiepska pogoda wędruje za nami od wczorajszego pobytu w górach, gdzie było maksymalnie zimno i padało. A jednak wierzyłam, że to tylko przejściowe i nim dotrzemy do celu, rozpogodzi się. Wprawdzie słońce raz na jakiś czas wychodziło zza chmur, ale i tak rewelacji nie było.
Na postojach zaczęłam uważnie przypatrywać się naszemu kierowcy i za każdym razem starałam się do niego zbliżyć, aby wreszcie mnie zauważył. Skrycie liczyłam, że może do mnie zagada! A jednak gdzieś tam z tyłu głowy czaiła się myśl: "idiotko! On jest dla ciebie za stary! Unikaj go!". Tylko póki co krzyczała chyba zbyt cicho, abym się nią w ogóle przejęła. I tak dalej robiłam swoje.
Do Lourdes dotarliśmy wieczorem. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze do Carcassonne – średniowiecznego zamku i fortecy. Pobyt tam jednak był bardzo krótki i jakoś specjalnie mnie nie zachwycił.
Powoli zaczynało się ściemniać, gdy autokar zaparkował pod hotelikiem pana Michela, którego nasz przewodnik wyjątkowo chwalił. Kierowcy otworzyli nam bagażnik, abyśmy mogli pozabierać nasze walizki, które kazano nam ustawić w recepcji pod ścianą. Zostaliśmy zaproszeni na kolację, podczas której dostaliśmy klucze do naszych pokoi. Niefortunnie okazało się, że winda przestała działać, a lokum, jakie miałam dzielić z mamą znajdowało się na czwartym piętrze. Na samą myśl miałam ochotę ponownie usiąść na podłodze i zacząć beczeć. Dobrze trafiły moje ciocie z panią Kurenai, które wylądowały na drugim piętrze – do tego naprzeciwko pokoju panów kierowców – oraz kobiety, które podróżowały z mężami. My musiałyśmy zmierzyć się z ciężkim bagażem i ogromem schodów, same.
Lourdes słynęło z procesji różańcowych i Eucharystycznych. Do tego miasta zawsze przyjeżdżały tysiące, a nawet i miliony ludzi, którzy wierzyli, że w miejscu tym Matka Boża objawiła się dziewczynie o imieniu Bernadeta. Czy ja w to wierzyłam? Raczej nie bardzo, a przynajmniej do czasu, kiedy podczas pierwszej procesji, w jakiej dane mi było uczestniczyć, nie zobaczyłam tych tłumów. Wtedy gdzieś tam w mojej głowie pojawiła się myśl: "coś w tym chyba musi być!". Było ciemno. Światło dawały jedynie lampy oświetlające bogato zdobione wejście do sanktuarium oraz płonące świece, niesione przez wiernych, którzy szli szeroką drogą i odmawiali różaniec – każdy w swoim języku. Razem z ciociami, mamą i panią Kurenai wmieszałam się w ten tłum i rozglądając się oraz uważnie przysłuchując, szłam krok w krok za innymi. Po kilkudziesięciu minutach dotarłyśmy do końca procesji i zatrzymałyśmy się z boku, aby w miarę możliwości mieć dobry widok na oświetlone wejście do świątyni. Zerknęłam dookoła i wtedy to poczułam – miałam wrażenie, jakby ktoś ścisnął mnie mocno za gardło i próbował udusić. Przede mną, dokładnie na wprost na wózkach lub łóżkach siedzieli lub leżeli chorzy ludzie. Modlili się. Musiałam odwrócić wzrok. Ze smutku? Z żalu? Nie byłam pewna – postąpiłam odruchowo.
W nocy prawie nie zmrużyłam oka. Nie dosyć, że mama chrapała, jak niedźwiedź, to do tego cały czas przed oczami miałam tamtych ludzi – niepełnosprawnych, którzy żarliwie wierzyli, że dzięki Matce Bożej zostaną uleczeni. Zasnęłam nad ranem.
Mama obudziła mnie o siódmej, żebym zdążyła na śniadanie. Oczywiście ja, jak to ja musiałam trochę poleżeć sobie w łóżku (swoją drogą niezbyt wygodnym), a potem zanim się umyłam, ubrałam i pomalowałam, to zdążyła wybić godzina ósma. Mama już dawno wyszła, a ja niemal biegiem pozbierałam się do kupy i zbiegłam do jadalni. Wszyscy byli już na swoich miejscach, gdy wparowałam do środka, jak burza, jednocześnie zwracając na siebie uwagę zebranych. Zajęłam swoje miejsce z poprzedniego wieczora. Przy stoliku mieściło się osiem osób. Naprzeciwko mnie siedział pan Kazuma Noda, jego żona Tomoko, pani Kurenai i Shizune; miejsce po mojej lewej stronie zajęła starsza, nieznana mi kobieta, która tak mocno miała podkreślone czarną kredką oczy, że aż się początkowo przeraziłam; natomiast po mojej lewej usiadła mama oraz cioteczka Tsunade. Przede mną stał kubek z parującą kawą z mleczkiem oraz talerz z kruchym, tradycyjnym, francuskim croissantem i małe opakowanie z dżemem truskawkowym. Gdy zaczęłam kroić rogalika na pół i podniosłam wzrok, dostrzegłam, że idealnie na wprost, siedział nasz szanowny kierowca – Sasuke! Byłam przekonana, jak nigdy, że podczas każdego posiłku będę zerkać akurat w tamtą stronę. To było nieuniknione.
— Mam pomysł! Zróbmy dzisiaj wieczorek zapoznawczy! — gdy od stolika odeszła nieznana nam kobieta, ciocia zaproponowała to, co zapewne od dłuższego czasu siedziało w jej myślach. Nie sądziłam, żeby był to dobry pomysł – Nasza siódemka i kierowcy… Co wy na to? – a jednak pomysł był rewelacyjny! Od razu zaczęłam kiwać głową na "tak". Pozostała piątka również na to przystała. Shizune zdecydowała, że po południu porozmawia z panem Akinori i zaprosi jego i Sasuke.
Po śniadaniu ruszyliśmy razem z naszym przewodnikiem na zwiedzanie miasta. Miał nas oprowadzać japoński ksiądz, który przyjechał do Lourdes na służbę. Starał się być miłym i sympatycznym, ale opowiadając nam o objawieniu, w ogóle nie potrafił zaciekawić. Skończyliśmy na kilka minut przed południem i wszyscy się rozeszli. Nasza piątka – dwie ciocie, pani Kurenai, mama i ja poszłyśmy pochodzić po przydrożnych sklepikach w poszukiwaniu pamiątek. Zgodnie ustaliłyśmy, że o piętnastej w pokoju ciotek wypijemy kawę, a następnie udamy się na procesję Eucharystyczną.
Przed siedemnastą, nieopodal polowego ołtarza zebrała się prawie cała nasz grupa. Stałam między mamą, a cioteczką Tsunade i rozmawiałam z nimi. Na ławce siedział nasz przewodnik w towarzystwie kilku starszych pań. Po chwili dostrzegłam, że ciocia Shizune rozmawia z kierowcami. Byłam pewna, że właśnie zapraszała ich na planowany wieczorek zapoznawczy. Uważnie im się przypatrywałam, żeby wyczaić ich reakcję. Zamyśliłam się i tak stojąc i patrząc w jeden punkt, zdałam sobie sprawę, że mój wzrok utkwił w niesamowicie ciemnych, wręcz czarnych oczach. Sasuke patrzył wprost na mnie! I wtedy – o ile wzrok nie spłatał mi figla – puścił mi oczko! Z wrażenia sapnęłam i zawstydzona spuściłam głowę. Usłyszałam cichy śmiech – jak nic nabijał się z mojej reakcji! Ale to wszystko było tak niesamowicie szybkie i niespodziewane, że inaczej zareagować nie potrafiłam. Gdy jednak w końcu podniosłam głowę, żeby stawić mu czoła, on razem z panem Akinori oddalał się od nas. Nie zamierzali zostać na procesji.
Idąc w tym pochodzie, przez niemal całą drogę, jaką pokonywaliśmy, miałam nałożone na oczy okulary przeciwsłoneczne, a w dłoni trzymałam chusteczkę, którą raz za razem wycierałam policzki i nos. Nie tylko ja tak reagowałam. Ciocia Shizune była w jeszcze gorszym stanie. Co wywołało u nas takie, a nie inne reakcje? Ludzie, cierpienie, niesprawiedliwość. Stałyśmy cały czas w tym samym miejscu, gdy zaczęli mijać nas wolontariusze, którzy prowadzili wózki, a czasami nawet i łóżka z osobami niepełnosprawnymi. Dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt, sto, dwieście, pięćset osób chorych, niezdolnych do samodzielnego ruchu. Gdy tak patrzyłam i rozmyślałam, poczułam się, jakby ktoś wyrwał mi serce, napełnił je niewyobrażalnym bólem i wsadził z powrotem. Łzy zaczęły mi wypływać z oczu same. I bynajmniej nie były to łzy współczucia. Byłam pewna, że ostatnią rzeczą, jakiej ci ludzie potrzebowali, była moja litość. Pierwszy raz zaczęłam się wtedy tak naprawdę modlić. Szczerze, bez żadnej wymuszoności. Prosiłam Boga o zdrowie dla innych – tych, którzy go najbardziej potrzebowali i tych, którym jeszcze nie było aż tak potrzebne. Prosiłam Boga o nawrócenie dla siebie. I wtedy też zdecydowałam, że będę się modlić przez cały pobyt na tym wyjeździe o jedną rzecz – o miłość. Szczerą, bezinteresowną i prawdziwą, której zdecydowanie potrzebowałam. Czułam, że jeśli będę prosić o to samego Boga i Matkę Boską, to zostanę wysłuchana i dostanę to, czego pragnę.
Wieczorem na kolacji non stop zerkałam na Sasuke. Miałam dziwne przeczucie, że poważnie powinnam się przy nim zakręcić. Kilka razy nasze spojrzenia się skrzyżowały. Uśmiechał się pod nosem.
Po posiłku, jak poprzedniego wieczora poszłyśmy na procesję różańcową. Mimo później pory, było ciepło. A mnie wręcz roznosiło z ekscytacji! Odkąd dowiedziałam się od cioci Shizune, że kierowcy przyjęli zaproszenie, rozmyślałam, jak powinnam się zachowywać, jak się ubiorę, czy poczeszę. Żyłam wizją późnego wieczora. Odmawiając różaniec wraz z innymi wiernymi, prosiłam Boga, żeby wszystko poszło zgodnie z moim planem. I oczywiście modliłam się o szczerą miłość.
*
Siedzieliśmy od kilkudziesięciu minut w pokoju cioć i pani Kurenai. Było już państwo Noda oraz ja i mama. Nie mogłam doczekać się, kiedy do drzwi zapukają kierowcy. A jednak czas mijał, ich nie było, a ja coraz bardziej się niecierpliwiłam. Zresztą nie tylko ja… Ciocia Shizune non stop zerkała w stronę drzwi. Musiałabym być ślepa, żeby nie zauważyć, że jej też – mimo tego, że miała męża – spodobał się Sasuke. Nie podobało mi się to, ale cóż mogłam zrobić? W końcu pan Kazuma wziął w dłoń butelkę z nalewką, jaką kupił specjalnie na ten wieczór, odkręcił ją i rozlał do plastikowych kubeczków. Alkohol był niesamowicie słodki, mocny i mdlący. Źle się to piło. Do tego zamiast skupiać się na rozmowie, zastanawiałam się, czy w ogóle usłyszę pukanie do drzwi.
W końcu ciocia nie wytrzymała, wzięła telefon i zadzwoniła do pana Akinori, którego numer posiadał na wszelki wypadek każdy. Dowiedziała się, że pamiętają i niebawem dotrą. Okazało się, że sprzątali autokar. I rzeczywiście doczekaliśmy się! Po około piętnastu minutach drzwi się otworzyły i do niewielkiego pokoju wszedł pan Akinori. Towarzyszył mu jednak zupełnie inny mężczyzna – pan Masaru. Obaj wyglądali na nieźle już wstawionych. Widocznie sprzątając autobus – o ile rzeczywiście to robili – zdążyli już wypić co nieco. Przesunęłam się na sam brzeg łóżka tak, że o mały włos z niego nie spadłam. Pan Akinori usiadł obok mojej mamy i przyjrzał mi się uważnie. Jego uwagę zwróciła szczególnie moja bluzka, na której z przodu widniało ogromne, czarne "NO PROBLEM!". Zaczął się tego czepiać i próbował to na swój sposób wyjaśnić. Byłam mega szczęśliwa, że nie widział napisu z tyłu, który zawierał bardzo prosty przekaz: "GIVE ME A KISS!". Jeszcze by sobie coś pomyślał.
Gdy ci dwaj panowie zawitali w pokoju, ciocia wyjęła spod stołu butelkę wódki i Coca-Colę. Mężczyźni pili z prowizorycznych kieliszków, a kobietom zrobiła drinki. I wtedy rozległo się pukanie do drzwi. Miałam ochotę podskoczyć z radości, gdy w progu pojawił się Sasuke.
— Można? — ja się wyszczerzyłam w jego kierunku, ciocia się uśmiechnęła i dostawiając jeszcze jedno krzesło, usiadła na brzegu łóżka, tuż obok niego.
— Sakura, powiedz mi… — na moim udzie, niebezpiecznie wysoko poczułam wielką, męską dłoń. Przestraszona odwróciłam się w stronę starszego kierowcy, który wychylał się zza mojej mamy i pochylał się nade mną. Jeszcze bardziej przesunęłam się na brzeg łóżka.
— Tak? — rozejrzałam się dookoła, szukając ratunku. Mój wzrok na dłużej zatrzymał się na twarzy Sasuke. Wyłapał moje spojrzenie i uśmiechnął się do mnie. Tym razem już miałam 100% pewności, że puścił mi oczko – kolejne w ciągu jednego dnia.
— Kolor twoich włosów jest naturalny? — złapałam w dwa palce kosmyk i przyjrzałam się mu.
— Tak… Są różowe od zawsze — mruknęłam, przeczesując włosy palcami.
— A antykwariaty lubisz? — w tym nietypowym pytaniu wyczułam ewidentny podtekst. Szybko przeanalizowałam wszystkie możliwe warianty odpowiedzi.
— Nie! — mruknęłam, próbując zamrozić go spojrzeniem. Nie pykło mi to – wciąż się ruszał.
— A szkoda, bo myślałem, że może lubisz starocie, takie, jak na przykład ja — gdy to usłyszałam, to myślałam, że umrę. Facet dał mi kolejny powód, dla którego, jako młoda, wolna dziewczyna, powinnam się go bać.
— No niestety… Wolę nowsze egzemplarze — zaśmiałam się, chcąc ukryć zażenowanie i przerażenie. Mimowolnie mój wzrok powędrował znów na Sasuke. Zdziwiłam się, gdy zauważyłam, że on cały czas wpatrywał się we mnie. Prawie tak uparcie, jak ja na niego w Monako. Och! Zdecydowanie musiałam działać i zbliżyć się do niego. Pal licho wcześniejsze postanowienie dotyczące unikania go. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, czułam motyle w brzuchu. To było coś, czego jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyłam! Nie mogłam tego zmarnować! Odwzajemniłam jego uśmiech.
Przez kilka godzin, jakie wszyscy spędziliśmy w małym pokoju, upchnięci na dwóch jednoosobowych łóżkach, przy maksymalnie zastawionym stoliku o wymiarach nie większych, niż pół metra na pół metra, non stop na siebie zerkaliśmy. On już całkiem otwarcie, ja wciąż jeszcze próbując się z tym jakoś kryć. Nie byłam na tyle odważna. No i nie byłam łatwa, a przede wszystkim nie chciałam mu dawać do zrozumienia, że jestem nim mega zainteresowana. Jeszcze by sobie facet pomyślał, że ma wolną rękę, że zrobię dla niego wszystko.
Ciocia Shizune wciąż próbowała go zagadywać, ale cała jego uwaga skupiała się na mnie. A ja się śmiałam i żartowałam razem z resztą towarzystwa. Oczywiście nie obyło się bez komentarzy na temat mojego młodego wieku. Starszy kierowca uparcie twierdził, że nie mogę mieć więcej niż piętnaście lat. Żadne słowa, że dobiłam już dwudziestki, go nie przekonywały!
Ta bezsensowna dyskusja została ucięta, gdy pan Akinori przypadkiem dorwał się do wódki i zaczął robić drinki. Aż się przeraziłam, widząc, co on wlewa do mojego kubeczka. Każdej kobiecie rozlał po równo: połowa alkoholu i połowa Coca-Coli, tylko nie mnie! Ja otrzymałam prawie pełny kubeczek wódki, dopełniony odrobiną napoju. Nawet ten drink za bardzo koloru nie zmienił! Nadal był przezroczysty z leciutko brązowym, a raczej beżowym zabarwieniem! Biorąc pierwszego malutkiego łyka aż się zakrztusiłam, a z oczu popłynęły mi łzy.
— Pij, pij słoneczko! Będziesz łatwiejsza! Sasuke się ucieszy — pan Akinori był jeszcze bardziej bezpośredni niż cioteczka. Działał mi na nerwy!
— No z pewnością — warknęła ciocia Shizune. Chyba dotarło do niej, że brunet nie jest nią zainteresowany. Jakże mi było przykro z tego powodu. Taka biedna cioteczka! Zaśmiałam się.
Około drugiej w nocy zdecydowaliśmy zgodnie, że przyszła pora, aby się rozejść i iść spać. Państwo Noda wyszli pierwsi. Ciocia Tsunade kazała Shizune i pani Kurenai posprzątać w pokoju, a ona i moja mama wzięły pod ręce ledwo trzymającego się na nogach pana Masaru i zaczęły się z nim wspinać po schodach na czwarte piętro, gdzie znajdował się także i jego pokój. Pan Akinori został jeszcze na moment w pokoju razem z dwoma kobietami, a ja wyszłam na korytarz i przez chwilę przyglądałam się, jak mama z ciocią próbują sobie poradzić z ciężkim, pijanym facetem, stawiającym opór.
— Co też alkohol może zrobić z człowiekiem… — na dźwięk tego głosu aż podskoczyłam z wrażenia. Pierwszy raz słyszałam go tak blisko siebie i musiałam przyznać, że miał cudowną, głęboką barwę. Tak niesamowicie seksowną, że po moim ciele rozeszły się dreszcze. W odróżnieniu jednak do tych poprzednich, te były przyjemne. Nawet bardzo.
— No dokładnie. A jak się nie zna umiaru, to dopiero ma się przerąbane — odwróciłam się w jego stronę i zerknęłam w czarne, jak noc oczy. Westchnęłam z zachwytu, na co on się zaśmiał. Na pewno zdążył zauważyć, że pod wpływem tego spojrzenia rozpływałam się. Barwa jego tęczówek nadal mnie przerażała, ale i wprawiała w zachwyt i zakłopotanie. Ta mieszanka różnych uczuć doprowadzała mnie do szału.
— Sakura! — z piętra rozległ się krzyk mamy. Warknęłam zirytowana i zrobiłam pierwszy krok do przodu, a potem kolejny i następny. Zaczęłam wchodzić po schodach.
— Muszę już iść — rzuciłam, odwracając się do niego przez ramię i posłałam mu ostatni tej nocy uśmiech.
— No ładnie, ładnie młody. Oby tak… — na sam koniec usłyszałam jeszcze słowa pana Akinori, które Sasuke przerwał brutalnym "spierdalaj!". Zaśmiałam się pod nosem, przyspieszając kroku. Po chwili znalazłam się w swoim pokoju.
*
Rano znów spóźniłam się na śniadanie. Na szczęście nie miałam kaca. Wpadłam na salę akurat w momencie, kiedy przewodnik proponował nam wzięcie udziału w drodze krzyżowej oraz zażycie kąpieli w basenach z wodą ze źródełka, która podobno miała uzdrawiać. Drugą opcję skreśliłam od razu, jednak w tą mini procesję postanowiłam się udać. Zresztą bardzo wiele osób z naszej grupy miało to samo podejście, co i ja. Przelotnie zerknęłam na Sasuke, który uśmiechnął się do mnie i znów puścił mi oczko. Po maksymalnie szybkim śniadaniu pobiegłam do pokoju, aby się przebrać. W końcu nadal miałam na sobie t-shirt od piżamy i zwykłe rozciągnięte legginsy.
Poprzedniego dnia wyprasowałam sobie zwiewną, długą, żółtą spódnicę i biały top, dzięki czemu nie musiałam specjalnie kombinować, co na sobie zarzucić. Ponownie umyłam zęby, poczesałam się, pomalowałam, założyłam na stopy czarne baleriny, porwałam torbę z aparatem i zbiegłam na parter. Tam korzystając z niewielkiego stolika w recepcji, udało mi się zmienić stałkę standardowo przyczepioną do body Nikona na teleobiektyw. Byłam przekonana, że dzięki temu nie będę żałować, że coś umknie mojej uwadze z powodu braku przybliżenia. Szybko jednak pożałowałam tej decyzji. Gdy tylko ruszyliśmy w drogę, w towarzystwie naszego wczorajszego księdza-przewodnika, który tym razem prowadził standardową modlitwę i rozważania, aparat potwornie zaczął mi ciążyć. Przy trzeciej stacji po prostu schowałam go do torby i nie zamierzałam ponownie wyjmować. Do tego od długotrwałego stania zaczął mnie boleć kręgosłup, z którym już nie raz miałam problemy oraz było mi niesamowicie słabo. Byłam niewyspana, głodna i spragniona. Śniadanie było za szybkie i skromne, bo z braku czasu zjadłam jedynie suchego croissanta, a do tego od poprzedniego wieczora, kiedy dodatkowo wypiłam sporą ilość alkoholu, nie miałam w ustach nic nie procentowego. Słońce przygrzewało, wiatr nie wiał, a moja długa spódnica była ciężka i przy moim wzroście tylko przeszkadzała, bo non stop ją sobie przydeptywałam. Ale nieważne, jak ciężko by nie było, musiałam sobie poradzić!
Byłam najszczęśliwszą osobą, gdy po ponad półtorej godziny zmagania się z upałem, wspinaniem pod górkę po nierównej drodze, spódnicą, bolącym kręgosłupem i ciężarem torby od aparatu, mogłam w końcu usiąść na ławce. Grupa rozeszła się – każdy w swoją stronę. Ciocia Shizune zdecydowała się ostatecznie iść zażyć kąpieli uzdrawiających, a ja z cioteczką Tsunade, mamą i panią Kurenai postanowiłam wrócić do hotelu. One trzy zebrały się na kawę, a ja wzięłam telefon i usiadłam na samym dole schodów, niedaleko pokoju cioć, aby w razie czego mogły mnie zawołać. Było trochę za ciemno, bo najwidoczniej żarówka się spaliła, ale mi to wcale nie przeszkadzało. Niewiele myśląc, wybrałam numer do Blondynki. Liczyłam, że może chociaż przez chwilę uda mi się z nią porozmawiać. Tęskniłam za nią! Była w końcu dla mnie jak siostra! Po kilku sygnałach już miałam zrezygnować i się rozłączyć, gdy usłyszałam w słuchawce jej głos.
— Blondi! Cześć! — pisnęłam uradowana.
Saku! Jak fajnie, że dzwonisz! Opowiadaj jak się tam masz! — jest entuzjazm przeszedł na mnie. Z rosnącym zachwytem opowiedziałam jej o pobycie w Monako, Cannes, w górach. Wspomniałam jej o Sasuke, o którego dokładnie mnie wypytała. Akurat rozmawiałyśmy o pogodzie, gdy zaczęły się niemal wędrówki ludów. Osoby z naszej grupy wracały z miasta i rozchodziły się do swoich pokoi. Średnio, co dwie minuty ktoś przechodził obok mnie. Nie byłoby jeszcze w tym nic złego, gdyby nie to, że każda osoba uderzała we włącznik światła, które nie chciało się zapalić. W końcu wszystkim po kolei zaczęłam powtarzać, że to nie działa, że żarówka się chyba spaliła. Po kilku moich uwagach Ino zaczęła się ze mnie śmiać, a moja irytacja wzrastała z każdą kolejną mijającą mnie osobą. I wreszcie nie wytrzymałam. Wstałam ze schodów i poszłam do recepcji. Usiadłam na wygodnym fotelu, założyłam nogę na nogę i pogrążyłam się w spokojnej rozmowie. I o dziwo odkąd zeszłam na parter, nikt już, jak na złość nie wszedł do hotelu. Nikt poza jedną osobą.
Akurat mówiłam Blondynce o tym, że wszyscy na moim wydziale nic nie wiedzą, że jak zwykle są nieogarnięci i nie potrafią podać studentom najważniejszych informacji, gdy do recepcji wszedł obiekt mojego ostatniego zainteresowania. Udałam, że go nie zauważyłam, że jego pojawienie się nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia.
— Ale przynajmniej dowiedzieliśmy się, że na zajęciach z wychowania fizycznego będziemy mogli wybrać jazdę konną — kątem oka uważnie go obserwowałam. Od wejścia ruszył w stronę tablicy, na której wisiały klucze do pokoi.
Macie tam gdzieś w Osace stadninę? — Ino była wyjątkowo poruszona tym faktem, zresztą tak samo, jak i ja, gdy się o tym dowiedziałam. Sasuke będąc na wysokości fotela, który zajmowałam, zatrzymał się. Udawałam, że wpatruję się w swojego buta, którym poruszałam w rytm piosenki, jaka od rana chodziła mi po głowie. W rzeczywistości jednak dokładnie przyglądałam się jego ruchom. Po chwili odwrócił się na pięcie, wszedł po trzech schodkach na minimalnie wyższy poziom i tam usiadł na jednym z foteli.
— Podobno mamy. Tenten mnie informuje, więc muszę jej zaufać — zaśmiałam się do słuchawki — Chociaż prawdę mówiąc, bardziej bym się ucieszyła, gdyby mi powiedziała, że mamy możliwość chodzenia na strzelnicę! To byłaby dopiero świetna informacja! — jak zawsze na wspomnienie moich zamiłowań do broni palnej, zostałam przez Ino wyśmiana. Wypytałam ją jeszcze o najnowsze plotki z naszej wsi i musiałam się z nią pożegnać, bo jej mama chciała, żeby Blondynka pomogła jej w kwiaciarni.
Zakończyłam połączenie i zerknęłam na wyświetlacz komórki, gdzie ukazała się informacja o długości połączenia i jego kosztach. Przeraziłam się widząc te cyfry! Rozmowa z przyjaciółką zajęła mi prawie pół godziny i kosztowała o wiele za dużo. Już miałam wstać i iść pożalić się do reszty kobiet, gdy przed sobą zobaczyłam Sasuke. Stał dokładnie naprzeciwko mnie i przyglądał mi się z uśmiechem.
— Porozmawiane? — skinęłam głową, uśmiechając się do niego. Zaskoczył mnie trochę, ponieważ na śmierć zapomniałam, że przecież on postanowił najprawdopodobniej zaczekać, aż skończę rozmowę telefoniczną — Jak tam po wczorajszym wieczorze?
— Całkiem dobrze — zaśmiałam się. Jakoś tak ujął to bez większego przekonania — A jak tam u Panów? Pan Akinori chyba wypił aż nadto.
— On faktycznie trochę rano narzekał, ale ja przecież wcale znowu aż tak dużo nie wy… — urwał w środku wypowiedzi, zrobił krok w moją stronę, lekko się pochylił i patrząc mi prosto w oczy, zapytał — Jakich znów panów?! — takiej reakcji to ja się nie spodziewałam. Poważnie… Nie powinien się tak burzyć! Jak niby inaczej miałam się do niego zwrócić, jak nie przez "pan"? W końcu był ode mnie starszy i tego wymagała jako taka kultura osobista.
— No panie Sasuke… A co?  — oczywiście, jak to ja najpierw palnęłam, a potem się zastanowiłam. Mogłam to ubrać w trochę inne słowa, ale nie! Bo po co…
— Jacy znowu panowie?! Jaki pan?! Sasuke jestem! — zbliżył się do mnie jeszcze bardziej i wyciągnął w moim kierunku rękę. Przez chwilę nie ogarniałam zaistniałej sytuacji, ale potem wstałam i uścisnęłam jego dłoń.
— No dobrze… Niech będzie — westchnęłam zrezygnowana. Korzystając z tego, że już wstałam, chciałam sobie pójść, ale jak się okazało Sasuke zdążył już zająć drugi fotel i ewidentnie oczekiwał, aż ja usiądę na swoim poprzednim miejscu. Nie widząc wyboru, tak właśnie zrobiłam, od razu odwracając twarz w jego kierunku.
— Chyba nie wyglądam, aż tak staro, co nie? Jak myślisz. Ile mogę mieć lat? — znałam jego wiek, ponieważ dowiedziałam się tego przez przypadek od cioci, ale i tak postanowiłam się nie zdradzać z tą wiedzą. Zmarszczyłam brwi, udając, że myślę. Przy okazji mogłam mu się znów uważnie przyjrzeć. Jego oczy hipnotyzowały!
— Będziesz pewnie miał koło trzydziestki. Maksymalnie trzydzieści pięć…
— Prawie! Mam trzydzieści cztery lata — zaśmiał się i przeczesał dłonią czarne włosy. Też chciałabym ich dotknąć — Więc widzisz! Jestem jeszcze bardzo młody. Ty masz dwadzieścia, prawda? — skinęłam głową na potwierdzenie — Czyli to tylko czternaście lat różnicy. To przecież żadna różnica — nie powiem… Zabrzmiało to jak jakaś aluzja.
— Jesteś taki stary! — rzuciłam ze śmiechem, patrząc mu wyzywająco w oczy. Pierwszy raz tak szybko zyskałam tak ogromną swobodę i odwagę podczas rozmowy z facetem. On zdecydowanie był wyjątkowy!
— Osz ty niedobra! — wytknął mi, za co pokazałam mu język — Spóźniłaś się na śniadanie — to raczej nie było pytanie, ale udało mu się sprawnie zmienić temat. Doskonale widział, jak wpadam zdyszana i przede wszystkim nieprzebrana oraz roztrzepana na stołówkę. To raczej nie był zbyt godny uwagi widok, a jednak on musiał to zobaczyć i teraz jeszcze mi to wypominał.
— Nikt mnie nie obudził, a budzik wyłączyłam, gdy tylko zaczął dzwonić — komuś musiałam się poskarżyć na niesprawiedliwość losu. A skoro zaczął temat, to miał tego pecha, że trafiło akurat na niego.
— Jesteś śpiochem, gwiazdeczko? — parsknęłam śmiechem, na co on się uśmiechnął — Mogłem się domyślić — miałam ochotę nadąć policzki, ale na szczęście się powstrzymałam. Przemilczałam też kwestię tego, jak mnie nazwał.
— To wszystko przez to, że tak długo wczoraj siedzieliśmy u moich ciotek! — naturalną rzeczą w moim zachowaniu była obrona. Lubiłam długo spać, ale żadnym śpiochem nie byłam! Ot co!
— Jasne… — zaśmiał się. Był to tak przyjemny dla ucha odgłos, że miałam ochotę znów go usłyszeć — Które to tak właściwie te twoje ciotki?
— Shizune i Tsunade. Mayumi to moja mama. A Pani Kurenai wczoraj się uparła, że mam jej mówić po imieniu, ale to wcale nie jest takie proste, więc zaproponowałam, że będzie moją przyszywaną ciocią…
— Czemu to nie jest proste? — jak on mógł tego nie rozumieć?! Typowy facet!
— Jest ode mnie starsza i tego wymaga kultura — to chyba powinno być oczywistą oczywistością.
— Ja też jestem starszy, a jednak mówisz mi teraz po imieniu…
— Cicho! Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie to trudne! A zresztą… Ty jesteś innym przypadkiem — znowu mogłam ugryźć się w język, ale jak na złość tego nie zrobiłam. Na szczęście on porzucił kwestię swojej wyjątkowości i ponowne przeszedł do innego tematu.
— Gdzie masz swoje warkoczyki — dotknął moich napuszonych włosów, jednocześnie chcący lub też nie, przejeżdżając palcem w okolicach mojego ucha. Zaskoczona wciągnęłam głośno powietrze, na co on się zaśmiał i zabrał rękę. Wraz z jego dotykiem po całym moim ciele rozeszły się dreszcze, jakby ktoś poraził mnie prądem.
Poprzedniego dnia miałam splecione dwa francuzy i każdy, kto tylko mnie widział, pytał czy to mama mi je zrobiła. Gdy tłumaczyłam, że sama je sobie zaplotłam, niedowierzali, ale nie mieli wyboru. Mama zawsze więcej uwagi poświęcała mojemu młodszemu bratu, dlatego też musiałam się nauczyć radzić sobie sama. Z warkoczy temat sprawnie przeszedł na szampony do włosów, potem na wyjazdy, moje zamiłowanie do podróżowania, jego pracę związaną z przewozem osób. Dowiedziałam się, że Sasuke od dwunastu lat jeździł autobusami. Można więc było powiedzieć, że był już zawodowym kierowcą Pochodził z niewielkiej miejscowości całkiem niedaleko Osaki. Zdradził mi, że po powrocie z tej podróży zamierza zwolnić się z tego biura turystycznego i zatrudnić się gdzieś indziej, gdzie będzie miał większą swobodę. Wyjawił mi też, ile zarabia średnio na miesiąc. Słysząc tą kwotę, aż się zakrztusiłam. Mój tata, któremu płacili całkiem nieźle, dostawał o ponad połowę mniej niż Sasuke. A ja się dziwiłam, gdy mi powiedział, że on, jako dosyć młoda osoba ma własny duży dom i jeździ luksusową Audicą w wersji SUV. Nie, żebym była materialistką, czy coś, ale dzięki temu samochodowi stał się moim ideałem.
Z zegarkiem w dłoni, rozmawialiśmy ze sobą przez ponad półtorej godziny. Czuliśmy się w swoim towarzystwie bardzo swobodnie, co pozytywnie wpływało na naszą krótką znajomość. Komentowaliśmy wszystko, co tylko przyszło nam do głowy – sprawy poważne i błahe. Zdecydowanie ta rozmowa trwałaby jeszcze dłużej, gdyby do recepcji nie zeszła moja mama z panią Kurenai. Ta druga kobieta usiadła na ostatnim wolnym fotelu koło mnie, a ja ustąpiłam siedzenie mamie, sama zajmując "zaszczytne" miejsce na drugim schodku.
— Już myślałam, że zaginęłaś — mama oczywiście musiała wtrącić swoje trzy grosze, których ja nie miałam ochoty komentować. Byłam zła, że cała uwaga Sasuke została skierowana na dwie starsze ode mnie i zdecydowanie bardziej doświadczone w kwestiach życiowych, kobiety. Zaczęły z nim rozmawiać o jego i swoich pracach, o finansach, polityce i wielu innych sprawach, które póki co mnie nie dotyczyły. To było takie smutne i dołujące. Nie mogłam się z nimi równać…
— Daj mi klucz? — wstałam, zwracając chwilowo na siebie ich uwagę i wyciągnęłam dłoń po wspomniany przedmiot. Musiałam chociaż na moment stamtąd zniknąć. Dla własnego dobra.
— Po co ci on? — westchnęłam zirytowana pytaniem mamy. Z pewnością zamierzałam wrzucić go do toalety. Do czego innego mógłby mi być potrzebny, jak nie właśnie w celu jego utopienia?
— Idę do pokoju — mruknęłam i już po chwili wspinałam się po schodach na czwarte piętro. Sasuke tymczasowo mnie zachwycił, tylko potem zauważyłam, jak sprawnie przenosił swoje zainteresowanie na inne osoby. I pewnie, gdyby nie to, że po naszej bardzo długiej rozmowie byłam cała w skowronkach, zdenerwowałoby mnie to.